30 grudnia 2013

Hymny św. Efrema ku czci Theotokos - Matki Boga

Odkrywali ją powoli, choć nigdy nie mieli wątpliwości, że jest Theotokos - Matką Boga. Ojcowie i pierwsi uczeni Kościoła pozostawili w swoich pismach wiele głębokich i przepięknych tekstów o Matce Boga, który stał się człowiekiem. O Bożej Rodzicielce pisali m.in.: Św. Ireneusz (+202), Klemens (+ ok. 212), Orygenes (+254), św. Atanazy (+373), św. Cyryl (+386), św. Jan Złotousty (+407), ojcowie kapadoccy - św. Bazyli (+379), św. Grzegorz z Nyssy (+ ok. 394), św. Grzegorz z Nazjanzu (+390). Wśród nich najjaśniejszym światłem świeci Efrem Syryjczyk - diakon z Edessy, poeta, mnich, doktor Kościoła, święty Kościoła Prawosławnego i Katolickiego, wielki czciciel i piewca Maryi.

Efrem urodził się ok. 305 roku w Nisibis (Mezopotamia), zmarł 9 czerwca 373 roku w Edessie (dzisiejsza Turcja). Gdy w roku 367 Persowie zdobyli Nisibis, wyemigrował do Edessy. Tam założył słynną szkołę teologiczną i rozwinął pełną działalność kaznodziejską i pisarską. Prowadził także miejscowy chór katedralny, złożony w większości z młodych Edesseńczyków. W trosce o swój rozwój duchowy często udawał się na pustkowie, gdzie oddawał się modlitwie i uczynkom pokutnym. Pozostawił potomnym bardzo bogatą spuściznę literacką. Składają się na nią dzieła egzegetyczne i apologetyczne, homilie, a przede wszystkim jego słynne hymny, które uczyniły go najwybitniejszym poetą chrześcijańskim. Wśród hymnów odnajdujemy wiele pięknych utworów o Matce Najświętszej. Przy pomocy poetyckich metafor Efrem opisuje najważniejsze prawdy wiary chrześcijańskiej, nie wyłączając prawd związanych z osobą Maryi. Wśród nich króluje jedna z największych tajemnic naszej wiary - tajemnica Bożego macierzyństwa.
Zbudź, ma cytro, swe pieśni
ku czci Dziewicy Maryi!
Wznieś głos
i zanuć hymn
Dawida Córze,
która zrodziła Życie!

Kto kocha, ten Ją podziwia,
kto zbyt docieka - zawstydzi się,
iż nie mógł poznać Matki,
która zrodziła jako Panna.
Za wielka jest,
by dała się wyrazić słowem
Tak rozpoczyna Św. Efrem Syryjczyk swój jeden z hymnów pt. "Pieśń o Najświętszej Pannie (1)" (CSCO 186, 191-199). W poezji Efrema nie tylko patrzymy na Maryję w całej Jej czystości i pięknie, ale także znajdujemy odpowiedź na pytanie, gdzie jest tej czystości i tego piękna źródło. Widzimy, że nie jest ono niczym innym, jak odbiciem w Niej - Piękna Bożego. To powiązanie Maryi z Bogiem ujawnia się we włączeniu Jej w największą tajemnicę, której On jest narzędziem - we Wcieleniu. Maryja jest tą, z której Syn Boży wziął ludzkie ciało i stał się człowiekiem. Jest Maryja - Matką Chrystusa. I choć nie znajdziemy u Efrema znanego wyrażenia "Theotokos" ("Bogarodzica"), to jednak w niezliczonych miejscach swoich hymnów, opisuje tę prawdę Syryjczyk przy pomocy poetyckich obrazów i niezwykle poruszających metafor. Oto Ten, który objawił się Mojżeszowi na Górze Synaj, zamieszkuje nagle w łonie Maryi. W Jej usta wkłada syryjski poeta słowa:
"Jak Góra Synaj Cię nosiłam,
nie pochłonięta Twoim ogniem,
boś go skrył,
by mi nie szkodził.
Nie spalił mnie Twój płomień,
na który nie potrafią patrzeć Serafini."

