Jeśli wszystko
pójdzie dobrze i Bóg tak zechce (a wierzę, że nie ma powodów by nie chciał) w
marcu będę mógł uklęknąć przy nie rozkładającym się ciele błogosławionego
turyńczyka i zawierzyć mu, tak z bliska, naszą kochaną polską młodzież. O kogo
chodzi? Oczywiście o Piotra Jerzego Frassatiego (1901-1925), którego bł. Jan
Paweł wynosząc na ołtarze nazwał "człowiekiem ośmiu błogosławieństw"
i "nadzwyczajną zwyczajnością". Marzę jeszcze o jednym. By do Polski
powrócić z jego relikwiami. Ufam, że Piotr Jerzy też tego pragnie. Frassatim
nie sposób jest się nie zafascynować. Po raz pierwszy usłyszałem o nim wiele
lat temu, gdy byłem jeszcze studentem polonistyki w Szczecinie.
Jako młodego
chłopaka poruszyła mnie jego "zwyczajność" i "normalność",
był pierwszym "błogosławionym", którego poczułem na wyciągnięcie
ręki, z którym w ramach katolickiej i genialnej zarazem rzeczywistości
"świętych obcowania" postanowiłem się porządnie zaprzyjaźnić. Patron
młodych, studentów i ludzi gór. Człowiek głębokiej wiary, żarliwy obrońca
Kościoła, student, którego życie wstrząsnęło duchowo Turynem i Włochami.
Wreszcie wielki czciciel Maryi, odmawiający z pasją różaniec, z którym nie
rozstawał się nawet na chwilę. Mocno Frassatim zafascynowany był ks. Karol
Wojtyła. Sam wielokrotnie przyznawał, że życie młodego turyńczyka było dla
niego inspiracją w duszpasterstwie młodych, które prowadził. Nic więc dziwnego,
że sam, już jako Jan Paweł II, wyniósł Frassatiego do chwały ołtarzy, choć
wielu protestowało mówiąc, że cóż to jest za wzór dla młodzieży? Młodzieniaszek
palący fajkę i cygara, pijący wino i uwikłany w wiele bijatyk. Na szczęście
głosy krytyki nie powstrzymały polskiego Papieża. Postawił na swoim i 20 maja
1990 roku ogłosił Jana Paweł II - Piotra Jerzego Frassatiego - błogosławionym.
Pier Giorgio żył
zaledwie 24 lata. Urodził się 6 kwietnia w Turynie (w Wielką Sobotę), w
rodzinie wybitnego włoskiego intelektualisty i polityka Alfreda Frassatiego,
założyciela liberalnego włoskiego dziennika "La Stampa". Nie będę tu
przywoływał całej jego biografii, można ją znaleźć w wielu publikacjach i w
internecie. Wspomnę tylko, że jego młodość przypadła na czasy, kiedy we
Włoszech panoszył się faszyzm a Kościół przeżywał trudne chwile, atakowany z
różnych stron przez ateistyczne ideologie.
Modlitwa była
nieodłączną częścią dnia Piotra Jerzego. Rano wymykał się na Mszę świętą,
codziennie odmawiał różaniec. Uczestniczył też często w nocnych adoracjach
Najświętszego Sakramentu. Traktował je w dość ciekawy, charakterystyczny dla
siebie sposób. Twierdził, że jeżeli nad dawnymi królami czuwały zawsze nocne
straże, to Chrystus jako Król królów tym bardziej powinien mieć swoich
strażników.
Jego przyjaciel
Antonio Cairoli wspominał: “Pewnego razu byliśmy na wakacjach z przyjaciółmi.
