14 marca 2013

Faworytów było wielu, Pan Bóg wystawił swojego – Franciszka.



Dokładnie o 19:06, 13 marca, oczom zebranych na Placu św. Piotra wiernych ukazał się biały dym. Był to znak, że kolegium kardynalskie zgromadzonego na konklawe wybrało nowego Ojca Świętego. Wielka euforia, radość oczekujących przed watykańską bazylików tłumów. Burze oklasków, podniecający niepokój, towarzyszący pytaniu „kto?”. Te kilkadziesiąt minut, które upłynęły od zabicia watykańskich dzwonów do pojawienia się na balkonie bazyliki kard. Jean-Louis Tauran, dłużyło się w nieskończoność. Wreszcie, w oświetlonym oknie pojawił się zarys sylwetek a Kardynał protodiakon wygłosił tak oczekiwane przez wszystkich „Habemus Papam”.


Zaskoczenie ogromne. Przecież przez ostatnie tygodnie, odkąd Benedykt XVI abdykował, dziennikarze, publicyści i wszyscy „znawcy” problematyki eklezjalnej urządzili nam „medialne konklawe”, szafując kolejnymi nazwiskami „kardynałów-pewniaków”. Była też dyskusja, co nowy Papież zrobić powinien, wskazując oczywiście na ulubione i mocno lewackie ideologicznie problemy, które ponoć są najbardziej palące, jeśli chodzi o esse Kościoła, czyli pedofilia, homoseksualizm, święcenia kobiet etc. Dyskusje śmieszne i mało poważne, bo przecież prowadzone często przez ludzi, którzy z wiarą, Kościołem i Bogiem mają tyle wspólnego, co ja z buddyzmem. Wszyscy ci quasi-eksperci od Kościoła poczuli chyba lekki zawód, gdy na balkonie Bazyliki św. Piotra, parę minut po 20:00, zobaczyli skromnego, rozmodlonego i pokornego człowieka w bieli, papieża Franciszka. Argentyński kardynał, który wiele lat temu wybrał drogę ubogiego i ascetycznego życia, solidaryzując się z ubogimi Argentyńczykami – został 266 Papieżem. Oto kolejny dowód na to, kto prowadzi przez burzliwe dzieje Kościół Chrystusowy. Duch Święty podarował nam niezwykłego Następcę św. Piotra.


Wybór kard. Bergoglio na Stolicę Piotrową jawi się  jako wielka porażka watykanistów i dziennikarzy. Kardynałowie i Kościół udowodnili swoją niezależność od mediów i wszelkich nacisków ze strony dziennikarzy. Szybko dokonali wyboru człowieka o którym nie mówiło się zbyt wiele. Oczywiście wspominało się o kard. Bergoglio podczas poprzedniego konklawe, ale teraz media niezwykle rzadko przypominały jego osobę. Okazuje się, że kryteria wyboru były zupełnie inne, niż sugerowali to dziennikarze, a kardynałowie znają się znacznie lepiej, niż przedstawiają to dziennikarze.


Wciąż widzę tę scenę, z środowego wieczoru, którą obejrzało na całym świecie miliony ludzi: wychodzi człowiek, na którego patrzą tysiące. Może zrobić show, może jednym gestem zawładnąć tłumem, a on co robi? Prosi o modlitwę w ciszy. Pochyla się, w geście wielkiej pokory, byśmy jako chrześcijanie pomodli się nad nim. Pierwsze wystąpienie i pierwsza lekcja dana naszemu rozgadanemu światu. Franciszek w pierwszych godzinach swojego pontyfikatu przypomniał, kto jest najważniejszy: Bóg. I jeśli chcemy cokolwiek reformować, to zacznijmy od Boga i samych siebie. Choć Papież nie jest młody, stał się od razu - dla nas i dla Kościoła - wyraźnym symbolem pokory i ewangelicznego ubóstwa. Stojąc na balkonie Bazyliki Świętego Piotra, papież Franciszek pokłonił się wiernym, co jest zupełnie niecodziennym, rewolucyjnym wręcz gestem i znakiem pokory. Kolejny sygnał, że zaczyna się niezwykły pontyfikat. I że Papież-zakonnik (bo przecież jest jezuitą) ma siły, odwagę i pomysł na prowadzenie Bożego Ludu, czyli Kościoła Chrystusa.