"Pieśń o Najświętszej Pannie (1)"
 I dalej pisze św. Efrem:
"Posłany Gabriel
przygotował w Maryi
gościnę swemu Panu.
Natura małych ludzi w Niej się połączyła
z naturą Boską,
wznoszącą się nad wszelką słabość.
Ten, co od początku jest równy Ojcu,
stał się Dzieckiem w łonie Maryi,
nam dał swoją wielkość
a wziął naszą słabość..."
"Pieśń o Najświętszej Pannie (1)"
Po co to wszystko? Święty Efrem odpowiada krótko: by przywrócić człowiekowi godność Bożego dziecka, czyli to, co pierwsi ludzie utracili w raju. Bóg wchodzi zatem w "człowieczeństwo", by jako drugi Adam odzyskać to, co stracił pierwszy Adam. Maryja staje się zatem "drzewem rajskim" rodzącym najpiękniejszy z owoców, a jej łono: "runem", "ziemią rajską" w której zamieszkał wcielony Bóg. Syn Boży niczym "owoc" da się spożyć ludziom, którzy o własnych siłach nie potrafią zbliżyć się do Boga:
"Maryja była runem,
na które Ojciec spuścił
deszcz błogosławiony.
Skropiły je krople dla Adama,
który przez nieprzyjaciela ukryty w otchłani
ożył i powstał z grobu.

Rosnące w środku raju drzewo
nie dało Adamowi owocu
dla podtrzymania życia.
Owoc objawił się w łonie Maryi
i dał się Adamowi,
który otrzymał przezeń życie."

"Pieśń o Najświętszej Pannie (1)"
W swoim hymnie "Pieśń Maryi do Boskiego Dziecięcia" (CSCO 186, 199-203) św. Efrem wkłada w usta Maryi, trzymającej w ramionach małego Jezusa, czułe i poruszające słowa Matki, która próbuje zmierzyć się pokornie i ufnie z tajemnicą Wcielenia. Przyznam szczerze, że Efrem jest jedynym Ojcem Kościoła, który w tak mocno "ludzki" i przejmujący sposób przekazuje treść dogmatów, posługując się pięknem i sugestywnością poetyckiego języka. A jest to IV wiek. Obok innych Ojców Kościoła, tworzących spekulatywną teologię, hymny Efrema wydają się być fenomenem: 
"Obejmowała rozpalony ogień,
nosiła go bez szwanku.
Płomień stał się ciałem
i dał się jej pieścić w rękach.

Wielkie słońce skurczyło się i skryło
w lśniącej chmurze.
Panna została Matką
Stwórcy Adama i świata.

Nosiła Go i obejmowała,
nucąc dziękczynne pieśni.
Prosiła Dziecię:
"Pozwól mi Cię objąć, Panie!

Mym Synem jesteś - chcę Ci śpiewać,
Twą Matką jestem - chcę Cię chwalić!
Mój Syn rodzony, jest starszy ode mnie,
Pan mnie nosi, którego ja nosiłam. (...)

Mieszkasz cały u mnie
i cały się kryjesz w Ojcu.
Niebo jest Ciebie pełne,
a przestrzeń mych piersi nie jest Ci za mała. 

We mnie i w Niebie mieszkasz,
jak Niebo chcę Cię chwalić, Panie!"

"Pieśń Maryi do Boskiego Dziecięcia"
Matka Chrystusa nie tylko zachwyca się nowo narodzonym, wcielonym Bogiem, ale i zaczyna prosić Go, by odkupił ludzi, przywrócił im niewinność serca, by napełnił ich światłem wyciągając z ciemności:
"Niech posłucha Ewa mej pieśni i tu przyjdzie! (...)
Niech odsłoni swe oblicze i Ci śpiewa,
bo usunąłeś od niej zawstydzenie.
Niech posłucha pieśni pokoju,
bo Córka zmazała jej winę!
Ty, co wyszedłeś z mego łona,
starłeś węża, jej uwodziciela.
Usuń cheruba z mieczem,
niech wróci wygnany Adam!
Niech zwrócą się do Ciebie Ewa i Adam,
niech zerwą ze mnie Owoc Życia!
Uczyń słodkimi ich usta,
zamiast owocu, który uczynił je gorzkimi!
Niech wrócą wygnani słudzy
do swego dziedzictwa.
Bądź im szatą światłości,
by mogli okryć nią swą nagość!
Przejdź nad ich uniżeniem w otchłani,
oddal od nich ciemność!
Niech przez Ciebie, co do mnie przyszedłeś,
błogosławione będą wszystkie dzieci!"

