Rozmowa z ateistą bywa czasami męcząca. Tak jak z wybitnym fizykiem, który zdobył Nagrodę Nobla i opowiada o swoim odkryciu. Problem w tym, że mówi on specjalistycznym językiem, poruszając się dodatkowo na gruncie swojej zawężonej specjalizacji. Terminy mogą nas wymęczyć maksymalnie, fizyczne arkana, nawet jak najbardziej soczyście wytłumaczone, mogą pozostać (i pozostają) dla nas nadal obce. Z wojującymi ateistami polemizuje się ciężko również z innego powodu. O ile wybitny fizyk ma pojęcie o czym mówi, o tyle "wybitny" wojujący ateista już nie. Bo gdyby wiedział, poczerwieniałby ze wstydu. Mnie osobiście najbardziej fascynuje "ateistyczna mitologia", przy której antyczna twórczość Greków po prostu wysiada.
Mitem podstawowym wielu zatwardziałych ateistów i najbardziej pośród nas rozpowszechnianym (choć przyznaję, są ateiści jeszcze myślący i czujący, którzy się od tegoż mitu odcinają zupełnie, w imię pewnej intelektualnej uczciwości) jest stawianie na przeciw siebie wiary i rozumu, skłócanie namiętne tych dwóch wielkich rzeczywistości (i oczywistości, rzecz jasna). Sloganów proponuje nam się wiele: istnienia Boga nie da się naukowo udowodnić, rozum sam wyprojektował ideę Absolutu (myśl Ludwiga Andreasa Feuerbacha), teistyczne rozumowanie jest mocno ograniczone zabobonami i kultycznymi czynnościami etc.. Znamy te ludowo-ateistyczne piosnki, które są raczej dowodem na istnienie u ich twórców "bezrozumnego rozumu". Może ów pleonazm razi swoją absurdalnością, ale paralelnie oddaje w sposób doskonały rzeczywistość - kryjącą się w pleonastycznej frazie.
Drodzy państwo, ironizuję trochę, ale jest się z czego pośmiać. Otóż myślenie i rozum, które nam wierzącym są odbierane, mają to do siebie, że są równie mocno ograniczone, jak sam człowiek i jego psycho-somatyczna struktura. Nie wszystko da się rozumem wyprojektować i myśleniem załatwić. Znawcy antropologii najczęściej u ateistów raczkującej (tak mocno bowiem na nieistniejącym Bogu się skupiają) wiedzą o tym, aż nadto dobrze. No więc 99 % ludzkości postanawia od tysięcy lat myśleć, mocno myśleć o Bogu i go w końcu wymyśla. Proponuję mały eksperyment. Niech ateista próbuje przez kilka godzin myśleć intensywnie, że jest osłem, z pewnością w którymś momencie wyrosną mu uszy. Arogancja i tupet - wielu ateistycznych piewców "cogito" przechodzącego w "sum" (Dawkins, Onfray i inni "oświeceni") trąci delikatnie rzecz ujmując totalną ignorancją tego, co w antropologii i psychologii jest zasadniczą oraz dodajmy naukową oczywistością: że człowiek z natury swej jest "homo religiosus" - "istotą religijną". I czy chce, czy nie chce - zawsze w kogoś i komuś wierzy. To znaczy "ufa", choć nie ma w 100% naukowej pewności, bo też jest ona zupełnie w tym wypadku niepotrzebna. Mógłbym rozpocząć naukowe badania nad miłością mojej matki do mnie, czyli swojego syna. Zamknąć matkę w laboratorium, prześwietlić jej mózg, układ kostny i mięśniowy, dorzucić badania genetyczne. I co powiedziałaby mi nauka? Że moja matka jest moją matką biologiczną i owszem, geny się zgadzają... A co z tą miłością?... Mi wystarczy jej czułe słowo, gesty, tysiące nocy nieprzespanych, poświęcenie i gotowość oddania za mnie życia, gdyby zaszła taka konieczność. Doświadczenie, którego istnienia nie muszę i nie potrzebuję laboratoryjnie wyjaśniać, dowodzić....
