
Był z nimi przez kolejne czterdzieści dni, a teraz idzie ze swoimi uczniami, na górę, majestatycznie i swojsko zarazem, uczniowie spoglądają ukratkiem na swojego Mistrza, wyczuwają, że to ważna godzina, że za chwilę wydarzy się coś, co wstrząśnie ich wnętrznościami, co którzy napełni ich krwiobieg ogniem kolejnej tajemnicy, do czego zwykli już się przyzwyczaić, będąc u boku Chrystusa....
Docierają na szczyt. Jezus przez chwilę spogląda w Niebo, a potem w oczy swoich ukochanych uczniów. Zatrzymuje wzrok na młodym Janie. Tym, który stał pod krzyżem, w chwili Jego śmierci. O czym myśli Jan? Przez chwilę Jezus wwierca się z miłością w jego młode myśli. A Jan, patrzy się na Mistrza, czując, że za chwilę coś ich rozłączy. Modli się drżącymi sekwencjami słów, w swoich myślach i mówi, cichutko w swoim sercu:
- Rabbi, w symbolicznym śnie, tej nocy,
oglądałem Twe dłonie i stopy. Boję się… Boję się być Twym świadkiem, boję się
we śnie, boję się na jawie. Znam ziemię. Ale nie znam Twojego Nieba. Gdzie jest
Niebo, o którym opowiadałeś, z którego przybyłeś? Z jakiej materii jest ono
utkane? Może z płótna, kamienia, może z drzew? Tu na ziemi same ruiny. Umiem
myśleć tylko ruinami, Panie mój…
Pan słyszał te słowa. Uśmiechnął się do Jana,
jakby chciał dać mu znak, że słyszy, że rozumie, że wszystko się ułoży, a potem
otworzył swoje usta i słowami pełnymi ognia, silnymi jak trzęsienie ziemi,
delikatnymi jak sieć pajęcza – objął swoich uczniów:
- Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na
ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię
Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam
przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia
świata.
Jan zamarł w bezruchu. A
więc słyszał, słyszał Rabbi jego słowa, ukryte głęboko w drżących myślach jego
serca. Uczniowie stali w bezruchu, słowa Mistrza przebijały się przez ich
skórę, tkanki mięśniowe, przeszywały ich, docierały do szpiku kości. A Jezus? Spoglądał
na nich, jak ojciec na bezbronne niemowlę, chciał ich objąć, tak jak wschodzące
słońce, które światłem obejmuje ziemię. Przez ułamek sekundy w jego przebitym
Sercu pojawiło się Jezioro Genezaret, zobaczył Szymona Piotra, zarzucającego
sieci, obraz przesuwał się za obrazem, wszystko, co ich połączyło teraz
wypełniało po brzegi Jego mocno bijące Serce. W chwilę później na oczach
uczniów Jezus uniósł się ku górze. Jan padł na ziemię, oczy Jego wypełniły się
światłem bijącym od Boga, który stał się człowiekiem. Już raz widział, jak
Mistrz jego unosił się ponad ziemię, na Górze Tabor. Ale teraz było inaczej.
Nie pojawił się ani Abraham, ani Mojżesz. I za nim pierwsza łza wypłynęła cicho
spod powieki Jana, Rabbi zniknął w błękicie Nieba, w promieniach Słońca. Poczuł
wreszcie na swoim prawym ramieniu ciężką i spracowaną dłoń rybaka. Dłoń Kefasa,
który właśnie pojął, że nie będzie już ryb łowił, ale ludzi i całe narody. Oto
na Górze Oliwnej, w delikatnym powiewie wiatru, kilkunastu złamanych życiem i
świętymi tajemnicami mężczyzn, poczuło w stopach ogień, który palił się, ale
stóp się spalał. „Tylko gdzie teraz iść i od czego zacząć” – myślał Jan, wciąż
wpatrując się w Niebo…
***
Minęło ponad czterdzieści lat od tego dnia.
Stary, poczciwy i rozpalony gorączką apostoł Jan, spoglądał, nie ukrywając wzruszenia,
na list, który otrzymał właśnie od biskupa Ignacego z Antiochii. Tyle razy
opowiadał mu o tym wszystkim, co przeżył u boku Jezusa z Nazaretu.
Oczami wyobraźni sięgał właśnie chwili
Wniebowstąpienia swojego Mistrza, które wydarzyło się na Górze Oliwnej.