Wróciłem późno i starałem się zachowywać jak najciszej, aby go nie obudzić, ale
bezskutecznie. Kiedy go przeprosiłem, powiedział: „Nie ma za co, dobrze
zrobiłeś, bo zapomniałem odmówić Różaniec. Zmówimy go razem.” Wyszedł z
pościeli, ukląkł i obydwaj zaczęliśmy się modlić. Podziwiałem jego apostolską
delikatność i troskę, żeby mieć pewność, że się pomodlę, odmówił drugi
Różaniec.” I tym fascynował swoich rówieśników. Nie naciskał, nie zmuszał, ale
sam szedł cierpliwie i konsekwentnie swoją drogą wiary, wzbudzając wśród innych
szacunek i zdobywając prawdziwy autorytet. Ta historia z różańcem, opowiedziana
przez Cairoliego, jest jedną z tysiąca, które przetrwały w pamięci przyjaciół i
bliskich młodego Turyńczyka. Marco Beltramo, inny przyjaciel Frassatiego,
trzydzieści lat po śmierci Pier Giorgio stwierdził: “Jeśli zapytacie mnie, jaki
był pewny środek, na którym on się opierał aby zrealizować tak wspaniałe
arcydzieło życia w tak silnej jedności z Bogiem, nie zawaham się odpowiedzieć
Wam, że sekret duchowej doskonałości Pier Giorgio wynikał z nabożeństwa do
Maryi. Żaden dzień nie upłynął, aby nie wzniósł modlitwy u stóp swojej
Niebieskiej Matki, Różaniec, który był jego umiłowaną modlitwą. Zdarzało się
niejednokrotnie, że rodzina znajdowała go w pokoju, uśpionego na klęczkach przy
łóżku z Różańcem w ręku”.
Różańca trzymał się
jak małe dziecko trzymające dłoń swojej mamy. Opowiadają jego przyjaciele, że
nie raz jeden, gdy byli w górach, zachęcał ich do wspólnej modlitwy na różańcu.
Czasami się z niego życzliwie naśmiewali, przezywali "pobożnisiem" i
"dewotką". On reagował na to spokojnie i żartem, zawsze osiągając
swój cel, którym była wspólna modlitwa. darzyło się raz, że po ciężkiej
wędrówce w górach, wieczorem w schronisku Piotr Jerzy ze swoimi kumplami kładł
się spać. Przypomniał sobie nagle o różańcu. Stanowczo zachęcił kolegów, by się
z nim pomodlili. Oczywiście zmęczonemu towarzystwu nie za bardzo się chciało.
Wtedy Frassati wystrzelił: "Jak się ze mną pomodlicie, wyczyszczę i
wypastuje wam buty, na jutro". Spojrzeli się po sobie i pomyśleli, czemu
nie. Po skończonym różańcu wszyscy padli wyczerpani na łóżka. A Frassati? Pół
nocy czyścił i pastował buty swoim kolegom. W końcu obiecał. Taki był, szalony
i radykalny, subtelny i delikatny zarazem, choć jak trzeba było stanąć do
walki, w obronie tego, co święte i katolickie, nie wahał się użyć i pięści.
W duchu bardzo
silnego na początku XX w. społecznego ruchu katolików, marzył i mówił o tworzeniu
nowych więzi społecznych "pod sztandarami Wiary" i w oparciu o
Kościół. Od najmłodszych lat miał bardzo silne poczucie przynależności do
Kościoła, był z tego powodu bardzo szczęśliwy: "co dzień pojmuję, jaką
łaską jest być katolikiem", pisał w lutym 1925 roku do swego przyjaciela
Belliniego. Był kimś w rodzaju "katolika zaangażowanego" ale nie był
aktywistą, miał silne poczucie misji i apostolstwa. W latach szkolnych i potem
w czasie studiów należał do rozlicznych organizacji i stowarzyszeń katolickich.
Jako student wstąpił do założonej przez don Luigi Sturco Stronnictwa Ludowego
(Partio Popolare Italiano), późniejszej Demokracji Chrześcijańskiej.
Katolicyzm
społeczny, scalany organizacyjnie, był dla Piotra Jerzego w kontekście szybko
rozwijających wówczas w Europie ruchów narodowo-socjalistycznych, które we
Włoszech przybrały kształty faszystowskie, jedyną siłą gwarantującą społeczny
porządek w oparciu o wolność, demokrację i sprawiedliwość. Pragnął budować
"autentyczne Królestwo Chrystusowe" i dlatego z entuzjazmem wzywał do
wysiłków, aby ono zatriumfowało przeciw zgubnemu faszyzmowi, którego
nienawidził i nazywał "pożogą Włoch". Nie znosił przemocy, ale gdy
widział jawne zastraszanie przez faszystowskie bojówki i ewidentne sfałszowanie
wyborów w 1924 roku, stawał się gwałtowniejszy i umiał się bić kiedy było
trzeba. Po napadzie szturmówki młodych faszystów na jego dom, miał okazję dać
upust swojej złości, kładąc w jednej chwili pięścią napastnika na podłogę. W
Rzymie w 1921 roku podczas pochodu Giovente Cattolica, broniąc katolickiego
sztandaru swego koła, przeciwstawił się przemocy policji, co musiało zakończyć
się dla niego aresztem. Odmówił przynależności do Cricolo Balbo, gdy jego szef
kazał wywiesić flagę FUCI w czasie wizyty Mussoliniego w Turynie. Potępiał
filofaszystowskie ruchy. Pisał: "Jak można bowiem nazywać katolikami
stronnictwo, które popiera rząd nie posiadający zasad moralnych? My – Cricolo
Fuci – wybraliśmy drogę, całkiem inną, która nie daje korzyści światowych, za
jakie płaci się zaprzedaniem sumienia. Winniśmy do końca drogą wskazaną przez
Jezusa Chrystusa, która wprowadzi nas do tryumfu Przyszłego Życia. Mam nadzieję
iść drogą ideałów katolickich i móc kiedyś w roli, jaką Bogu będzie się chciało
nam dać, bronić i rozpowszechniać te jedyne i prawdziwe sprawy".