Metropolita Nowego Jorku kardynał Timothy Dolan powiedział dziennikarzom w Rzymie, że od nowego papieża kardynałowie usłyszeli zaraz po konklawe, że imię wybrał na cześć świętego Franciszka z Asyżu. To kolejny znak. Franciszek był jednym z największych reformatorów Kościoła. Żył w czasach średniowiecznych. Biedaczyna z Asyżu, gdy był żyjącym rozrzutnie i mało ewangelicznie młodzieńcem, usłyszał słowa Chrystusa: „Idź i odbuduj mój Kościół”. Franciszek wybrał drogę ewangelicznego ubóstwa. Wskazał ludziom, że nie bogactwa i nie materialny świat są najważniejsze, ale Jezus Chrystus – On jest nam potrzebny najbardziej. Reforma św. Franciszka sprowadziła się do prostej formuły; „Powróćmy do Chrystusa, powróćmy do Ewangelii”. Z tego też słynie kard. Bergoglio, który w czasie posługi w Ameryce Łacińskiej, gdzie żyje najwięcej katolików na świecie, wykazywał się politycznym wyczuciem i wielką skromnością. Jego osobisty styl jest uważany za zaprzeczenie splendoru Watykanu. "Po Buenos Aires porusza się metrem lub autobusem i nie lubi, gdy wierni tytułują go oficjalnie. Woli, gdy nazywają go " - pisze argentyńska gazeta "Primera Edicion". Bergoglio jest też uważany za modernizatora argentyńskiego Kościoła, który należy do najbardziej zachowawczych w Ameryce Łacińskiej. "Żyje w sposób prosty i surowy" - dodaje autorka jego biografii Frascesca Ambrogetti. Określa go jako "osobę zdolną do dokonania niezbędnej odnowy w Kościele". Był i jest zdecydowanym przeciwnikiem aborcji i eutanazji. Potępia homoseksualizm i jest przeciwny zawieraniu małżeństw przez pary jednopłciowe. Ostro krytykował decyzję rządu Argentyny z 2010 roku, legalizującą małżeństwa homoseksualne, czym naraził się władzom. Prezydent Argentyny Cristina Fernández de Kirchner powiedziała wówczas, że „głos Kościoła w tej sprawie brzmi jak z czasów średniowiecza i inkwizycji”.


Niewątpliwie Franciszek będzie papieżem skromnym i pokornym, chodź też mocnym i konsekwentnym. Będzie prorokiem cywilizacji życia, w obronie której stawał wielokrotnie. Będzie papieżem, który nie bojącym się wyzwań, które stawia współczesny świat. Owszem, Ojciec Święty doskonale zdaje sobie sprawę z kondycji naszej cywilizacji, ale jednocześnie nie zamyka się przed nią, w tym znaczeniu, ale chce nieść światu Prawdę, jak św. Franciszek z Asyżu. Wielokrotnie pokazywał, że nie boi się ani prezydentów, ani premierów, ani mediów, ani różnych lobby, tylko zawsze – jak pisał św. Paweł – „nastaje w porę i nie w porę”. Czy ktoś się nie cieszy z wyboru kard. Bergoglio na papieża? Jeśli są tacy, to pewno ci, dla których nowoczesnymi wartościami są aborcja, eutanazja, małżeństwa homoseksualne, synkretyzm religijny itp. Temu wszystkiemu kard. Bergoglio mówił wielokrotnie wyraźne "nie". 



Papież Franciszek ma 77 lat. Spodziewano się papieża młodszego. Ale wygląda na to, że nowy papież jest z jednej strony prosty i pokorny, a z drugiej - pomimo swoich lat - ma dużo sił psychicznych i duchowych. Jest silną, co nie znaczy, że władczą lub wyniosłą osobowością. I jeszcze jedno: jest zakonnikiem. A zakonnicy potrafią po Bożemu nie źle zamieszać. I chyba taki będzie ten pontyfikat: Papież Franciszek spróbuje odbudować Kościół, metodą starą jak świat, stosowaną już wcześniej przez wielu świętych – pójdzie do kardynałów, biskupów, księży, zakonników i ludzi na całym świecie i będzie im mówił o Chrystusie, żyjąc jak Chrystus. Ubogo, skromnie, z sercem płonącym ogniem miłości i wiary. Oto jedyna droga reformy Kościoła i czasami mocno chorej cywilizacji. Reforma, która jako jedyna sprawdzała się w historii chrześcijaństwa. Innej reformy nie będzie…

8 komentarzy:

  1. Jednym słowem: Franciszek głosi i wypełnia Ewangelię.
    Bierzmy z Niego przykład i wspierajmy modlitwą tak, jak w chwili, gdy po raz pierwszy ukazał się na balkonie Bazyliki Świętego Piotra.