Ocierając dyskretnie łzy, które wynurzały się powoli spod jego naznaczonych
zębem czasu i zmęczonych całodzienną pracą powiek, szeptał
po cichu słowa modlitwy, wiedząc, że Pan je słyszy. I tak szeptał, szlochając:
- Widzę jeszcze wiatr dookoła Twych kolan,
Panie, szklany wiatr, opływający Twą postać, widzę jeszcze Twoje stopy i palce
u stóp, a potem już nie widzę nic, tylko ślady Twoich sandałów na skale, która
stała się brzegiem wyprawy po sens życia i świętą teologię śmierci. Stajemy się
coraz chłodniejsi, coraz mniej umiemy kochać, a nasza namiętność jest raczej
nawykiem niż ogniem, który winien nas zżerać, a zaprawdę, ma tylko kształt
żywiołu i nic poza tym. Pokłuci nudą jak szpecącą ospą, umiemy jedynie ziewać…
nad śmiercią, miłością, troską i weselem, i każdym szczęściem. Przestrzeń
zamknięta naszymi ramionami jest tylko pustką, w której ptaki umierają, a
kwiaty więdną. Nie umiemy żyć w absurdzie i nie umiemy żyć poza absurdem.
Siedzimy na ściętych pniach naszych snów, które leżą w poprzek drogi,
prowadzącej do nieba… Na świecie było a świat stał się przez Nie, lecz świat Go
nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli…
I tu gorzko zapłakał. Zmierzch zaczął powoli
wlewać się do małej izby, w której Jan siedząc przy stole, próbował poukładać
roztrzęsione myśli, robiąc miejsce w swoich obolałych wnętrznościach Słowu,
które stało się Ciałem. W dłoniach wciąż trzymał list od Ignacego, swego
umiłowanego ucznia. Kochał go ponad życie, szanował bodajże mocniej niż każdego
innego pasterza i bez powściągliwości, tak mocno bowiem Słowo Pana w Ignacym
rozpalało wnętrzności.
***
I w tym miejscu pozostawiamy Jana, by
przenieść się dalej, w czasie i przestrzeni, by spotkać się i poznać nieco -
człowieka równie wielkiej wiary, co św. Jan Apostoł, ojca apostolskiego, czyli
św. Ignacego. Już samo jego imię Ignacy
(łac. ignis - ogień), mówi bardzo
wiele o historii chrześcijańskich męczenników na początku II wieku. Ignacy był drugim
po św. Piotrze biskupem Antiochii, miasta, w którym zgromadziła się duża rzesza
wyznawców Chrystusa. Kiedy został biskupem, bardzo troszczył się o swoją gminę.
Jezusowe słowa: "Przyszedłem rzucić
ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął"(Łk 12, 49), stały
się główną inspiracją w jego posłudze apostolskiej.
Czas
jego posługiwania pasterskiego w Antiochii przypadł na lata 70 – 107, a więc na
czas przełomu I i II wieku. Właściwie o jego życiu możemy dowiedzieć się przede
wszystkim z listów napisanych do chrześcijan poszczególnych gmin
chrześcijańskich. Legenda głosi, że Ignacy miał być tym szczęśliwym dzieckiem,
które Jezus postawił kiedyś przed uczniami i powiedział: „Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak
dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego. Kto się uniży, jak to
dziecko, ten jest największy w Królestwie Niebieskim. I kto by przyjął jedno
takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje (Mt 18,1-4). Św. Ignacy wszystkie
swoje listy rozpoczynał od słów: „Ignacy zwany Teoforem”, co znaczy: „ten, który nosi Boga”, głosi Go, Jego
naukę.
Za
panowania rzymskiego cesarza Trajana wybuchło prześladowanie chrześcijan i
wtedy to św. Ignacy jako głowa chrześcijan syryjskich został skazany na śmierć
przez namiestnika Syrii. Miały go rozszarpać dzikie zwierzęta w jednym z
amfiteatrów stolicy cesarstwa rzymskiego. Biskup Antiochii został wysłany pod
eskortą żołnierzy do Rzymu. Żołnierze nie szczędzili skazanemu udręk i
przykrości, skoro sam św. Ignacy wspominał:
Jestem
w walce ze zwierzętami na ziemi i na morzu, w nocy i we dnie, przykuty do 10
leopardów, to znaczy do strzegących mnie żołnierzy, którzy są jeszcze gorsi,
gdy się im świadczy dobrodziejstwa.
(List do Rzymian)
(List do Rzymian)
W
drodze na męczeństwo św. Ignacy napisał 7 listów: do Efezjan, Magnezjan,
Trallian, Filadelfian, Smyrneńczyków, do Rzymian i do biskupa Smyrny św.
