30 grudnia 2010

Uroki "nieszczęsnej kolędy"...


Co do kolędy... Różnie się w tej naszej katolickiej Polsce o niej mówi. W ostatnich dniach to jeden z najgorętszych tematów poruszanych wszędzie: w domach, w sklepie, na ulicach, w szkole. Tradycja kolędy, choć stara jak niektóre polskie dęby, musi przejść swoją konfrontację nie tylko na płaszczyźnie religijnej ale i w kontekście kulturowo-społecznym czasów, w których żyjemy.

Ostatnio na jednym z blogów natknąłem się na porównanie kolędy do "ogólnopolskiej plagi" idącej przez nasze domy w styczniowe popołudnia. "Nieszczęsna kolęda" jednych mobilizuje, innych irytuje, jeszcze innych przyprawia o poważny ból głowy. Bo to przecież trzeba chałupę wysprzątać, jakąś kopertę przygotować, dzieci w pion postawić - no i jakoś to wszystko przeżyć. Klimat kolędowy udziela się (chyba można tak to ująć) obydwu stronom. Jest więc ksiądz, który przedzierając się przez mroźne powietrze musi odwiedzić od 20 do 40 a nawet 50 rodzin dziennie. Wyrusza ok. 15:00 bądź 16:00 godziny a zdarza się że do ostatnich domostw dociera nawet ok. godz. 22:00. Jest i rodzina - wyczekująca, czasami nawet wiele dobrych godzin. Pojawia się pierwsza nerwówka, ciągłe wyglądanie przez okno a nawet i wędrówki korytarzami klatek schodowych. A kiedy już ksiądz wchodzi - różnie się to wszystko potoczyć może. Są "księża sprinterzy" - czyli 5 minut, ładny uśmiech, kilka kropel święconej wody, ładny obrazek dla każdego i "cześć". Swoją drogą "księża sprinterzy" są dowodem na to, że z polską lekkoatletyką nie jest jeszcze tak źle. To oczywiście żart. Są też "księża inkwizytatorzy" z tysiącem pytań, czasami pretensji, wykazujący z kartą w ręku, małą pobożność wielu członków rodziny. Stosy zaczynają płonąć - gdy ksiądz gorliwy odkryje jeszcze niesakramentalny związek. Gdyby nie ostatnie akordy odświarzacza powietrza czy pachnącej świeczki, swąd siarki piekielnej zabiłby obydwie strony. Osobiście nigdy w żywocie swoim "księdza inkwizytatora" nie spotkałem, ale wiem, że takowi się jeszcze zdarzają i potrafią porządnie sumieniami wielu ochrzczonych (a w grzechu żyjących) potrząsnąć. No i są "księża z pierwszej okładki" - milusińscy, kulturalni, fajni, ot tacy do przytulenia. Choć ani razu nie pada słowo "Bóg", "Chrystus" czy "Ewangelia" - wszyscy bawią się fajnie, jak w amerykańskim kinie. Może jestem radykałem ale dla mnie to też żadna kolęda. Nic to z Ewangelią nie ma wspólnego. Czymże jest więc owa "nieszczęsna kolęda", wpisana w kalendarz większości polskich rodzin?

Po pierwsze... Kolęda to czas wspólnej modlitwy. Proszę zwrócić uwagę: w większości polskich domów to jedyny moment w roku, kiedy cała rodzina razem z księdzem modli się w rodzinnym domu. Nie w kościele, ale we własnym domu. Ojciec, matka, dzieci, dziadkowie... Wszyscy mają złożone dłonie i kierują swój wzrok i serce w stronę Boga. Są domy, w których dzieci tylko ten jeden raz widzą swoich rodziców zatopionych w modlitwie. Dla mnie osobiście jest to poruszajaca chwila. I czuję zawsze jak to wspólne wołanie do Boga - napełnia domowstwa Bożym światłem i łaską.

drugie... Kolęda to czas Bożego błogosławieństwa. W słowach: "Niech Was strzeże, umacnia i Wam błogosławi Bóg Wszechmogący"... kryje się moc i łaska samego Boga. Błogosławieństwo jest przeciwnością przekleństwa. Krople święconej wody, towarzyszące błogosławieństwu, "egzorcyzmują" przestrzeń w której żyją rodziny. A nie ma co owijać w bawełnę: pod dachami naszych domów grzechów panoszy się wiele. Diabeł nie znosi kolędy. Równie mocno jak święconej wody i księży, którzy udzielając sakramentów - niweczą jego dzieło wciągania w świat kłamstwa oraz iluzji a nade wszystko upadlania ludzkiej godności.

Po trzecie... Kolęda to czas nawrócenia księdza. Dla mnie osobiście kolęda staje się źródłem wielu refleksji, wzruszeń, dojrzewania w kapłaństwie. Chodząc po domach widzę, jak moi parafianie żyją, poznaję ich problemy, wchodzę w to wszystko, czym żyją i jak żyją. Nie oddziela mnie tedy od parafian kamienny stół ołtarza ani ambona, czy balaski. W jakiś sposób każda kolęda staje się dla mnie jednym wielkim rachunkiem sumienia. Wchodząc w życie wielu rodzin mam okazję zobaczyć - jak bardzo ludzie potrzebują chociażby z pozycji ambony i głoszonego słowa - strumienia nadziei i pocieszenia. A nie moralizowania, czy wielkich teologicznych mądrości, które nic ze sobą nie niosą.


Na kolędę staram się patrzeć zatem z perspektywy wiary. Bo kolęda to nie tylko zlepek pewnych tradycji, norm społecznych czy religijnych zachowań. I nawet jeśli kolęda trwa 10 minut - to uwierzcie mi, tyle Panu Bogu wystarczy, by w danym domu rozlała się Jego niewidzialna łaska. Zbyt powierzchowne i zewnętrzne postrzeganie kolędy jest głęboko niesprawiedliwe. A jak ktoś chce dłużej z księdzem porozmawiać - proponuję spotkanie i podaję numer swojego telefonu. Chodzę po kolędzie od pięciu lat. Zgadnijcie, ilu pragnących głębszej rozmowy - zadzwoniło? Nikt... I to też daje mi dużo do myślenia...
Co do koperty... Nie jest to obowiązek i nakaz. Nigdy sam do ręki koperty nie biorę, chyba, że ktoś wyraźnie chce na Kościół ofiarę złożyć i podaje mi szczerze tę kopertę do ręki. Zdaża się, że często tej słynnej koperty, szczególnie w rodzinach uboższych, w ogóle nie zabieram. Tak mi podpowiada sumienie, rozum i serce.