    Woli, gdy nazywają go"...(Jak?)
    Księże Rafale, coś chyba "zjadło" część zdania.
    Pozdrawiam serdecznie
    Beata

    OdpowiedzUsuń
  2. Dyskusje śmieszne i mało poważne, bo przecież prowadzone często przez ludzi, którzy z wiarą, Kościołem i Bogiem mają tyle wspólnego, co ja z buddyzmem

    Księdza słowa

    A może warto też warto Tym ludziom podać rękę, może warto przystanąć i z Tymi ludźmi porozmawiać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy Henryk15 marca, 2013

      Tylko taka jest różnica, że o odnalezieniu kolejnej inkarnacji tego czy innego lamy nie trąbi się we wszystkich mediach tygodniami, nie robi się z tego zwłaszcza w Polsce wiadomości dnia i trzech następnych miesięcy. Śmieszne i mało poważne mogą być argumenty w dyskusji, ale nie sama dyskusja. Nie jestem lekarzem, ale uważa ksiądz, że nie wolno mi powiedzieć, co sądzę na temat tej ostatniej sprawy w szpitalu w Skierniewicach? I pewnie ksiądz potrafi ocenić, ile kto ma wspólnego z wiarą, Kościołem i Bogiem, ale mam nadzieję dopiero po rozmowie z tą osobą, nie przed. A jeśli nawet dyskusja śmieszna to nie ma się co tak bardzo dziwić niestety, bo niewierzącym co serwujemy? Posągi w Świebodzinie, wypowiedzi biskupa Pieronka, które potem muszą tłumaczyć jezuici, dominikanie, kapucyni i kanonicy laterańscy, kolejne pomysły ojca dyrektora na stocznię, telefonię komórkową albo energię geotermalną, awantury wokół księdza Natanka, świętość Jana Pawła II większą z każdą chwilą i papieża, który udaje, że mówi po polsku. Wszystko w imię Boże i w ramach wypełniania woli Bożej - ale dla nich to imię nie jest święte, więc mogą sobie szemrać bez skrępowania i bez poczucia winy. Bo że nic z tego nie rozumieją to myślę, że nie wątpię.

      Usuń
  3. Gdyby jeszcze zjadło część zdania o tym, kto pewnie nie cieszy się z wyboru kardynała Bergoglio na papieża... Myślę, że wielu nie wierzących tak jak ksiądz i nie wiedzących tyle o tym, co znaczy jaki gest wykonywany przez biskupa, bo za wiele z biskupami nie ma do czynienia cieszy się po prostu z tego, że jest papież. Bo dziwnie było jak Benedykt abdykował, strasznie dziwnie. Ale mniejsza o te wycieczki w tą samą stronę co zawsze przy okazji posta o niezwykłym papieżu. Ksiądz pisze, że Ojciec Święty Franciszek niewątpliwie będzie taki albo inny - ale nie wszyscy nie mają wątpliwości. Nawet nie są pewni, czy ta mewa, która siedziała na kominie to była srebrzysta, więc argentus, argentinus czy jakoś tak . I nie wiedzą czy imienia papież nie przybrał przypadkiem po Franciszku Ksawerym. Na to ksiądz powie, że on był wielkim świętym, ewangelizował pogan i w ogóle. Ma 77 lat, spodziewano się młodszego - ale jest prosty i pokorny. Tylko, że to nie są przeciwieństwa.

    OdpowiedzUsuń
  4. 14.03.2013, 18:00 - Ten nikczemny gest podczas Wielkiego Tygodnia zostanie zauważony przez tych, którzy mają otwarte oczy



    Szczegóły
    Nadrzędna kategoria: Orędzia
    Kategoria: marzec 2013
    Odsłony: 95

    Zmiana rozmiaru czcionki:

    Moja szczerze umiłowana córko, jak wielkie cierpienie odczuwają Moi ukochani wyświęceni słudzy bliscy Mojemu Sercu, którzy znają Prawdę, a którzy muszą patrzeć na obrzydliwość w Moim Kościele na ziemi.

    To ma być szczególna zniewaga, która zostanie zadana Mojemu Świętemu Imieniu, w dążeniu do zbezczeszczenia Mnie, podczas Wielkiego Tygodnia. Ten nikczemny gest podczas Wielkiego Tygodnia zostanie zauważony przez tych, którzy mają otwarte oczy i będzie to jeden ze znaków po którym rozpoznacie, że oszust, który siedzi na tronie w Moim Kościele na ziemi, nie pochodzi ode Mnie.

    Moi wyznawcy, musicie wiedzieć, że proroctwa przekazywane światu - ostrzeżenie związane z tym czasem, kiedy władza w Moim Kościele, zostanie przechwycona przez tych, którzy są wierni bestii - już was czekają. To właśnie jest ten czas.