Polikarpa.
W
swoich listach ukazał Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie
naturę Boską i ludzką. Jako pierwszy określił Kościół Święty jako „katolicki”
na oznaczenie całego Ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm.
Hierarchię Kościoła, według Ignacego, stanowią biskupi, prezbiterzy i diakoni.
Biskupi reprezentują autorytet Boga Ojca, prezbiterzy stanowią grono
apostolskie, a diakoni pełnią zadanie Chrystusa sługi. Według św. Ignacego, kto
ma wiarę, nadzieję i miłość, ten jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Wiele szacunku
okazał też biskup Antiochii Kościołowi, który jest w stolicy cesarstwa
rzymskiego.
Św.
Ignacy pisząc do chrześcijan w Rzymie prosił ich, aby nie starali się o
uwolnienie go od męczeńskiej śmierci, której bardzo pragnął:
Pozwólcie
mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga.
Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać
czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych
zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga (...). Lepiej mi umrzeć w Chrystusie
niż panować nad całą ziemią (...). Pozwólcie mi naśladować mękę mego Boga.
Jeśli ktoś ma Go w swoim sercu, zrozumie czego pragnę, a znając powód mego
utrapienia, ulituje się nade mną (...). Nie chcę już dłużej żyć na ziemi.
(List do Rzymian)
(List do Rzymian)
W
Liście do Kościioła w Magnezji pisał:
Zaklinam
was, starajcie się wszystko czynić w zgodzie Bożej pod kierunkiem biskupa,
który zastępuje wam Boga, kapłanów zastępujących radę Apostołów i moich
najdroższych diakonów, mających udział w posłudze Jezusa Chrystusa. On to przed
wiekami u Ojca był i objawił się u kresu. Wszyscy zatem przejąwszy obyczaje
Boże szanujcie się nawzajem i niechaj nikt nie patrzy na swego bliźniego według
ciała, lecz w Jezusie Chrystusie zawsze kochajcie się nawzajem. Niechaj nie
będzie w was niczego, co mogłoby was dzielić, lecz jednoczcie się z biskupem i
tymi, co wam przewodzą, a jedność ta stanie się obrazem i zarazem nauką
nieśmiertelności.
Podobnie
więc jak Pan ani sam, ani przez swoich Apostołów, nic nie czynił bez Ojca, z
którym stanowi jedno, tak i wy nie róbcie niczego bez biskupa i bez kapłanów. I
nie próbujcie przedstawiać jako rozsądne to, co robicie na własną rękę, lecz
wszystko róbcie wspólnie: jedna modlitwa, jedna prośba, jeden duch, jedna
nadzieja w miłości, w radości nienagannej. Jeden jest tylko Chrystus, od
którego nic nie ma lepszego! Wszyscy więc biegnijcie, by zjednoczyć się jakby w
jedną świątynię Boga, jakby wokół jednego ołtarza, w jednym Jezusie Chrystusie,
który wyszedł od Ojca jedynego, który był w Nim jedyny i do Jedynego powrócił.
(List
do Kościoła w Magnezji, św. Ignacy Antiocheński)
W „Złotej legendzie” Jakuba de Voragine, w
„Legendzie na dzień świętego Ignacego” czytamy:
”Po przybyciu do Rzymu postawiono go przed
Trajanem, a ten rzekł doń: „Ignacy,
dlaczego podburzałeś Antiochię do buntu i nawracałeś lud mój na wiarę
chrześcijańską?” Ignacy zaś odparł: „Obym
i ciebie mógł nawrócić, abyś na zawsze posiadł najcenniejsze królestwo!” Wtedy
Trajan powiedział: „Złóż ofiarę moim
bogom, a uczynię cię najwyższym wśród kapłanów”. Lecz Ignacy odparł: „Ani ofiar nie złożę twoim bogom, ani też
nie pragnę od ciebie dostojeństwa. Możesz uczynić ze mną, co zechcesz, ale w
żaden sposób mnie nie odmienisz”. Wówczas Trajan rzekł: „Chłostajcie jego barki kańczugami,
rozrywajcie jego boki podwójnymi hakami, a rany jego trzyjcie twardymi
kamieniami”. Gdy zaś uczyniono z nim to wszystko, a on pozostał
niewzruszony, Trajan dodał: „Przynieście
rozżarzone węgle i każcie mu przejść po nich bosymi stopami”. Wtedy Ignacy
rzekł: „Ani ogień płonący, ani wrząca
woda nie potrafi ugasić we mnie miłości do Chrystusa”. Trajan zaś
powiedział: „To są chyba sztuki
czarnoksięskie, jeżeli znosząc takie cierpienia, nie ulegasz”. A Ignacy
odparł: „My, chrześcijanie, nie jesteśmy
czarnoksiężnikami, a prawo nasze śmiercią każe czarnoksiężników, ale wy właśnie
jesteście nimi, bo oddajecie cześć bałwanom”. Trajan wówczas rzekł: „Rozerwijcie plecy jego hakami, a rany
posypcie solą”. A na to Ignacy: „Cierpienia
tego życia niczym są wobec przyszłej chwały”. Trajan tedy rozkazał: „Teraz już zakujcie go w żelazne kajdany,
przywiążcie do słupa i trzymajcie go w najgłębszym lochu więzienia bez jedzenia
i picia, a po trzech dniach rzucony zostanie na pożarcie dzikim zwierzętom”.