Kolęda "nieszczęsna" może stać się "kolędą szczęśliwą". Owszem - dużo tu zależy od księdza. Choć od przyjmującej rodziny równie dużo. Jeden tylko Bóg w tym wszystkim nigdy nie zawodzi. "Bo - jak to sam zapewnił Chrystus - gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w imię moje, tam Ja jestem".... A na kolędzie gromadzimy się właśnie w Jego imię...

Czekam na Wasze głosy i świadectwa... Odnośnie kolędy. Przydadzą się, bo wyruszam 2 lutego :)

______________
tekst archiwalny, ale wciąż na czasie :) 

64 komentarze:

  1. A wie ks. ilu księży w czasie wszystkich moich kolęd zaproponowało spotkanie w celu rozmowy czy nr telefonu? Żaden. Za to owszem, jeden był taki do pośmiania, drugi miał tylko jeden temat - alkoholizm i odpowiedź na moje pytania "no to trzeba sobie poszukać", trzeci stwierdził "nic na siłę", a reszty nawet nie pamiętam, tak się interesowali wiarą, życiem, kłopotami... Jeszcze jeśli przychodzi do rodziny, no to zawsze jakiś temat się znajdzie, pożartuje się z dziećmi itd. ale jak ktoś mieszka sam, to masakra... Ogólnie moje doświadczenie jest takie: spis powszechny. Wielu księży też kolędy nie lubi i mało ich obchodzą czyjeś problemy. Na szczęście tą "przyjemność" mam co 2 lata, na nieszczęście już w styczniu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że warto modlić się za księdza, który ma za moment wejść do nas do domu na kolędę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawo Kamil.. Z doświadczenia wiem, że to i księdzu i rodzinie pomaga :) Droga M. Moje zaś i wielu kapłanów doświadczenie z numerami tel. i umówieniem się jest takie: nikt po kolędzie się po dzień dzisiejszy nie odezwał, a numer te. zostawiłem w setkach domów, hehe..

    OdpowiedzUsuń
  4. M po co ci ksiadz? nie potrafisz sam rozwiazywac wlasnych problemow ani ksiadz,czy Kosciol ci nie pomoga wez sie chlopie w garsc.Pracy ci nie dadza i jak bedziesz glodny to i chlebem tez sie nie podziela.

    OdpowiedzUsuń
  5. Z pracą, rozrywką, ploteczkami, dylematem jakie kupić buty, czy sukienkę itp. radzę sobie sama ;) Jak czegoś nie wiem, czy mam wątpliwości, to wg mnie najlepiej zapytać kogoś kto się na tym czymś zna. Jak interesuje mnie Bóg, i mam zamiar po iluś tam latach na serio wrócić do Kościoła, to chyba naturalne, że pytam księdza swojego wyznania.
    Każdą decyzję człowiek ostatecznie podejmuje sam, ale wg powiedzenia "nikt nie jest sędzią we własnej sprawie", i z racji tego, że wielu problemów od ludzi ks. wysłuchują, jakieś doświadczenia mają, mogą doradzić lub spojrzeć z dystansem, bez emocji, które np. mam ja. Wg mnie w sprawach wiary jednak są potrzebni ;)

    Ks.Rafał - a może tak, wraz z kolegami zmienicie diecezję i wpadniecie z tymi numerami tel. do mnie. Zadzwoniłabym i byłby wyjątek potwierdzający Księdza i moją regułę ;)

    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
  6. Sie robi... :) Proszę o adresik i wpadam z wizytą duszpasterską, chałupkę poświęcimy przy okazji :) Pozdrawiam i serdeczną modlitwą obejmuję

    OdpowiedzUsuń
  7. Sorkowicz, życzę ci żebyś zmądrzał odrobinę,
    choć przyznam szczerze, w taki cud słabo wierzę.

    OdpowiedzUsuń
  8. No, i to mi się podoba :D

    OdpowiedzUsuń
  9. To było do ks.R., oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Szczęśliwego Nowego Roku życzę księdzu i wszystkim odwiedzającym.

    OdpowiedzUsuń
  11. a u nas stół wygląda ciut inaczej...jest też Pismo Święte i mówiąc szczerze,jeszcze żaden Ksiądz nie zainteresował się Nim szczególnie...by po modlitwie np.otworzyć,przeczytać i przełożyć przeczytane słowa z polskiego na "nasze"..,a takie Sowo zawsze jest mocnym doswiadczeniem...no i u nas koleda konczy sie 2lutego,a nie zaczyna.pozdrawiam Ks.cieplutko z Nowym Rokiem.Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  12. Do M.
    Religia to jest dobra dla ludzi o slabej osobowosci nie radzacych sobie w zyciu i majacych kompleksy.Czego ty sie tak boisz ze potrzebujesz ksiedza?
    Ja to z tymi kontaktami z ksiezmi bym uwazal bo moze sie trafic chrystusowiec pokroju Romana B.

    OdpowiedzUsuń
  13. Do Anonimowy.
    No cóż, w takim razie mnóstwo tych słabych, zakompleksionych osób na całym świecie. Ale kurcze, jakoś sobie jednak radzą :)
    A czego się boję? Śmierci. Śmierci i cierpienia.
    Romana B., niestety nie kojarzę.
    I kończę temat, bo z kolędą nie ma już nic wspólnego :)

    A poza tym...
    Szczęśliwego Nowego 2011!!!

    OdpowiedzUsuń
  14. Juz tlumacze Roman B. to byly wspolbrat Sorkowicza,ktory zostal skazany za molestowanie 13 letniej dziewczynki i siedzi w wiezieniu.Chcieli to zatuszowac a sam mial wyjechac do Uk,ale zostal aresztowany na czas.
    A ja smierci i cierpienia sie nie boje bo wierze w Boga i sprawiedliwosc Jego.

