Nie potrafiłem wtedy jeszcze mówić, więc z pomocą przyszli moi kochani
rodzice. Wypowiedzieli więc za mnie moje pierwsze „wierzę”, za co jestem im szalenie
wdzięczny i tak pozostanie do końca moich ziemskich dni. Tamtego dnia dusza
moja i ciało rozpoczęły bieg wiary. Do sztafety dołączyli pierwsi moi patroni:
św. Rafał, św. Jerzy i św. Marcin. No i ta, która ziemi warmińskiej, mojej
ziemi umiłowanej, dotknęła swoją stopą w 1877 roku, gdy objawiła się w
Gietrzwałdzie. Niepokalane Poczęcie, Królowa Aniołów, miłująca swój warmiński i
polski lud, powtarzająca z iście matczyną troską: „Odmawiajcie różaniec”…
***
Lata mijały, chłopiec wzrastał w łasce, u Boga i u ludzi.
Otulony wiarą rodziców i chrzestnych (wujka Zbyszka i cioci Basi) rosłem w tempie zastraszającym. Pierwsza
modlitwa, której mnie nauczono, do dziś wzrusza mnie i napełnia ciepłymi
wspomnieniami dzieciństwa. Brzmiała mniej więcej tak: „Dobranoc, dobranoc, dwa
aniołki na noc, Matka Boska przy łóżku, a Pan Jezusek w serduszku”. Prawda, że
piękna? Polecam, wchodzi w serce szybko, dzieciaki łykają ją ekspresowo. Z
czasem pojawiały się kolejne modlitwy: „Zdrowaś Mario”, „Ojcze nasz”. Mamusia
dbała o to, byśmy z siostrami przed snem odmawiali pobożne pacierze. Sama
zresztą modliła się codziennie.
***
W maju klękaliśmy razem z tatą i mamą w tzw. dużym pokoju,
by wspólnie odmówić Litanię Loretańską. W czerwcu przychodziła kolej na Litanię
do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Lubiłem te chwile, gdy całą rodziną
klękaliśmy do wspólnej modlitwy. A gdy już podrosłem trochę i nauczyłem się
czytać, dano mi przywilej i sam odczytywałem słowa litanii. Czułem się wtedy
bosko, wyobrażałem sobie, że jestem księdzem i że prowadzę modlitwy w kościele,
wypełnionym po brzegi pobożnymi wiernymi. Marzenia przekładałem na real w
przedszkolu. Panie miały ze mną dobrze. Stworzyłem bowiem, mając do dyspozycji
trzy pomieszczenia i kilkadziesiąt dorodnych sztuk moich rówieśników, całkiem
świetnie funkcjonującą strukturę, która przypominała katolicką parafię.
Łączyłem w pary koleżanki z kolegami i udzielałem im ślubów. Ochrzciłem
wszystko, co się dało: miśki, lali, pajacyki. Raz nawet zorganizowałem pogrzeb.
I choć nikt nie chciał robić za nieboszczyka, w końcu cel osiągnąłem. Wyraźnie
rozbawione całą sytuacją panie, wyznaczyły bowiem jednego biedaka i ten musiał
się trochę należeć, oczywiście w bezruchu, zanim skończyłem wszystkie swoje
modlitwy i obrzędy. Dziś się z tego śmieję, choć jednocześnie widzę, że będąc
małym chłopakiem radziłem sobie całkiem nie źle z odczytywaniem swojego
powołania. I żałuję tylko jednego. Że wówczas nie wpadłem na pomysł by zbierać
tacę (sic!). Choć z drugiej strony czasy były trudne. Przepraszam, na żarty
mnie wzięło.
***
Bieg wiary trwał. Biegłem szybko i z najwyższym
poświęceniem. Zanim przystąpiłem do I Komunii Świętej i pierwszego Sakramentu
Pojednania, obalałem komunizm razem z Janem Pawłem II. Tak, jeśli nie
wierzycie, posłuchajcie. Zdarzyło się raz, że mój tato został delegatem na
kolejny krajowy zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Byłem z niego
dumny. W telewizji pokazywano urywki z warszawskiego kongresu PZPR w Sali Kongresowej,
a ja z wypiekami na twarzy wypatrywałem na ekranie starego ruskiego telewizora –
mojego papy. Gdy wrócił, przywiózł ze sobą mnóstwo czarno-białych fotografii.