W liście
skierowanym do Rycerzy Maryi, w
październiku 1922, pisał: "W tej niezwykle poważnej chwili, jaką przeżywa
Ojczyzna, my katolicy, zwłaszcza studenci, mamy ważny obowiązek do spełnienia:
kształtować samych siebie… My, którzy z łaski Bożej jesteśmy katolikami, nie
powinniśmy marnować naszych najpiękniejszych lat życia, jak to niestety, czyni
wielu nieszczęśliwych młodych ludzi, którzy myślą tylko o uciechach,
owocujących niemoralnością naszego nowoczesnego społeczeństwa. My powinniśmy
być zawsze gotowi na podjęcie walk, które nas czekają w wypełnianiu naszego
programu, by dać naszej Ojczyźnie dni lepsze i społeczeństwo moralnie zdrowe.
Potrzeba do tego modlitwy, organizacji pracy i wewnętrznej dyscypliny oraz
gotowości powiązania naszych pasji i nas samych, gdyż bez tego niczego się nie
osiągnie".
Jego wiara, zdrowa
i całkiem naturalna pobożność oraz wierność Kościołowi wzbudzały wśród
turyńskich studentów podziw i szacunek. Frassati był normalnym młodym
chłopakiem, silnym i wysportowanym, rozkochanym w górach i alpinistyce. Nie był
wybitnym studentem, nauka przychodziła mu z wielkim trudem. Jego ojciec często
mu dokuczał i zawiedziony synem powtarzał, że mieszka pod jednym dachem z
nieukiem i tępakiem. Piotr Jerzy bardzo to przeżywał. Uczył się dużo, wiele
nocy spędził nad książkami. Nie chciał zawieść rodziców. Jego pobożność szła w
parze z normalnością dorastającego chłopaka. Miał jeszcze jeden wielki sekret.
Całkowicie oddał się posłudze ubogim. Gdy na pogrzebie, jego ojciec ujrzał
tłumy żebraków i ubogich turyńczyków, klękających przed trumną z ciałem syna,
poruszony widokiem i ze łzami w oczach (jak wspomina siostra Piotra Jerzego)
szeptał z mocnymi wyrzutami sumienia: "mój syn był świętym".
Tę świętość wykuwał
Frassati latami, mimo młodego wieku, codziennie przyjmując Komunię Świętą,
czytając Pismo Święte (kochał listy św. Pawła), pomagając ubogim, niosąc krzyż
nauki i... odmawiając różaniec. Marco Beltramo, trzydzieści lat po śmierci Pier
Giorgio, wspominał o nim: "Uprawiał on w swoim ogrodzie roślinę, której
twarde nasiona zbierał i dawał siostrom, aby zrobiły z tego różańce, które
potem rozdawał swoim przyjaciołom. Czasami wyśmiewaliśmy się z tego jego
różańca, wykonanego z szarych, okazałych paciorków, mówiąc, że został on
porzucony przez starą przeoryszę, lecz chcę Was zapewnić, że do dziś nosimy ze
sobą różaniec, który on nam podarował, jako najpiękniejszy i najcenniejszy dar
”.