    OdpowiedzUsuń
  15. Lubię kolędę.Jak mam jakiś problem to zadaję pytanie księdzu,oni bardzo chętnie odpowiadają.

    OdpowiedzUsuń
  16. Anonimowy - a po co ksiądz na kolędzie ma to robić?Czyta i objaśnia podczas Mszy.Jeśli masz taka potrzebę -to uczestnicz codziennie w Mszy:)

    OdpowiedzUsuń
  17. do t...x.Rafał prosił o świadectwa i głosy,które mają też pomóc...codzienna Eucharystia..piekna sprawa..doświadczyłam tego..szczegolnie poranna..z braku czasu obecnie niemożliwa..a Słowo...widać nie Masz tego doświadczenia,jaką ma moc,jak może przemieniać życie...właśnie takie na Twoją konkretnie sytuację..w diecezji radomskiej przed wizytą duszpasterską jest prośba, o przygotowanie Biblii,chyba,nie po to by się pochwalić...choć znam ciekawe sytuacje i kropidło i Biblia wędruje w klatce tuż przed Księdzem,pewnie x.to zna?pozdrawiam Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  18. Ciekawy - nieco inny - księżowski tekst jest na http://paxv20.wordpress.com/2011/01/01/197/

    I mój komentarz do niego:

    "Heh… Ja to już pewnie w ogóle nie przejdę przez sito moderacji komentarzy (i dlatego nie komentuję – bo po co, skoro i tak to wyrzucasz).

    Jedyne, czego Ci nie trzeba życzyć, to chyba dystansu do siebie – to masz i to dobrze. Nie znam Cię, więc szkoda czasu na frazesy – życzę konsekwencji w doktoracie i pójścia do przodu z tym, co dla Ciebie ważne, i z czym do przodu chciałbyś pójść. I tyle.

    Tekst o kolędzie – pewnie o ten Ci chodzi: http://info.wiara.pl/doc/701148.Hej-koleda-koleda Nie śledzę ich komentarzy na wiara.pl, a w każdym razie nie tego autora. Ciekawie opisał swoje doświadczenia, i tyle – wybrał te pozytywne, i trudno mu się dziwić, bo każdy duchowny tych negatywnych ma własnych pełno. Piszesz: „fajnie, że jest kolęda jednak masowych nawróceń nie ma co się spodziewać” – tylko czy kolęda jest od nawracania? Mnie się wydawało, że to nawróceni kolędę przyjmują, to jest wyraz wiary (a nie obowiązku, „bo mama każe”, „bo problem z chrztem/komunią/bierzmowaniem dziecka potem będzie” itp.) Tak, kupa ludzi – czego jako ministrant przez lat kilkanaście się naoglądałem – przyjmuje księdza bynajmniej nie z powodów, jakie być powinny, i choćby nie wiem jakie maski, „bęby”, przybrali, to i tak nie ukryją tego, że ściemniają. Oni sami dobrze to wiedzą, i ksiądz także. Taka szopka, dosłownie. Takim to faktycznie – nie ma co w dyskusję się wdawać (pewnie też ściemniają co do poglądów, żeby „pasowały” do księdza), tylko pomodlić się i pobłogosławić."

    OdpowiedzUsuń
  19. no i co doktorku03 stycznia, 2011

    zobaczmy na relacje kapłan - świecki, na rolę świeckich w prowincjonalnym Kościele, na pozorne uśmieszki, gadki szmatki. na kółka okołokościelne, a czasem nawet traktowanie wiernych jak matołów ( patrze wczorajsze wypowiedzi proboszcza ) - niestety. to także mój Kościół. Na szczęście należy on do Chrystusa. A "Ten jada z grzesznikami". - więc to mój dom. A księża? Ok, ale podobnie jak wielu z nich wobec świeckich, byle na bezpieczny dystans. Rzadko który emanuje ciepłem, uśmiechem i życzliwością. Być może dotyczy to i reszty Polaków, jednak władza duchowna, jak chyba każda władza, często "odbija". Bóg jest w domach przed, w trakcie i po kolędzie. A atmosfera w jej trakcie taka apelowo-ceremonialna. Sztywna, nienaturalna, drętwa. A tego nigdy nie lubiłem. Ale mówi się trudno, dzwoniłem do ciebie brachu, pisałem smsy, ale przecież zapewne nie masz czasu...

    OdpowiedzUsuń
  20. Jeśli chcemy sprostać wyzwaniom współczesności, nie możemy pielęgnować wizji Kościoła, który swoją siłę upatruje we władzy, instytucjach i politycznym wpływie.
    Benedykt XVI

    - dedykuję tym, którzy straszą ludzi grzechem śmiertelnyum za nieobecność w świątyni 1.01.
    - dedykuję z apelem o elementarną przyzwoitość w stosunku do ludzi, o miłosierny wzrok, o to, by nie zapominać, że Kościół się składa z grzeszników,
    - dedykuję z naiwną wiarą, że w końcu zrozumiecie, co to znaczy być dobrym pasterzem, pasterzem! który biegnie za zagubioną owcą, a nie sprawia, że stado staje się mniejsze!

    OdpowiedzUsuń
  21. Toooomasz, z całym szacunkiem, ale maksymalnie upraszczasz... Grzech śmiertelny nie jest kategorią "władzy, instytucji, politycznego wpływu"... Straszenie?... Mój Boże żadną miarą, raczej przypomnienie, szczególnie dla tych którzy stali się mistrzami w ignorancji nauczania Jezusa i usprawiedliwianiu swojej letności (a letnich, jak mówi sam Jezus, Bóg "wyrzyga" z ust swoich, por. Ap.)... Gdybyśmy mieli zastosować twoje kategorie do nauczania Jezusa?... Proszę bardzo, ten który szuka zaginionych owiec (zaznaczmy od razu: zaginionych, a nie mających Boga głęboko w dup... choć mówiących "Panie... Panie...) mówi dziś (do ciebie również Tooomaszu i do mnie jak najbardziej): "Zwiążcie mu nogi i ręce i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Bo wielu jest zaproszonych, a mało wybranych" (Mt 22,13-14). Ostro!!! Straszenie?... Raczej nie. Tylko przypomnienie, gdzie można trafić, mając grzech śmiertelny :) Czuj się zatem wybrany, Tooomaszu, a to zobowiązuje :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Sorkowicz, pieprzysz jak potłuczony bez ładu, składu i kszty zastanowienia. Czytaj więcej bajek, to daleko zajdziesz, a płacz i zgrzytanie zębów to będzie, gdy uświadomisz sobie swoją własną głupotę. Ale żeby te twoje bajki chociaż kupy się trzymały i nie zaprzeczała jedna drugiej, to postęp byłby ogromny.

    Gdy czytam tego typu brednie, to cieszę się ogromnie, że kres waszej destrukcyjnej sekty jest już bliski. Za 15 lat Sorkowicz, wy, pasożyty społeczne będziecie mieć spory problem.
    Psami wtedy szczuł was będzie każdy przyzwoity człowiek. Dowiemy się jak to wspaniały katolicki Bóg potępił 99,9% ludzkości.
    I chwała Bogu, że was wszystkich darmozjadów szlag trafi. Zobaczymy kto pierwszy będzie zgrzytał zębami - czy wy czarni, czy cała reszta.

    OdpowiedzUsuń
  23. Szczekanie, ujadanie... Ależ się Kudłaty wkurza :)Chwała Panu!!!

    OdpowiedzUsuń
  24. A twoja pycha Sorkowicz, jest nieporównywalnie większym grzechem niż jakikolwiek inny grzech.
    Ale twój problem polega na tym, że dostrzec jej nie potrafisz.

    OdpowiedzUsuń
  25. No cóż, najlepiej na diabła wszystko zrzucać, bo spojrzenie wgłąb siebie, na własną pychę, zacietrzewienie i głupotę nie byłoby już tak przyjemne. Lepiej więc okłamywać samego siebie
    i żyć w przeświadczeniu jakim to wspaniałym kapłanem się nie jest.

    Nie doceniamy jednak Kudłatego, który z każdym da sobie radę. To się nazywa majstersztyk...... :)

    OdpowiedzUsuń
  26. A co do tych zaginionych owiec....to widać gołym okiem Sorkowicz, jak bardzo byś chciał widzieć wszędzie na około tych, którzy zwyczajnie Boga mają w dupie.

    Nie trudno zauważyć jak takim jak ty, te oczka księżowskie świecą się z radości, gdy tylko mają okazję "ostrzegać" i "napominać", jak to Pan "wyrzyga" ich z ust swoich :-)
    Dla wzorowego księdza to przecież radość przeogromna :-)
    Ciekawe czy tacy jak ty mają się w ogóle z czego spowiadać.
    Zapewne są zwolnieni z tego obowiązku obrzyganych grzeszników :-)

    Jesteś w swoim żywiole Sorkowicz :-)

    Co ja bym dał, żeby posłuchać twojego
    "kazania" :-)

    Ciekaw jestem tylko jak kończą i w którą stronę tak naprawdę zmierzają księża "święci" za życia..... :-)


    A swoją drogą, to zastanawiam się jak bardzo trzeba być ograniczonym człowiekiem, aby przypisywać komuś grzech śmiertelny, dlatego że pierwszego stycznia w święto pogańskie ustanowione przez Juliusza Cezara na cześć boga Janusa do kościoła nie poszedł :-)
    Czy w ogóle w jakiekolwiek inne święto.
    Rzeczywiście z powodu niepójścia do kościoła w niedzielę człowiek będzie przeklęty na wieki, jeśli w niedzielę wieczorem zginie w wypadku :-)
    Nie wiem jak durny, a raczej wyrachowany musiał być ten, który ten absurd wymyślił.

    Każdy średnio rozgarnięty człowiek jest w stanie domyślić się, że jedynym motywem tych absurdalnych nakazów, karanych wiecznym ogniem piekielnym było trzymanie gawiedzi za mordę, aby od coniedzielnej daniny się nie uchylała.

    Super religia Sorkowicz, gratuluję :-)

    OdpowiedzUsuń
  27. szczeka, ujada i się pieni.... kochanych "debilków" dał nam Pan. Pozdro Tomuś, omadlam Twoje kompleksy, frustracje i... wszystko inne, co w Tobie szczeka +ZPB

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie musiałbyś odmadlać, gdybyś miał odrobinę pokory i nie działał na ludzi tak alergicznie, jak działasz.

    A swoją drogą sam już wiesz ile warte są modły świętego za życia..... :-))

    OdpowiedzUsuń
  29. właśnie tu zajrzałem. dziękuję za odpowiedź. zaglądnąłem do kodeksu prawa kanonicznego. Kościół "zaleca". Twierdzenie, że nieobecność na mszy jest grzechem śmiertelnym jest karykaturą Stwórcy.
    Jezus powiedział wiele słów. Czasem ostro, czasem łagodnie. Do Samarytanki, która miała 5 mężów - nie potępił jej. Faryzeuszom i innym kapłańskim typom ostrro.
    Każdy z nas szuka oblicza i Boga tego Naprawdę, Tego prawdziwego. Tego, który jada z grzesznikami, nie skreśla, nie potępia i ... nie obraża się na to, że ktoś Go czasem nie odwiedzi.
    Mój Bóg, nie wiem jak Twój, mówi z krzyża: nie wiedzą co czynią.
    - Więc, jeśli mówisz to uważaj do kogo. Wczoraj proboszcz po Komunii pojechał po połowie ludzi jak po tępakach i zakończył: miłego tygodnia.
    Wiem, że wierzymy w innego Boga... niestety.

    Akurat dobrze pamiętam w jakim chlewie żyłem, gdy pochylił się nade mną. I w pale mi się nie mieści, żeby skreślał ludzi za nieobecność na mszy.

    Jan Paweł II udzielił komunii bratu Rogerowi, protestantowi, a tu ktoś bez miary po prostu nie ma miary!