Trzeciego dnia tedy cesarz, senat i cały lud
zgromadził się, aby ujrzeć, jak biskup Antiochii będzie walczył z dzikimi
zwierzętami. Cesarz zaś powiedział: „Ponieważ
Ignacy jest tak pyszny i hardy, więc przywiążcie go i wypuśćcie na niego dwa
lwy, aby nawet szczątki z niego nie pozostały”. Wtedy św. Ignacy zwrócił
się do ludu, który stał wokół, i rzekł:
„Rzymianie, którzy będziecie przyglądać się tej walce, wiedzcie, że ból mój nie
pozostanie bez nagrody, ponieważ cierpię nie za nieprawość, lecz za
bogobojność”. Następnie zaś, jak to czytamy w Historii kościelnej, począł
mówić: „Jestem ziarnem Chrystusowym,
niechaj zmielą mnie zęby dzikich zwierząt, abym stał się czystym chlebem”. Słysząc
to cesarz rzekł: „Wielka jest cierpliwość
chrześcijan, któż bowiem z Greków zniósłby tak wiele za swego Boga?” Ignacy
zaś rzekł: „To pomoc Chrystusa, a nie
moje męstwo pomaga mi znosić cierpienia”. Potem jął drażnić lwy, aby
przyszły go pożreć. Wtedy lwy zbliżyły się i wprawdzie zadusiły go, ale ciała
jego nie tknęły. Trajan zaś widząc to z największym podziwem odszedł nakazując,
aby nie przeszkadzano nikomu, kto chciałby zabrać jego ciało. Dlatego chrześcijanie
unieśli jego zwłoki i pochowali je z największą czcią. Niedługo potem Trajan
otrzymał list od Pliniusza Sekundusa, polecającego mu gorąco chrześcijan,
których cesarz kazał zabijać. Pożałował wtedy cesarz tego, co zrobił z Ignacym,
i rozkazał, aby nikt już chrześcijan nie śledził, gdyby jednak któryś z nich
wpadł w ręce władz, wówczas miał być ukarany.
Czytamy też, że św. Ignacy wśród tak
przeróżnych męczarni nigdy nie przestawał wzywać imienia Jezusa Chrystusa. Gdy
zaś kaci pytali go, dlaczego tyle razy powtarza to imię, powiedział: Imię to
wypisane jest w moim sercu, dlatego nie mogę przestać wzywać go. Po jego
śmierci więc ci, którzy to słyszeli, chcąc dla ciekawości przekonać się o tym,
wydobyli serce z jego ciała i rozciąwszy je przez pół znaleźli w nim wypisane
złotymi literami imię Jezusa Chrystusa. Z tego powodu wielu nawróciło się. O
tym świętym powiada też Bernard w komentarzu do psalmu Kto się w opiekę: „Ów wielki
Ignacy, wychowanek umiłowanego ucznia Jezusowego, a przy tym męczennik, którego
drogocennymi relikwiami wzbogacone zostało nasze ubóstwo, w szeregu listów
pisanych do Maryi nazywa Ją Rodzicielką Chrystusa. Wspaniały to zaiste tytuł do
chwały i jakże niezmiernie zaszczytny przydomek!”
Św. Ignacy poniósł śmierć męczeńską
rozszarpany przez dzikie zwierzęta w amfiteatrze Flawiuszów – w Koloseum w roku
107.
Tekst katechezy wygłoszonej na niedzielnych Nieszporach, w Kościele św. Jana Chrzciciela w Stargardzie Szczecińskim, dnia 24 września 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz