
Sakrament spowiedzi jest „dramatem” rozpisanym na poszczególne akty, rozgrywającym się w rzeczywistości sięgającej daleko poza to, co naszym oczom widoczne, wreszcie mającym niezliczoną ilość bohaterów. Na coś takiego mógł wpaść w swojej nieograniczonej niczym logice sam Najwyższy, Bezimienny, który objawił się w swoim Synu a teraz przychodzi jako Duch Święty, rozpalając nasze wnętrzności.
Rozpocznijmy od „przestrzeni”. Najczęściej wszystko rozgrywa się w konfesjonale. Choć niekoniecznie tak być musi. Niektórzy wchodzą w „cud duchowego uzdrowienia” w innych miejscach, spowiadając się „twarzą w twarz”. I tak np. raz do roku pola lednickie zamieniają się w królestwo niewidzialnych konfesjonałów. Tysiące młodych, pod nagusieńkim niebem jedna się z Miłosiernym. Ale przestrzeń „sakramentu miłosierdzia” sięga jeszcze dalej, głębiej, nie jest ograniczona materią. Kiedy przystępujemy do spowiedzi, decydujemy się jednocześnie na całkowicie darmowy lot ku światu, który określamy mianem „wieczności”. A tam nie ma ani czasu, ani przestrzeni. Jest On i Jego Królestwo, żywioł „radości”, o której nam się nie śniło, a wszystko pachnie „pokojem”, o sile rażenia, której nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Sakrament pokuty i pojednania rozgrywa się zatem nie tylko tu, gdzie w tej chwili jesteśmy. Całe „niebo” staje się świadkiem naszego „powrotu”, a Ten, który miłuje cierpliwie podnosi nas (powalonych przez grzech na glebę) radując się, że „oto ten, który był umarły – ożył”…
Bohaterowie sakramentu miłosierdzia to grzesznik, ksiądz, Bóg i… No właśnie. Jest ich bez liku. Najpierw grzesznik. Przychodzi do Miłosiernego z tym wszystkim, co go poniża, przeraża, z czym nie może sobie dać rady. Wypełniony po brzegi „obciążeniami” idzie do Tego, który powtarza nieustannie w sumieniu (naszym wewnętrznym sanktuarium) słowa: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy obciążeni i utrudzeni jesteście”… Grzesznik czuje wstyd, upokorzenie, żal… Czasu nie cofnie. Sam siebie nie uzdrowi. Potrzebuje przebaczenia Boga…
Kolejny bohater. Najważniejszy. Jedna natura, ale trzy Osoby. Bóg Ojciec. Ten, który grzesznika umiłował. Ten, który człowieka stworzył i który podtrzymuje go przy życiu. Bóg Ojciec posłał swojego Syna. Chrystus, który raz na zawsze pokonał śmierć i szatana, teraz staje się mostem pomiędzy grzesznym stworzeniem a Stwórcą. Wreszcie Duch Święty. Kolejny bohater. To dzięki Niemu wszystko może się rozegrać. To Duch Święty, przebijając się poprzez nasze „wewnętrzne grzechowisko” sprawia, że głos Chrystusa staje się dla nas słyszalny. To dzięki Jego determinacji, pełnej „miłości, która wszystko znosi” (nawet naszą naiwność i głupotę, bo grzech to owoc naszej „duchowej głupoty”) pokonujemy w końcu strach, drżenie, wstyd i wyruszamy w wędrówkę do rodzinnych stron, gdzie mieszka i czeka na nas cierpliwy Ojciec… Bóg Ojciec…
Jest też ksiądz. I wcale nie sam. Bo przecież reprezentujący Kościół, wspólnotę do której należy grzesznik, jego bliscy, przyjaciele, sąsiedzi. Wszyscy ochrzczeni. Bo grzech uderza nie tylko w grzesznika, Boga, ale i w całą wspólnotę, do której przynależy grzesznik. Ksiądz, który słucha. Który staje się świadkiem Bożego miłosierdzia. Który mocą, daną mu przez Chrystusa – staje się szafarzem miłości przebaczającej, miłości samego Boga. To ksiądz uosabia również tych wszystkich, których grzesznik zranił i osłabił swoimi grzechami. I w ten oto sposób następuje pojednanie. Ze sobą, z Bogiem, z bliźnimi (czyt. Kościołem).
Poszczególne akty „dramatu” (a jest ich pięć) pt. „Sakrament pokuty i pojednania” są następujące… „Rachunek sumienia” – przecież muszę wiedzieć z czym i po co idę do miłosiernego Boga. „Żal za grzechy” – uświadomienie sobie, jak bardzo pobłądziłem i jak mocno grzechy rozwaliły moje życie, życie bliskich i jak bardzo mnie od Boga oddaliły… Żałuję, czyli wiem, że nie powinno do tego dojść… „Mocne postanowienie poprawy” – postanawiam, że będę walczył, że pełen ufności w Boga zrobię wszystko, by świadomie i dobrowolnie już nigdy więcej nie wchodzić w dialog z Szatanem i swoimi słabościami. „Szczera spowiedź” – szczerze i ufnie oddaję Bogu wszystko, każde moje obciążenie, każdy grzech, wszystko, co w oczach Boga i Jego Kościoła jest grzechem. Nie tylko to, co sam uważam za grzech. Z pokorą wyznaję wszystko… Wreszcie ostatni akt – „Zadość uczynienie Panu Bogu i bliźniemu”- Bóg daje mi łaskę i naprawia wszystko, posługując się moim skruszonym i umocnionym łaską sercem. Uzdalnia mnie do próby naprawienia tego, co mój grzech nadwyrężył, zepsuł, zranił. Przy pomocy myśli, słów, konkretnych czynów postanawiam obdarzyć dobrem tych, których mój grzech dotknął i tych, których Bóg stawia na mojej drodze…
Oto jeden z największych Bożych cudów: „Sakrament pokuty i pojednania”, „Sakrament miłosierdzia”, „Sakrament spowiedzi”. Coś, co przekracza granice czasu i przestrzeni, co sprawia, że niebo łączy się z ziemią, człowiek z Bogiem, człowiek z drugim człowiekiem. Skarb jeden z najcenniejszych, dany przez Boga Kościołowi. W tym sakramencie dajemy świadectwo prawdzie, która wyzwala i pozwala zawisnąć na krzyżu z godnością. Ziarno musi obumrzeć. I obumiera… W „sakramencie spowiedzi”… Rozpisanym na poszczególne akty, rozgrywającym się w rzeczywistości sięgającej daleko poza to, co naszym oczom widoczne, wreszcie mającym niezliczoną ilość bohaterów…
No właśnie. Pięknie to ksiądz opisał. Szkoda tylko, że czasem po prostu nie można. Za dużo się w życiu napsuło i odkręcić się nie da, chyba że po czyichś trupach. Tylko ufać w Boże miłosierdzie pozostaje. Na przekór wszystkiemu i wszystkim. Także kapłanom...
OdpowiedzUsuń"dany przez Boga Kościołowi" - daj ludziom szansę na godziwe życie bez wchodzenia do kościoła.
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=4SYGz6gxzXQ&feature=related
OdpowiedzUsuń