    OdpowiedzUsuń
  30. Inny Tomku,
    czy mógłbyś mi napisać, w jakim celu udałeś się do egzorcysty?

    'córka marnotrawna'

    OdpowiedzUsuń
  31. płacz i zgrzytanie zębów, piekło. wierzę w to. to prawda. Jezus nie kłamie. Błagam jednak o ważenie słów, o jakąś miarę i zachowanie proporcji. NIe indeksy, nie lista obecności, ale świadectwo. Dowiedziałem się na spowiedzi, że należy się spowiadać z grzechów ciężkich i świadomych. Hej pasterze, no to jak jest z tym uświadomieniem owiec ? Nawróćcie się.

    Wystarczyło rzec przed mszą, a nie po komunii. Fatalny stosunek do ludzi, i chyba do samych siebie.

    domagam się, pomimo, że byłem 1.01 w świątyni, publicznego wyjaśnienia tej kwestii. zwłaszcza pouczenia ludzi z czego wynika tak prokuratorska niemal interpretacja prawa kanonicznego. Konkrety, tylko konkrety. artykuł katechizmu.

    to także mój Kościół, i czas chyba już by świeckim dać prawo głosu. I choć nie mam na to czasu ani ochoty, w jakiś, chociaż taki sposób, muszę to oprotestować.

    a nawet krzyknę: Bóg taki nie jest! i w Nim cała nadzieja.

    w piekle może być czarno, właśnie od ludzi ubranych i w duszy na czarno.

    OdpowiedzUsuń
  32. Córciu, ciekawość to pierwszy stopień do...... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  33. Sorkowicz pokaz mi kudlatego i jak sie wkurza i gdzie on jest bo ja go nie widze.Zabierz sie do uczciwej pracy i przestan pisac bajki dla dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  34. Inny Tomusiu,
    tak się rozpisujesz o cudzym życiu, że z utęsknieniem czekam żebyś napisał coś o sobie. Piszesz barwnie, soczyście, no nie daj się prosić i nie bądź taki tajemniczy. Już coś wspomniałeś o krzywdzie ze strony 'czarnych', ale chyba nie chodziło o egzorcystę?

    'córka marnotrawna'

    OdpowiedzUsuń
  35. Swiadectwo koledy zza oceanu. Tak sie pieknie sklada, ze u nas tez sa Chrystusowcy :-). W Ameryce koleda to umowione spotkanie z ksiedzem, ktory przybywa wlasciwie na caly wieczor. Modlimy sie rodzinnie nieszporami, spiewamy koledy, a pozniej rozmawiamy do pozna. Poznajemy sie. Dzieci ida spac, a my jeszcze siedzimy i rozmawiamy o Bogu, naszym kosciele, domu, ojczyznie, polityce, ksiazce, zdjeciach, filmie, podrozach. Zapraszamy Ksiedza rowniez z innych okazji, niekoniecznie koledy. I nie tylko my - wiele rodzin. Dlaczego jest inaczej niz w Polsce? Pewnie dlatego, ze jest nas tu mniej. Czy wszyscy ksiedza przyjmuja? Nie, choc przychodza do naszego kosciola. Pewnie maja swoje powodowy, ich sprawa. Nie slyszalam, by tu ktos o koledzie mowil zle, wrecz przeciwnie - raczej radosc, ze mozna bylo porozmawiac i poznac sie poza kosciolem.
    Pamietam koledy z Polski z dziecinstwa - rzeczywiscie Ksiadz wpadal jak po ogien, bo mial caly blok do 'obejscia', o zadnej rozmowie nie bylo mowy, bo co odpowiedziec na szybkie pytanie: "Co u was?". Niewielu otworzy sie w jednej minucie i opowie o sobie. Mimo wszystko Ksiedza zawsze z mama przyjmowalysmy z szacunkiem i naleznymi mu honorami, choc bylo biednie, ciezko i nieciekawie, a i nie kazdy Ksiadz na takie honory zaslugiwal. Reprezentowal jednak Boga i kosciol, i to bylo dla nas wazniejsze niz prowadzenie sie Ksiedza czy jego osobowosc. I moze o tym warto podczas jego odwiedzin pamietac. Pozdrawiam serdecznie, czesto tu do ksiedza zagladam, podziwiam, gratuluje i dziekuje.

    OdpowiedzUsuń
  36. Córuniu, czarni krzywdy bezpośrednio mi nie zrobili, a raczej negatywny przekaz, którego wielu z nich jest nosicielami, ale to nie jest interesujące. Po prostu czuję do nich naturalny wstręt, jak wielu ludzi. Napisz córeczko lepiej co zmarnotrawiłaś.

    OdpowiedzUsuń
  37. Inny Tomeczku,
    mam nadzieję, że do Boga nie odczuwasz naturalnego wstrętu.
    A jeśli chodzi o moje marnotrawstwo, to dotyczy ono zmarnowania życia duchowego we mnie, którego dawcą jest Bóg. Przez popadnięcie w grzechy ciężkie odwróciłam się od Boga i spowodowałam, że moja dusza stała się martwa. A ponieważ taki stan powoduje rozpacz to są dwa wyjścia, albo uznasz swój grzech pójdziesz do konfesjonału i otrzymasz miłosierne przebaczenie Boga i co za tym idzie ożywienie duszy, albo chowasz się i uciekasz przed Bogiem, przy czym rozpacz staje się coraz większa, a tłumiona, przeradza się często w nienawiść. Wybrałam to pierwsze rozwiązanie, chociaż lekko nie było. Musiałam skończyć z grzechami ciężkimi, popadłam w depresję, ale to i tak było lepsze niż ta dojmująca, wcześniejsza, diabelska rozpacz, że jestem nikim i czeka mnie nicość.
    Tak na marginesie, sakramentu pokuty i pojednania udzielił mi kapłan, za co jestem mu ogromnie wdzięczna.
    Inny Tomeczku, jeśli jesteś osobą wierzącą to na pewno to zrozumiesz, jeśli jesteś osobą niewierzącą, to przepraszam za przydługi wywód.

    'córka marnotrawna'

    OdpowiedzUsuń
  38. córko marnotrawna, dzięki. cześć.