Na jednej z nich, zobaczyłem tatusia, jak ściska dłoń jakiegoś gościa w
mundurze, z wielkimi binoklami na nosie. Okazało się, że był to jakiś tam gen.
Wojciech Jaruzelski. Na innej fotce tato ściskał dłoń innemu dziwakowi. Miał
dziwne plamy na łysej głowie. Mama mi powiedziała, że to jakiś tam Michaił
Gorbaczow. Ale nie zdjęcia mnie podniecały. Oto zobaczyłem nagle potężną księgę
w czerwonej płóciennej oprawie. Zadrżałem. Przypominała mi bowiem inną księgę, obiekt
chłopięcego pożądania, na której stronice patrzał nieustannie mój Proboszcz,
gdy odprawiał Mszę Świętą. Jak się później okazało Mszał to nie był, ale
potężna „kniga” zawierająca przemówienia towarzyszy i postanowienia z poprzednich
zjazdów Partii Robotniczej. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Wiedziałem,
że oto los uśmiechnął się do mnie i że w dniach najbliższych ta księga zostanie
przeze mnie zaadoptowana. I tak też się stało. Tato specjalnie nie protestował
a ja wziąłem się do dzieła.
***
W kilka dni później kolejna Msza w moim pokoiku. Wszystko
przygotowane. Kielich (lampka do wina) jest, patena (mały talerzyk od
filiżanki) jest, korporał (biała chusteczka do nosa) jest, puryfikaterz
(fragment papieru toaletowego) jest, obrus (białe prześcieradło) jest, alba
(koszula nocna siostry) jest, ornat (spódnica mamy) jest i wreszcie NOWOŚĆ. Mój
pierwszy, cudowny Mszał. Księga z czerwoną okładką, wielka i ciężka, z
kolorowymi wstążkami, które sam zainstalowałem. Wewnątrz powklejane teksty Mszy
Świętej, które wydarłem (*wyspowiadałem się później z tego) ze starej rozpadającej
się książeczki. Kipiałem ze szczęścia. Po latach żartowaliśmy w rodzinie, że „chrzcząc”
księgę komunistycznych bredni i robiąc z niej swój pierwszy wymarzony Mszał,
przyczyniłem się w jakiś sposób do obalenia komunistycznej tyranii.
Odprawiłem tych swoich „mszy” całe setki. Odprawiałem je wszędzie. Opowiadała mi mama (sam trochę z tego pamiętam), jak raz moja rodzinka zjechała się w Strubnie, u moich pradziadków na imprezę. Oni sobie balowali, dzieciaki bawiły się na podwórku, a ja montowałem swój ołtarz w pokoju obok imprezującej rodziny. Prababcia Jadwiga miała w rogu sypialni stolik z ogromną figura Matki Bożej. Wymarzone miejsce. Rozłożyłem wszystko, co potrzeba, przebrałem się i zacząłem. Przenieśmy się teraz do pokoju obok. Kolejny toast, wszyscy gadają, śmieją się i nagle jedna z moich ciotek krzyczy: „cicho!!! Posłuchajcie!”. Wszyscy na chwilę zamilkli i słuchają. A w pokoju obok właśnie wygłaszane jest kazanie: „naród pije alkohol i oddala się od Boga, w rodzinach pijaństwo”… i tak dalej, i tak dalej... Mama opowiadała, że wszystkim zrzedły miny. A ja darłem się nadal, w niebo głosy, całkowicie nieświadom, że lud słucha. Bez żadnej tam pychy, ale przyznaję szczerze, tamtego dnia odniosłem swój pierwszy sukces ewangelizacyjny. Oto Bóg przemówił przez małego chłopaka, który żył marzeniami o kapłaństwie biegnąc drogą wiary, w wyznaczonych mu przez Boga zawodach…