"Pieśń Maryi do Boskiego Dziecięcia"
Prawdę o Bożym Macierzyństwie Maryi św. Efrem tłumaczy dziesiątkami pięknych metafor. Matkę wcielonego Boga, noszącą w łonie Jezusa, rodzącą Odkupiciela, towarzyszącą Mu w dziele zbawienia nazywa syryjski diakon: "złotym naczyniem na żar", "nie spaloną ziemią wolną", "płonącym krzewem", "prawdziwą arką", "runem Gedeona", "przystanią rozbitków", "rajem wszelkiego szczęścia", "dziewiczym krzewem", "błogosławionym polem dającym snop radości i pełnię zboża, bez rolnika", "gwiazdą najjaśniejszą, z której przyszedł Chrystus" etc.. Te wszystkie metafory Maryi (a trzeba zaznaczyć, że w pismach Efrema jest ich kilkaset) kryją w sobie zawiłe treści teologiczne, które Doktor z Edessy zgłębiał w czasie studium Pisma Świętego i na modlitwie. Uwieńczeniem tych metaforycznych obrazów jest najsłynniejsza wypowiedź syryjskiego Ojca Kościoła z "Pieśni Nissibeńskich"
"Tylko Ty, Panie, i Twa Matka jesteście ponad wszystko piękni, bo nie ma na Tobie żadnej skazy i żadnej zmazy na Twojej Matce."
Większość teologów widzi w tych słowach świadectwo wiary, że Maryja, Matka syna Bożego, od swego zaistnienia wolna była od skazy grzechu pierworodnego i dlatego należy się Jej tytuł "Niepokalanie Poczętej". Bóg mógł przyjsć na świat w łonie czystym i wolnym od skazy. W tym też sensie wypowiedział się papież Pius XII w encyklice "Fulgens Corona", powołując się również na świadectwo wiary i pisma św. Efrema Syryjczyka. Podkreślając fakt czystości i niewinności Matki Chrystusa, jej dziewictwa, przed, w czasie i po narodzeniu Jezusa, wysławia Efrem Dziewicę z Nazaretu słowami:
"Cud stał się w Maryi:
zrodziła jako Panna.

Ona jest polem,
co nie zna oracza.
Na nim wyrósł
plon błogosławiony;
bez nasienia
wydała światu owoc."
"Pieśń o Najświętszej Pannie (2)"
Staje się Maryja Matką Odwiecznego, bo z ufnością i wiarą przyjmuje propozycję Boga. Jej serce niepokalane jest wyczulone na głos Boga, gotowe przyjąć wszystko, co Pan pragnie ofiarować. W IV wieku, przyjął się zwyczaj twierdzenia, że Maryja poczęła Słowo Odwieczne przez ucho, czyli podczas słuchania z wiarą słów Anioła, jak Ewa przez ucho przyjęła truciznę węża. Duch Święty napełnia łono Maryi, by mógł w nim zamieszkać Niewidzialny. Ten motyw znajdziemy również w twórczości Diakona z Edessy: 
Uchem poczęła Maryja Niewidzialnego,
co przyszedł w głosie - w Jej łonie Moc się wcieliła.
Śmierć i szatan zapytali: "Kim On jest?"

"Pieśń o Ewie i Maryi" (CSCO 198, 87-90)
Prawdę o Bożym macierzyństwie Maryi oraz pozostałe wielkie tajemnice wiary zdecydował się Efrem przekazywać sobie współczesnym i potomnym przy pomocy języka poezji. Starał się w sposób jak najbardziej prosty i atrakcyjny przekazać wielką teologię tym, dla których sztywna i spekulatywna forma teologii mogła być za trudna. Swoje hymny komponował Efrem szczególnie dla ludzi młodych. Stworzył z nich chór, który wyśpiewywał hymny Efrema i innych autorów chrześcijańskich w czasie liturgii i nie tylko. 

