4 września 2010

"Syndrom"



Najnowszy raport ,,Aborcja w Europie i Hiszpanii", przedstawiony w Brukseli przez Hiszpański Instytut Polityki Rodzinnej mówi, że aborcja jest główną przyczyną śmierci w Europie. Stanowi ona pierwszą przyczynę śmierci, wyprzedzając zgony z powodu nowotworów, zawałów serca i wypadków drogowych. Tylko w Irlandii i na Malcie aborcja jest zakazana. W 14 krajach Unii Europejskiej jest dopuszczalna w określonych okolicznościach, a w 11 dokonuje się jej na życzenie. W 2008 r. w krajach Starego Kontynentu zabito w ten sposób 2 863 649 nienarodzonych dzieci (co piąte poczęte dziecko umiera w wyniku przerwania ciąży a jedna na siedem aborcji dotyczy dziewcząt poniżej 20. roku życia). Gdyby te dzieci mogły się narodzić, kraje europejskie rozwiązałyby problem niżu demograficznego.

Niestety przy legalizacji aborcji i podejmowaniu decyzji o jej dokonaniu zapomina się o skutkach. Musimy pamiętać, że aborcja nigdy nie jest aktem obojętnym moralnie i jest przeżyciem traumatycznym dla ludzkiej psychiki. Niszczy tych, którzy ją dokonali – zarówno kobietę jak i mężczyznę, a jej skutki ciągną się przez pokolenia... Pokazuje to film "SYNDROM" Macieja Bodasińskiego i Leszka Dokowicza (autorów takich filmów jak m.in. "Film o Basi", "Egzorcyzmy Anneliese Michael", "Boskie Oblicze; "Cywilizacja śmierci"; "Postęp po szwedzku"). Najnowszy film jest dokumentem o syndromie postaborcyjnym…

___________________________________________

Niestety, w naszych czasach pokojowego rozwoju Polski i Europy toczy się walka o śmierć i życie. Chodzi o śmierć i życie osób, które nie mogą same zabrać głosu, które są najbardziej bezbronne i od których zależy przyszłość naszego kraju, naszego narodu oraz naszej pozycji w świecie. Reżim stalinowski narzucił nam ustawę proaborcyjną, która spowodowała wymordowanie większej liczby Polaków, niż zginęło nas w czasie II wojny światowej. Obecnie szykuje się ponowna zagłada najmłodszej grupy w naszym społeczeństwie – nienarodzonych Polaków.

Jednym z najlepszych specjalistów od promowania ustaw proaborcyjnych był doktor medycyny Bernard Nathanson. W roku 1968 człowiek ten założył stowarzyszenie NARAL (National Association for Repeal of Abortion Law – Narodowy Związek na rzecz Zniesienia Ustawy o Aborcji). Ta organizacja liczyła zaledwie kilka osób, ale w ciągu pięciu lat przewróciła Amerykę z nóg na głowę, wprowadzając prawo pozwalające mordować każde dziecko od chwili jego poczęcia aż do momentu narodzenia – czyli przez całe 9 miesięcy trwania ciąży.

Na szczęście dr Nathanson przeżył nawrócenie i w 1982 r. w Irlandii wygłosił słynne przemówienie "Śmiertelne oszustwo, zaplanowana zagłada", w którym zdemaskował generalną strategię grup proaborcyjnych. Mając na uwadze jego doświadczenie i odniesiony przezeń „sukces” w promowaniu proaborcyjnych ustaw, warto posłuchać, co ten człowiek ma do powiedzenia: „W 1968 roku wiedzieliśmy, że uczciwe przeprowadzenie wśród Amerykanów ankiety na temat przerywania ciąży oznaczałoby dla nas druzgocącą klęskę. Zdecydowaliśmy się więc działać inaczej: posługując się środkami masowego przekazu, rozpowszechnialiśmy wyniki przeprowadzonych przez nas rzekomo ankiet, twierdząc, że 50 lub 60 proc. Amerykanów chce legalizacji przerywania ciąży. Była to niezwykle skuteczna »taktyka samospełniających się proroctw«: gdyby dostatecznie długo wmawiać amerykańskiej opinii publicznej, że wszyscy są za legalizacją aborcji, większość nabrałaby przekonania o słuszności takiego poglądu. Niewielu ludzi bowiem lubi należeć do mniejszości. Jedną z naszych praktyk było także stosowanie odpowiednio sporządzonych, dwuznacznych ankiet. Dlatego chciałbym poradzić wszystkim, by byli bardzo nieufni, słysząc lub czytając wyniki ankiet”.