    OdpowiedzUsuń
  39. Tooomaszu, to było do mnie....:-)

    Dzięki córciu :-) Przyznaję, mój język bywa kwiecisty, gdy emocje mnie troszkę poniosą, co zdarza się dość często :-)

    Przyznaję, że naturalny wstręt czuję zarówno do Boga, jak i do jego przedstawicieli handlowych, których ulubionym kolorem jest kolor żałobny.

    Córciu, jeśli zaprzestanie grzechów ciężkich wpędziło cię w depresję, to musiały to być cholernie przyjemne i silnie uzależniające grzechy ;-)
    Ale widzisz, gdyby nie wmówiono Ci kiedyś dawno temu, że to grzech, że to coś złego, że jesteś brudna i grzeszna, to nie miałabyś potem takich problemów. W krajach wolnych od chrześcijaństwa i Islamu, gdzie panuje inna kultura i znacznie luźniejsze normy obyczajowe, ludzie nie mają tego typu problemów, nie czują się nic nie wartymi grzesznikami.
    I bynajmniej nie chodzi mi o liberalną Europę Zachodnią, a raczej o Azję.

    OdpowiedzUsuń
  40. A co do mojego światopoglądu córciu, to jestem raczej agnostykiem, który miewa odchylenia zarówno w prawo, jak i w lewo, w zależności od tego, w którą stronę wiatr mu bardziej zawieje :-)

    OdpowiedzUsuń
  41. Inny Tomeczku,
    agnostyk to człowiek poszukujący i nie dziwota, że go miota raz w prawo, raz w lewo. Powodzenia zatem Ci życzę w tych poszukiwaniach i spokojniejszych wiatrów.
    Katolik już tak ma, że najpierw musi uznać swój grzech i się oczyścić, żeby potem podnieść głowę i mieć udział w chwale. Po drodze jest też cierpienie dobrowolnie przyjęte, żeby ukrócić tego z rogami i jego kłamliwą gadkę, że jesteśmy do niczego.

    'córka marnotrawna'

    OdpowiedzUsuń
  42. Dzięki córciu, ale spojrzenie na "te sprawy" mamy zupełnie inne.
    A agnostyk to nie tyle człowiek poszukujący, co po prostu człowiek, który w przeciwieństwie do ateisty nie neguje całkowicie istnienia Boga, choć powątpiewa w jego istnienie i często tak samo jak ateista szydzi z religijnych zabobonów, które do kwestii istnienia lub nieistnienia bytów wyższych mają się nijak.


    Rafał ! Nycz dzisiaj z jakimś orszakiem przebierańców wyskoczył ! Co to k....a ma być ?
    Pogaństwem jakimś to zalatuje.
    Przecież zamiast wydawać pieniądze na głupawe stroje, nikomu niepotrzebne mogliby np. mszę zamówić za siebie lub za arcybiskupa.
    Najlepiej abonament miesięczny na gregoriankę.

    Mam nadzieję, że wyślesz list do zagubionego pasterza z braterskim napomnieniem w tej sprawie.... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  43. Tomku, tak dla uściślenia - gregorianka to Msza za zmarłych, więc za ludzi żywych się jej nie sprawuje :-)
    Pozdrawiam
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  44. Żadna różnica czy za zmarłych, czy za żywych, ważne że pieniądze z tego są świetne.
    Pozdrawiam
    Tomek

    OdpowiedzUsuń
  45. proszę księdza. proszę o prostą odpowiedź. po co i jak mam żyć ? jaki jest pożądany i oczekiwany wierny? jasno, prosto i klarownie, proszę ...

    OdpowiedzUsuń
  46. pozadany wierny to ten kto nie zadaje pytan i we wszystko wierzy,co mu powiedza,a i bez oporu musi dawac sie strzyc jak potulna owieczka.No i jeszcze musi miec zasobny portfel.

    OdpowiedzUsuń
  47. a ja bardzo lubię kolędę..i czekam na nią niecierpliwie (sobota;) )..lubię i wspólne zaśpiewanie kolędy,i i czytany fragment z pisma..i to jak ksiądz łazi mi po domu-żeby każdy kat pobłogosławiony był (hmm..zawsze od kuchni zaczyna ;)..znaczy się wie,ze wspólnota przy stole najmocniej się zawiązuje ;) )
    i te rozmowy przy kawie,i ciachu już po...i nie tylko o bzdetach--zresztą o bzdetach rozmawiamy niemal codziennie--lubię gdy przychodzi do nas,nie tak jak zwykle po cywilnemu..ale właśnie z PANEM ;)

    OdpowiedzUsuń
  48. Drogi księże Rafale.
    Źycze księdzu dużo cierpliwości w nowym roku,zwłaszcza czytając wpisy tych ,którzy mają się za sprawiedliwych.Czerpie dużo siły czytając takie blogi i niech księdzu kiedyś nie przyjdzie do głowy "po co mi to?"
    Zastanawiam się w jaki realny sposób "błogosławić tym którzy nas przeklinają" na forach?:)
    Do przeklinających na forach.
    "Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę,ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci."
    Czy modlicie się za swoich kapłanów?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  49. jestem tu ostatni raz, mojemu sercu bliski jest klimat rozmowy, dyskusji, nawet sporu, ale do rzeczy. szkoda czasu, nie umiemy się spotkać, nie mamy umiaru. sam też daję się sprowokować... i jak się czasem zdaje, czart karty rozdaje:)
    spadam stąd, cześć. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  50. Ja też lubię kolędę! W moim rodzinnym domu ksiądź przychodził bardzo poźno, aby dłużej posiedzieć. Na kolędę się czekało, aby było dobrze przez cały rok dbano o zeszyt do religi, żeby ksiądź pochwalił :)Oj wesoło było!

    A teraz mieszkam na terenie parafii gdzie wikary jest naszym (męża i moim) kolegą, więc podczas kolędy jest kupa śmiechu.