***
Odprawiłem tych swoich „mszy” całe setki. Odprawiałem je wszędzie. Opowiadała mi mama (sam trochę z tego pamiętam), jak raz moja rodzinka zjechała się w Strubnie, u moich pradziadków na imprezę. Oni sobie balowali, dzieciaki bawiły się na podwórku, a ja montowałem swój ołtarz w pokoju obok imprezującej rodziny. Prababcia Jadwiga miała w rogu sypialni stolik z ogromną figura Matki Bożej. Wymarzone miejsce. Rozłożyłem wszystko, co potrzeba, przebrałem się i zacząłem. Przenieśmy się teraz do pokoju obok. Kolejny toast, wszyscy gadają, śmieją się i nagle jedna z moich ciotek krzyczy: „cicho!!! Posłuchajcie!”. Wszyscy na chwilę zamilkli i słuchają. A w pokoju obok właśnie wygłaszane jest kazanie: „naród pije alkohol i oddala się od Boga, w rodzinach pijaństwo”… i tak dalej, i tak dalej... Mama opowiadała, że wszystkim zrzedły miny. A ja darłem się nadal, w niebo głosy, całkowicie nieświadom, że lud słucha. Bez żadnej tam pychy, ale przyznaję szczerze, tamtego dnia odniosłem swój pierwszy sukces ewangelizacyjny. Oto Bóg przemówił przez małego chłopaka, który żył marzeniami o kapłaństwie biegnąc drogą wiary, w wyznaczonych mu przez Boga zawodach…
c.d.n. "Ja, stary Iskariota. Krótka historia (nie)wiary księdza"
Bardzo lubię artykuły Księdza o świętych... ale ten też jest świetny... no to świętości życzę :)
OdpowiedzUsuńCzekam na cd. i mam nadzieję, że zanim ksiądz dojdzie do roku 2012 nie miną następne 33 lata.
OdpowiedzUsuńTeż miałam przygodę z "czerwonymi" książkami. Zaczynając nauczanie katechez w szkole w 1991 dostałam półkę w pokoju sekretarki, która musiała usunąć dzieła Lenina, aby zrobić miejsce na moje katechizmy. Śmiała się, że w ten sposób półki zostaną oczyszczone po...... Pozdrawiam Enia
Mimo znanej czytelnikom dalszej biografii Księdza i wiedzy, że nie zawsze tak było, stwierdzam, że Bóg nadzwyczaj się Księdzem interesował już od samego początku :) a modlitwa na dobranoc chyba też moją pierwszą była :) no i też były msze tylko, że to ja byłam ludem, a kapłanem moja ukochana siostra :) cudowne wspomnienia, domyślam się, że doprawdy zabawne musi być teraz, gdy rzeczywiście jest Padre kapłanem, przypominać sobie tamte chwile :)
OdpowiedzUsuńZa PRL-u były takie meblościanki z wysuwanym tapczanem i biurkiem,które służyło mi za ołtarz. Nigdy nie miałam cierpliwości, żeby odprawić całą mszę, więc ograniczałam się do rozdawania komunii. Ale różaniec to co innego, miałam prawdziwy mikrofon z Grundiga (taki wypasiony jak na owe czasy radiomagnetofon) i podejrzewam, że moje zdrowaśki słychać było u sąsiadów z bloku. Nigdy jednak nie mogłam się zdecydować czy odprawiam różaniec jako ksiądz czy jako dziecko Maryi. Z tym też sobie poradziłam, Ojcze Nasz odmawiałam jako ksiądz, a Zdrowaśki jako dziecko Maryi...
OdpowiedzUsuńcórka marnotrawna
Ja znam inną wersję modlitwy, której Ksiądz uczył się jako pierwszej: Dobranoc Ci, Boże, ja już idę spać, bo jutro raniutko muszę wstać. Dobranoc, aniołeczki, na noc Matka Boża przy łóżku, a Pan Jezus(ek) w serduszku. Zastanawia mnie jedna rzecz: skoro jest Ksiądz urodzonym księdzem, księdzem tak naprawdę od najmłodszych lat - jakim cudem wylądował Ksiądz na polonistyce? :) Ale pewnie Ksiądz dojdzie do tego w następnej części/częściach. :D
OdpowiedzUsuń