No więc wojującym ateistom do łba nie przychodzi, do głowy może by doszło (a szkoda, bo to takie oczywiste - nawet dla dzikich plemion w Amazonii), że są obszary ludzkiej egzystencji, które podlegają innym doświadczeniom, niż doświadczenia naukowe. I którym nie można zarzucić nieistnienia, wręcz przeciwnie, są one tak rzeczywiste, jak holenderskie krowy pasące się na holenderskich pastwiskach. Miłość, wiara, nadzieja. Tego się nie bada, to się po prostu ma, a nawet jeśli chcę się je zanegować, nie zmienia to faktu, że istnieją. Podczas gdy grupa zfrustrowanych oraz poranionych facetów i kobiet mówi 99 % ludzkości (powołując się na swoje quasi naukowe kompetencje oraz intelektualne wywody), że są w błędzie i bezsensownie wierzą w żywego oraz istniejącego Boga, którego nie ma, nie było i nie będzie. Mówić i bezczelnie powtarzać, że wierząca w jakiś Absolut prawie w 100% populacja ludzka jest bezrozumna i tępa czyni z wielu wojujących ateistów grupkę co najmniej bezrozumnych ignorantów, smutnych do szpiku kości. Własnymi rękoma bijają sobie w plecy nóż, który jest równie tępawy i żałosny, jak cała "ateistyczna mitologia".
Proszę mi wierzyć, mam szacunek wobec ateizmu, uprawianego uczciwie i pokornie przez wielu mądrych i poszukujących prawdy ludzi. Mam wielu przyjaciół, którzy są ateistami. Ale w naszych rozmowach, raczej żadnemu z nich nie przychodzi do głowy, by religię i wiarę odzierać z rozumności. Nie widzą oni też żadnej sprzeczności w perichoresis (wzajemnym przenikaniu się) fides (wiary) i ratio (rozumu). Powyższy wywód dotyczy ateistów skrajnie fundamentalistycznych, których "bezrozumne" ideologie obecne są także na naszym podwórku, chociażby w wypowiedziach medialnych wielu znanych osobistości (prof. M. Środa, prof. J. Senyszyn etc.). Problem w tym, że wielu Polaków łapie się zupełnie bezrefleksyjnie na slogany i mity, wyhodowane w ateistycznych kurnikach i chlewikach, czego też dowodem na dzień dzisiejszy jest niesłabnąca popularność Ruchu Palikota w wielu kręgach społecznych. Ruchu, który promuje ateistyczną mitologię, podając ją Polakom w odpowiednich dawkach i w atrakcyjnym opakowaniu. Ufam i wierzę, że naród nasz, w przeważającej części jest narodem myślącym i... wierzącym, narodem, który na dwóch skrzydłach wiary i rozumu będzie miał siły wznosić się ku kontemplacji i doświadczeniu Prawdy, doświadczeniu Słowa (Logosu) które stało się człowiekiem i zamieszkało pomiędzy nami...
Bardzo ciekawy artykuł. Dziękuję Księdzu ! Przyznam, że trochę mnie Ks. uspokoił. Filozofia nigdy nie była moją mocną stroną, toteż mój kontakt z „ateistyczną mitologią”, pełną transcendentalnie skomplikowanych terminów był bardzo pobieżny i niezbyt owocny. Jednak cień niepewności budziła zaobserwowana przeze mnie zależność ( występująca oczywiście z pewnymi wyjątkami).
OdpowiedzUsuńChodziłam do tzw. „dobrego liceum”, zajmującego czołowe miejsce w ogólnopolskich rankingach, gdzie trafiali praktycznie sami olimpijczycy, ze średnią powyżej 5,0. W klasie maturalnej na lekcje religii uczęszczało jedynie 11 osób, reszta natychmiast po ukończeniu osiemnastego roku życia złożyła oświadczenie o rezygnacji z lekcji religii z uwagi na poglądy ateistyczne. Odmienna sytuacja panowała w mojej rodzinnej miejscowości (z jedną marną szkołą średnią). gdzie olbrzymia większość młodzieży chodziła na religię, a także w inny sposób manifestowała swoją wiarę. Był to pierwszy moment, kiedy dostrzegłam ten kontrast. Podobnie teraz, znane mi osobiście osoby deklarujące ateizm są w moim mniemaniu bardzo inteligentne, wykształcone, mają szerokie zainteresowania, bogatą znajomość literatury itd.