    Dla mnie kolęda jest raczej poświęceniem domu, bo spotykamy się z książmi z parafii (i nie tylko) dość częśto, rozmawiamy po mszy i podczas jakiś uroczystości itd. odwiedzamy się w naszych domach, więc kolędowa wizyta jest raczej dla księdza przystankiem, napije sie wody, da obrazek i "leci" dalej, bo z nami spotka się niedługo. Wpadnie na kawe czy pogadać jak będziemy mieli czas :D

    OdpowiedzUsuń
  51. Jak macie problemy z kolędą i kościołem to ja wam proponuje dokonać aktu apostazji i po kłopocie. Wypiszecie się z tej pazernej organizacji i tyle. A jak ktoś wieży w boga to żadnego pośrednictwa nie potrzebuje.

    OdpowiedzUsuń
  52. Irki - powiedz mamie ,aby się za ciebie nie modliła bo Ty tego nie potrzebujesz.

    OdpowiedzUsuń
  53. Świetny wpis. Życzę owocnej kolędy. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  54. Obserwując ludzi i słuchając wypowiedzi niektórych moich sąsiadów wnioskuję, że sprowadzają oni kolęde do spraw czysto materialnych. A zapominają, że wizyta księdza z kolędą to przede wszystkim błogosławieństwo domu,rodziny w nim mieszkającej.

    OdpowiedzUsuń
  55. Ja też lubię kolędę. Do zeszłego roku zawsze trafiałam na świetnych księży z którymi można było miło porozmawiać. I nie rozumiem tego stereotypowego rozumowania, że księża przychodzą tylko po kopertę. Ja osobiście nigdy takiego odczucia nie miałam. Kiedyś nawet ksiądz spytał czy, aby napewno mozemy z mamą taką ofiarę złożyć. Niestety w tym roku już nie przyjmowałam księdza w Polsce ale za granicą ( w Niemczech)i niestety...Chyba będę wspominać traumatycznie tą kolędę. Ksiądz chodził po naszym całym domu, wszystkiego dotykał,lustrował, o wszystko wypytywał(tak jakby nie mógł usiedzieć 20 minut w spokoju). Później zaczął otwierać okna i pytać nas czy są szczelne itp. O Bogu nie powiedział nawet słowa, ale o polityce w Polsce i o sprawach polsko-rosyjskich i owszem. Zrobił nam nawet mały wykład o kamieniach i ich użyteczności. Po za tym ten ksiądz miał ewidentnie problem z kobietami. Wciąż rozmawiał tylko z moim mężem a jak tylko ja chciałam się odezwać to ksiądz znów wstawał i zaczynał łazić po pokoju i mnie ignorował-przerywał moje wypowiedzi kierując kolejne pytania pod adresem mojego męża. O to gdzie ja pracuje kochany księżulo tez spytal mojego meza. Bo przecież po co mniałby pytać mnie (mimo iż siedziałam obok). Byłam bardzo zaskoczona tą kolędą. Do tej pory miałam tylko miłe wspomnienia. No ale cóż- ksiądz też człowiek:-)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  56. Zostały wymienione 3 rzeczy dla których kolędz jest ważna. Ok, zgadzam się to pozytywy, ale one są raz w roku!!! Nie dziwi mnie że nikt nie dzwoni do księdza, bo ludzie potzrebują by byc przy nich stale - nie raz w roku. Modlitwa raz w roku - szkoda gadać, to za mało. Błogosławieństwo - fajnie, ale co gdy człowiek nie żyje z Bogiem, nic i tak to nie zmienia w jego życiu. Przy całym szacunku, ale kolęda nie jest zbyt ewangelizacyjna.Katechetyczna też jest niewiele. Dużo wysiłku - mało owoców. Tak czy siak wielki szacun dla księdza za podzielenie się - to ciekawy blog.

    OdpowiedzUsuń
  57. a 4 rzecz to kasa i mieszanie sie w prywatne sprawy ludzi kto i gdzie z kim spi

    OdpowiedzUsuń
  58. Hm takie dwie sprawy, jedna to zacytuje ksiedza "Co do koperty... Nie jest to obowiązek i nakaz. Nigdy sam do ręki koperty nie biorę, chyba, że ktoś wyraźnie chce na Kościół ofiarę złożyć i podaje mi szczerze tę kopertę do ręki." - jezeli to ofiara na kosciol to w tym rozumieniu kosciol to ksiadz tak? bo kasa z kopert jest dzielona na 3 i 1/3 otrzymuje ksiadz. Druga sprawa to fajnie jak chodzi ksiadz z danej parafii ale nie opisuje tu ksiadz diakonow czy klerykow nie wiem kto chodzi, ktorzy sa wpychani na parafie do pomocy, ktorzy nie znaja zupelnie parafian tylko byle pochodzic wziac kase i wyjsc. Wiec nie zgodzi sie z tym co ksiadz napisal. I jeszcze jedno. Ksiadz sie zali bo dla mnie to zalenie, ze nikt do ksiedza nie dzwoni. Zrobmy obrot w druga strone, jak sie idzie na plebanie i dzwoni to zadnego ksiedza nie ma. Zakopane. To chyba znany tekst. Ja rozumiem, ze odpoczynek wazny, ale sa granice... MaciejM.