Piotr Jerzy zmarł 4
lipca 1925 roku, mając zaledwie 24 lata. Był wtedy tuż przed zakończeniem
egzaminów i ukończeniem studiów. Zaraził się chorobą Heinego Medina od
biednych, którym pomagał. Poczuł się źle w dniu swoich imienin, 29 czerwca. Był
to czas, gdy ciężko chorowała jego babcia. Rodzina nie zauważyła więc jego
postępującej choroby. On sam nie chciał nikomu sprawiać kłopotu swoją osobą i
starał się pomimo wszystko wypełniać swoje obowiązki. Dopiero czwartego dnia z
powodu postępującej choroby musiał pozostać w domu. Diagnoza lekarska
postawiona została zbyt późno i przywieziona surowica nie przyniosła efektów.
Sparaliżowany, z modlitwą na ustach, umierał powoli, w wielkich bólach. Jego
śmierć była zaskoczeniem dla rodziny, która pogłębiona była jeszcze w żalu po
śmierci babci.
Zarówno w życiu
duchowym, jak i w życiu świeckim dewizą Piotra Jerzego było „Verso l’alto”-
„zawsze w górę”, „zawsze na szczyty”. Przyjaciele nazywali go: "Valanga di
Vita" ("lawiną życia"). Pozwólcie, że na koniec zostawię was ze
słowami tego fascynującego, młodego chłopaka, który będąc "nadzwyczajnie
zwyczajnym" (Jan Paweł II), udowodnił światu, że świętość jest na
wyciągnięcie ręki.
"Z pewnością
wiara to jedyna kotwica, która może nas ocalić, jej trzeba się uchwycić całą
mocą. Bez niej czymże by było całe nasze życie? Niczym, a raczej niepotrzebną
udręką, bo w świecie jest tylko cierpienie, a cierpienie bez wiary jest nie do
zniesienia. Cierpienie zaś pokrzepione choćby małym płomykiem wiary staje się
czymś pięknym, gdyż zaprawia ducha do walki. Dziś w takim zmaganiu mogę tylko
dziękować Bogu, że w swoim nieskończonym miłosierdziu raczył udzielić memu
sercu tego cierpienia, abym trudną, ciernistą drogą skierował się do życia
bardziej wewnętrznego, bardziej duchowego”.
"Nic więcej
nie mam ci do powiedzenia oprócz tego, że moje życie jest monotonne, lecz z
każdym dniem rozumiem coraz bardziej, jaka to jest Łaska być katolikiem. Biedni
nieszczęśnicy ci, którzy nie mają Wiary: życie bez Wiary, bez dziedzictwa,
którego się broni, bez podtrzymywania Prawdy w nieustannej walce, to jest nie
życie, lecz wegetacja.
My nigdy nie
powinniśmy wegetować, zawsze powinniśmy żyć, bo nawet poprzez wielkie
rozczarowanie winniśmy sobie przypominać, że jedyni posiadamy Prawdę, mamy
Wiarę do utwierdzenia, Nadzieję dotarcia do naszej Ojczyzny. Przeto precz ze
wszelką melancholią, która może się pojawić tylko wtedy, gdy się traci Wiarę.
Cierpienia ludzkie dotykają nas, ale jeśli się na nie patrzy w świetle Religii,
a więc Rezygnacji, nie są one szkodliwe, są zbawienne, bo oczyszczają Duszę od
tych małych i nieuniknionych plam, jakimi my, ludzie, przez naszą złą naturę,
często się brukamy". (List do Izydora Bonini, 27.02.1925 r)
"Wiary trzeba
się trzymać z całych sił. Nasze życie, jeśli jest prawdziwie chrześcijańskie,
jest nieustającą ofiarą, nieustającym wyrzeczeniem. Wiara dana mi przez chrzest
przemawia do mnie mocnym głosem: sam jeden nie dokonasz niczego, lecz jeśli Bóg
będzie ośrodkiem każdego Twojego działania osiągniesz wszystko". (List do
M. Beltramo)
Bł. Piotrze Jerzy
Frassati, ora pro nobis...
życie bez wiary to wegetacja... o tam, ma rację. Bóg ośrodkiem działania... ładnie ujętee. O, i znowu do mnie dociera.
OdpowiedzUsuńciekawa postać. przyznam jednak i to, że z tymi postaciami wspominanymi w Kościole tak często, mam kłopot... Mam inne odciski palców... czyli trochę inną duszę, jak każdy inny człowiek...
jakoś po omacku szukam więc swego rysu..., swej formy, by Treść Ta Sama, wyraziła się trochę "po mojemu".
hmmm czy tak ?
Gościu w 100% na propsie, jestem urzeczony, piękne..
Usuń