Zanim Sobór Efeski w roku 430 uroczyście potwierdził dogmat o Bożym macierzyństwie Maryi, św. Efrem Syryjczyk i wielu innych pisarzy oraz Ojców Kościoła w swoich pismach i świadectwie wiary głosili prawdę o Theotokos, w oparciu o Pismo Święte i tradycję Kościoła. Niestety, pojawiali się od czasu do czasu "niosący herezję" fałszywi prorocy. Tak też było i z dogmatem maryjnym o Bożym macierzyństwie. Dlatego zwołano Efeski Sobór. Ktoś się zapyta: jaki jest sens ogłaszania dogmatów maryjnych? Odpowiedź dla pierwszych chrześcijan, św. Efrema i innych Ojców Kościoła była prosta: by wyjaśniać i chronić prawdę o Jezusie Chrystusie. 

Przypomnijmy, że Sobór Efeski (rok 430), który ogłosił dogmat o Bożym macierzyństwie Maryi, uczynił to w obronie przed chrystologiczną herezją Nestoriusza. Człowiek Jezus Chrystus - sądzili nestorianie - jest wprawdzie najściślej, ale tylko moralnie złączony z boską osobą Syna Bożego. "Nie w takiego Chrystusa wierzymy" - zareagowali Ojcowie Soboru Efeskiego, mówiąc stanowcze "nie" nestoriańskiemu niszczeniu prawdy o Nim. Za prawowiernymi ojcami Soboru Efeskiego - wierzymy, że człowiek Jezus Chrystus jest tym samym Synem Bożym, przez którego świat został stworzony. Ten, którego urodziła Maryja w Betlejem jako jednego z nas, jest Bogiem wiecznym i wszechmogącym, Jednorodzonym Synem Bożym. Dlatego w Maryi czcimy Matkę Boga. Oczywiście, Ona urodziła naszego Pana w Jego człowieczeństwie, ale urodziła przecież Syna Bożego - Syn Boży i Syn Maryi jest tą samą Osobą. Właśnie w taki sposób pisał o tym św. Efrem, umacniając wiarę w powierzonych swojej duchowej opiece ludziach i broniąc prawd wiary przed "fałszywymi prorokami", którzy wprowadzali we wspólnocie chrześcijan sporo zamieszania. I tak jest po dzień dzisiejszy.



Dla swej nauki o Najświętszej Pannie otrzymał Efrem - "pokorny sługa Maryi", jak się sam nazywał - zaszczytny tytuł "Doktora maryjnego". Warto w Uroczystość Bożej Rodzicielki, którą Kościół obchodzi 1 stycznia, wespół ze św. Efremem i ze wszystkimi wspaniałymi świadkami wiary oraz głosicielami wielkiej chrześcijańskiej teologii - wyśpiewać hymn ku Matce Boga i razem z Nią uwielbiać Odwiecznego, który zamieszkał w Jej łonie i pomiędzy nami. Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek - Jezus Chrystus, Syn Boży, przez którego wszystko się stało, co się stało i w którego rękach jest nasze życie:
"Tyś moim ojcem, bratem i synem. Tyś moim życiem, otuchą, nadzieją i obroną. Tyś mą pociechą. Tyś mym Panem i Bogiem. Tyś mym Stwórcą! (...) Synu mój, Synu Najdroższy i najsłodszy, wielbię Twe utrapienia, czczę Twe Miłosierdzie i męstwo. Twa śmierć stała się życiem dla całego świata. Powstań prędko, mój Synu i Boże, jak mi zapowiedziałeś! Swą śmiercią starłeś i podeptałeś śmierć, aby większa radość zabłysła dla mnie, Twej pokornej Matki, i aby cieszyli się ze mną wszyscy Twoi ukochani, a zawstydzili się wrogowie..."

"Żale Najświętszej Panny nad cierpiącym Jezusem" (AS Gr. 2, 574-575)

Bibliografia:

- "Teksty o Matce Bożej. Ojcowie Kościoła Greccy i Syryjscy", Warszawa, 1979
- I Ortiz de Urbina, "Mariologia w patrystyce Wschodu", CzST 6, (1978), 65-104 
- I. Ortiz de Urbina, "La Vergine nella Teologia di S. Efremo", Orient. Christ. "Analecta" /197/, 1974
- W. Kania, "Cytra Ducha Świętego", Tarnów, 1980

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)