    OdpowiedzUsuń
  59. A ja pamiętam wiele takich kolęd, kiedy księża przychodzili i z każdym domownikiem chwilę porozmawiali. Wypytali jak w szkole, w pracy, obejrzeli zeszyt do religii... ;) Dłużej porozmawiali z rodzicami.
    A z takimi księżmi czy klerykami, którzy przyjeżdżają do pomocy tym bardziej można porozmawiać - co robią, gdzie pracują. Kiedyś nas odwiedził ksiądz mieszkający w Kazachstanie - dowiedzieliśmy się jak się tam żyje... Wystarczyło porozmawiać. Każdy ma przecież coś ciekawego do powiedzenia. I ksiądz też człowiek!
    Z drugiej strony, żaden ksiądz nie będzie się narzucał z pytaniami typu: czy mówicie rodzinnie pacierz, albo czytacie Ewangelię? Nie będzie pytał kim jest dla ciebie Bóg, czy chodzisz do kościoła albo czym jest dla ciebie wiara. Ja się z czymś takim nigdy nie spotkałam. Może zresztą i dobrze, bo takie "wzniosłe" tematy tylko zwiększyłyby dystans między księdzem a ludźmi. Rodzina żyje na co dzień "zwykłym" życiem. Ma normalne problemy, które przecież księża znają z własnych domów rodzinnych! Ale też pewnie nie w każdym domu ksiądz będzie poruszał jakieś delikatne czy drażliwe kwestie. Myślę, że po prostu jeśli jakiś problem zauważy, to później w modlitwie poleci to Bogu, a nie będzie roztrząsał w ciągu 10 minut kolędy... A jeśli wizyta księdza natchnie kogoś do otwarcia się i rozmowy, to może ks. Rafał doczeka się kiedyś telefonu... :)
    Wiem, że księża naprawdę interesują się tym, jak się ludziom żyje. I wierzę, że jest to szczere i bezinteresowne i wynika z poczucia odpowiedzialności za "boże owieczki" :)
    Nawet jeśli teraz zdarza się czasem, że odwiedzi nas ksiądz, który nie pogada (może czasem ze zmęczenia, a może ze względu na charakter) to i tak traktuję to tak, jakbyśmy raz w roku mieli przyjąć "w gości" Pana Jezusa! Może to infantylne podejście, ale tak sobie tłumaczę :) I wtedy rzeczywiście najważniejsze jest błogosławieństwo i ta chwila obecności.

    Temat już może nie na czasie, ale jeszcze chciałam swoje odczucia opisać :)
    Ja osobiście nigdy nie modliłam się za kapłanów w czasie wizyt duszpasterskich, ale czytając komentarze, dochodzę do wniosku, że taka modlitwa jest chyba bardzo potrzebna.

    Bardzo dobrze, że Ksiądz prowadzi tego bloga (kiedy Ksiądz znajduje na to czas?!). Czasem zaglądam :) W parafii też bardzo wiele Ksiądz robi - to widać i na pewno wiele osób to docenia, choć niewiele tych pochwał i słów zachęty do Księdza dociera. Bardzo się cieszę, że mogłam się tu wypowiedzieć i chociaż moje podziękowanie do Księdza trafi :))
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
  60. Z koleda problem jest chyba taki, ze ksieza sa zbyt oddaleni czy oddzieleni od ludzi na co dzien. Wtedy nic dziwnego, ze ci ludzie nie ciesza sie na spotkanie ze swoimi duszpasterzami. Jesli duchowny kazdego dnia zyje blisko ludzi, wtedy kazde spotkanie z nim jest wyczekiwane i mile.

    OdpowiedzUsuń
  61. Przepraszam, tam jeden z pierwszych komentarzy był o tym, że kobieta chce numer do księdza i będzie go raczyć swoimi problemami życiowymi. Co to w ogóle za pomysły? Uważam to za głupotę. Jeśli jest brak faceta, to trzeba tego faceta szukać, pomodlić się dobrze o niego, nie wierzę, że Bozia nie da. Ksiądz nie jest jakimś telefonem zaufania i nie ma żadnego obowiązku kogoś "niańczyć". Po pierwsze - przepraszam - nie zna on (w praktyce) spraw osób świeckich, po drugie jest do innych celów. Wiem, że głupie baby mają miliony sposobów, żeby się zakręcić wokół księży i wielką satysfakcje, kiedy któryś okaże słabość, nie wiem dlaczego tak się dzieje ale to jest chore. Marta Borowska

    OdpowiedzUsuń
  62. 'nie wierzę, że Bozia nie da.'

    Czasami warto modlic sie o to, zeby Bog pokazal, czy moze nie alternatywnych planow dla nas.

    OdpowiedzUsuń
  63. Kolęda - historii swojego życia nie opowiem, prawdą natomiast jest, że jakoś dziwnym trafem przez ostatnich 10 lat nie uczestniczyłam w kolędzie, którą przyjmowali rodzice - ja byłam w pracy. Nigdy nie rozmyślałam nad tym. Nad księżmi również, bo ja od niego nic nie potrzebuję, a i on ode mnie też nie.
    Problem pojawił się rok temu - kolęda a ja mam wolne, i co teraz?
    Natłok myśli - tsunami w głowie (oto parę z nich: ale co ja mam robić na tej kolędzie, ale co tak nagle na niej będę, przecież nie wiem jak się na niej zachować)- i zrozumiałam, że tak naprawdę to ja uciekałam przed kolędą. Postanowiłam za wszelką cenę nie uczestniczyć w kolędzie i się udało - ponieważ mam dwa małe psy więc dla uspokojenia sumienia zamknęłam się z nimi w pokoju. Kolęda minęła, nie czułam się dobrze wewnętrznie. Na stole została święcona woda, mając resztki sumienia nie wiedząc co z nią zrobić - wylanie do zlewu nie wchodziło w rachubę - nabrałam te krople na rękę i dotknęłam czoła, oczu, twarzy. Kochani nie powiem, że strzelił we mnie piorun, ale moje oczy przejrzały, uszy słyszą, dusza pragnie. Wiem, że to jest ten punkt zwrotny między mną a Bogiem - te parę kropli wody święconej - dzięki księdzu, który przyszedł na kolędę.
    Jestem w drodze...

    OdpowiedzUsuń
  64. Dziękuję, księże Rafale, za blog. Zawsze znajdę tu coś "ku pokrzepieniu serc", choć język nie do końca wymarzony... ;) Ale pewnie do młodych dociera :) Uwielbiam słuchać też Twoich kazań na wieczornych mszach młodzieżowych, choć do młodzieży mi już daleko... Co do kolędy - zawsze jest dla mojej rodziny świętem - tłumaczę córkom, że to tak, jakby sam Pan Jezus miał do nas przyjść. I one bardzo się cieszą. Chwalą się wszystkim - piosenkami, kolędami i modlitwami, które znają. I wtedy myślę, że może rosną nam na pociechę, ale przede wszystkim Panu na chwałę. I niech tak zostanie.
    A swoja drogą - jeśli blog Księdza wzbudza tyle emocji i dyskusji - to tylko pogratulować!

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)