    Pamiętajcie, że ci, którzy z dumą obnoszą się ze swoją pokorą są winni dumy. Duma jest grzechem.

    Ci, którzy mówią, że Mój Kościół musi odnowić swój wizerunek, zaktualizować doktrynę Mojego Kościoła i którzy twierdzą, że przez unowocześnienie go, zostanie zaakceptowany przez większą liczbę ludzi, niech to wiedzą:

    Ci z was, którzy mówią, że wypełniają Moje Nauczanie, ale chcą zmiany praw na takie, które tolerują czyny grzeszne w Moich Oczach, wynoście się teraz z Mojego Kościoła. Nie należycie do Mnie. Odwróciliście się ode Mnie i nie jesteście godni, by wejść do Mojego Domu. Jednak to się wydarzy. Wy i wszyscy ci spośród was, którzy żądacie zmian, takich, jakie przyjmuje świecki świat, będziecie usatysfakcjonowani , gdyż fałszywy prorok będzie przywabiał was do swoich łask, a wy będziecie oklaskiwać każdą chwilę jego krótkotrwałego panowania. Ale to nie za Mną, Jezusem Chrystusem będziecie podążać. Pójdziecie za fałszywą nauką, nie od Boga.

    Tak wielu uzna panowanie fałszywego proroka i z radością w swoich sercach zepchną Mnie na bok. Potem, gdy błędy jego dróg staną się widoczne, Moi biedni wyświęceni słudzy nie będą mieli dokąd pójść. Ich smutek obróci się w lęk, a lęk zamieni się w rozpacz. Nie będą wiedzieli komu ufać, ale muszą to zrozumieć: Moje Ciało, Mój Kościół, może być biczowany i bezczeszczony, ale Mojego Ducha nigdy nie można dotknąć, bo On nigdy nie umiera.

    Zwracam się do tych z was, którzy teraz odrzucają Moje Słowo i Prawdę, którą wam daję, jako szczególny Dar z Nieba:¬ błogosławię was. Nadal będą wylewał na was Moje Łaski, dopóki do Mnie nie powrócicie. Nigdy się nie poddam, aż nie zbawię waszych nieszczęsnych dusz.

    Mój Kościół, gdzie Moje Nauczanie i Sakramenty pozostaną nienaruszone, będzie żył i nigdy nie umrze. Nie potrzebuje on cegieł i zaprawy, aby przeżyć, bo to Ja, Jezus Chrystus, jestem Tym, którego Ciałem jest Kościół. Wy, Moi wierni, umiłowani kapłani, wyświęceni słudzy i wyznawcy jesteście częścią Mnie. Jesteś zjednoczeni z Moim Ciałem, tworząc Mój Kościół na ziemi. Zatem musicie uczyć się być silnymi, odważnymi i wiernymi Mojemu Świętemu Słowu bez względu na to, jakie przeciwne argumenty zostaną wam przedstawione.

    Czas na obnażenie schizmy jest bliski, a już straszny niepokój jest odczuwalny w Rzymie. Kiedy Duch Święty zderzy się z duchem zła, linia podziału przejdzie przez środek i wyłonią się dwie strony. Wielki Podział nastąpi szybko. Wówczas wielu z tych, którzy zostali oszukani przez kłamcę, powróci w Moje Święte Ramiona, szukając ochrony.

    Prowadzę was przez te smutne czasy i proszę was wszystkich, oddajcie Mi swoje łzy, a Ja was pocieszę w duchu.

    Błogosławię was. Przynoszę wam pokój serca. Chronię was.

    Wasz Ukochany Jezus
    www.paruzja.info

    OdpowiedzUsuń
  5. A Ksiądz Autor nic...

    OdpowiedzUsuń
  6. Oby przykład papieża podziałał w całej szerokości. Aby księża chętnie dążyli do dobrego wzorca.
    http://www.ksiadz.1k.pl/

    OdpowiedzUsuń
  7. Od pierwszej chwili, to był Mój Papież.
    "Adoptowałam" kardynała Argentyny Bergoglio w czasie poprzedzającym konklawe w ramach akcji "Adoptuj kardynała". Został mi zadany, więc modliłam się o światło Ducha Św. dla niego, a tymczasem Duch wybrał mojego kardynała na Stolicę Piotrową - na Ojca Św.
    Byłam bardzo dumna czując osobista więź z nowowybranym Papieżem Franciszkiem i ogromnie się cieszę, że jest właśnie taki jak go opisuje ks. Rafał.
    Niech Bóg mu błogosławi każdego dnia i prowadzi go po drogach realizacji Swojej, tzn. Bożej Woli.

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)