O ile, po przeczytaniu Ks. artykułu z ulgą stwierdziłam, iż niekoniecznie mój brak poparcia dla ateizmu wynika z ograniczeń mojego rozumku, nurtuje mnie inny problem… Może obecnie Kościół w Polsce nie posiada wystarczającej oferty dla bardziej wymagających odbiorców? Sama nierzadko ubolewam nad jakością kazań (a świadoma własnych ułomności, nie wymagam wybitnych zdolności retorycznych itd.) . Co gorsza wątpię, iż sytuacja ta poprawi się w przyszłości. Może to zbyt duże uogólnienie, ale rówieśnicy z mojego miasta którzy obecnie są w seminarium duchownym należeli do najsłabszych uczniów, z trudem ukończyli technikum, powszechnie uchodzili za nieogarniętych życiowo… Złośliwi mogliby powiedzieć: „z braku laku poszedł na księdza”. Z góry przepraszam, jeśli kogoś uraziłam, ale trudno mi sobie wyobrazić, że za rok taki X stanie na ambonie, tłumacząc ludowi Słowo Boże…
szarylisek@wp.pl
Myślę, że jakość homilii zależy nie tyle od poziomu inteligencji, ile od wiary
OdpowiedzUsuńgłoszącego. A otwarcie się na głoszone słowo ma na pewno ścisły związek z wiarą słuchającego.
Otóż to. Zdanie "Nie da się tego naukowo udowodnić, więc to nie istnieje" samo w sobie jest bzdurne, bo nie da się go naukowo udowodnić. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Mam kuzyna. Człowiek już po czterdziestce. Żonaty. Nigdy nie był chrzczony. Nie chodzi do żadnego kościoła. Nie modli się. Nie wierzy i te sprawy go w ogóle nie interesują. Ale to dobry człowiek. Po prostu dobry i nic tu się nie da więcej o nim powiedzieć bo to słowo w tym wypadku stanowi całość.
OdpowiedzUsuńAle znam też, choćby z historii, wiele postaci które były chrzczone, bierzmowane, które modliły się nie raz i do kościoła chodziły też, a przysłowiowego diabła miały za skórą.
Kto, pytam konkretnie, kto z nich według Ciebie, zasługuje na… (zastanawiałem się nad słowem) na nagrodę od Boga. Odpowiedz. Ale nie wymiguj się stwierdzeniami filozoficznymi tylko odpowiedz, kto?
Dlaczego pytam? Otóż uważam, że tu nie chodzi o wiarę. Nie chodzi o ateizm. Chodzi o coś innego. O posłuszeństwo. Savonarola (akurat on mi przyszedł do głowy) to człowiek którego przecież nie można posądzać o ateizm. On wierzył. Na pewno i gorliwie. Ale śmiał się odważyć wystąpić przeciwko władzy. Krytykować ją. Dwóch komisarzy papieskich wydało więc na niego wyrok. Został powieszony, a jego ciało zostało spalone. Po śmierci został bohaterem kościoła protestanckiego, anglikańskiego i mariawickiego.
A ateizm? No cóż. Nie jest taki zły, jeśli nie narusza dóbr doczesnych przewodniej siły. Prawda?
http://www.youtube.com/watch?v=d3pCQysucls&feature=related
OdpowiedzUsuńpolecam zingeli
pozdrawiam Enia
.., z ziemskiej wędrówki wiem, że rozum wyznacza granice poznania, które wiara otwiera...
OdpowiedzUsuńTak więc z pozoru zgoła odmienne,
w rzeczywistości zaś ściśle korespondujące ze sobą narzędzia poznania, współistnieją na drodze do prawdy.
Aleksandra Mielowska
Czy kapłan musi być "artystą"? A może wystarczy by był "rzemieślnikiem" przez którego działa Duch Św., "narzędziem" w reku Boga..?
OdpowiedzUsuńJan Maria Vianney - był tak słaby z łaciny że przeszkadzało mu to w ukończeniu seminarium. Podczas egzaminowania biskup nazwał go oślą szczęką. Na to przyszły Proboszcz z Ars stwierdza " daj Boże być oślą szczęką w reku Samsona" (w Starym Testamencie Samson oślą szczęką pokonał setki wrogów).
Jego kazania nie porywały były schematyczne. Jak podają źródła, późniejszy św. często się jąkał, gubił wątki...itp. Dziś byśmy powiedzieli
medialną osobą nie był, ale cóż z tego?
Codziennie przesiadywał w konfesjonale po kilkanaście godzin. Konieczność ta była wynikiem
nawracania się ludzi po wysłuchaniu jego homilii. Ludzie padali i płakali. Całego kraju zmierzali do Ars. Miał dar rozeznawania sumień i charyzmat prorokowania.
A mi się już nie podoba sam tytuł. I to traktowanie ateistów z wyższością, czasem pogardą. Od tego wiary im nie przybędzie. Zamykanie się katolików w twierdzy, w swoim kółeczku wzajemnej adoracji. Szatan wierzył w Boga - ale nie było w nim miłości i ufności. Do ateistów także należy odnosić się z miłością,a do nich z jak największą. Sama jestem katoliczką i często wstydzę się za katolików...
Usuń