Chyba warto się zastanowić, dlaczego w naszym kraju przed kolejnymi debatami na temat aborcji zaczynają się pojawiać w gazetach wyniki sondaży ukazujące, że większość Polaków pragnie jej legalizacji... Jednak jeszcze ciekawsze jest to, co dr Nathanson powiedział o statystykach nielegalnych aborcji: „Wiedzieliśmy również, że jeśli dostatecznie udramatyzujemy sytuację, wzbudzimy dość sympatii, aby »sprzedać« nasz program legalizacji sztucznych poronień. Dlatego sfałszowaliśmy dane na temat nielegalnych zabiegów przerywania ciąży wykonywanych każdego roku w USA. Mass mediom i opinii publicznej przekazywaliśmy informację, że rocznie przeprowadza się w Stanach około miliona aborcji, chociaż wiedzieliśmy, że naprawdę jest ich około 100 tysięcy. Podczas nielegalnych zabiegów umierało rocznie 200-250 kobiet, ale stale powtarzaliśmy, że śmiertelność jest znacznie wyższa i wynosi 10 tysięcy rocznie. Liczby te zaczęły kształtować świadomość społeczną w USA i były najlepszym środkiem do tego, aby przekonać społeczeństwo, że trzeba zmienić prawo antyaborcyjne”…

(dr inż. Antoni Zięba, prezes Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka)

Więcej na stronie:
http://www.milujciesie.org.pl/nr/rodzina/cywilizacja_zycia_kontra_cywilizacja.html

4 komentarze:

  1. Niby ok, ale widzę w tym tekście pewną sprzeczność. Zawarte jest w nim stwierdzenie, że sondaże dotyczące przyzwolenia na aborcję są oszukane i przeszacowane. Nie wiem, więc nie zaprzeczam.
    Czytam też, że "Reżim stalinowski narzucił nam ustawę proaborcyjną, która spowodowała wymordowanie większej liczby Polaków, niż zginęło nas w czasie II wojny światowej."

    Po pierwsze, reżim siłą nam nic nie narzucił i aborcji dokonywały tylko chętne i zdecydowane kobiety. Nikt nikogo do tego nie zmuszał,
    a dawał jedynie możliwość.
    Po drugie, skoro jak sam autor przyznaje, legalizacja aborcji w PRL spowodowała aż takie "spustoszenie" to przyzwolenie społeczne musiało być ogromne.
    Czy może się mylę i wołami zaciągali na zabieg oporne kobiety ?
    Zresztą ja, podobnie jak autor bloga, urodziłem się u schyłku tamtego ustroju i informacje na jego temat mogą być mi znane tylko z kościelnej, antykościelnej, lub neutralnej światopoglądowo "propagandy".

    Po trzecie, dla mnie aborcja to obrzydliwe morderstwo, szczególnie w zaawansowanej ciąży.
    Przeraża mnie to, że w niektórych krajach cywilizacji Zachodu można jej dokonywać nawet w szóstym miesiącu ciąży i nikt nie widzi w tym nic niestosownego. Dla mnie to szok.
    Ja jednak byłbym za jej legalizacją do trzeciego miesiąca, kiedy układ nerwowy płodu nie jest jeszcze rozwinięty i nie odczuwa bólu.
    W pewnych sytuacjach takie rozwiązanie jest lepsze i dla dziecka i dla matki.

    Znałem kiedyś dwie dziewczyny (20 i 25 lat),
    o których wiem, że dokonały aborcji. Jedna miała syndrom poaborcyjny, depresję, podcinała sobie żyły. Nie była raczej wierząca. Nie wiem co się z nią stało. Druga traktowała to jako metodę antykoncepcyjną, gdy inne zawiodą.
    Myślę wiec, że w podejściu do aborcji i dalszych jej konsekwencjach psychologicznych dużą rolę odgrywają indywidualne cechy osobowości danej kobiety.

    Aborcja to kolejny przykład, na którym niestety możemy zauważyć całkowity brak umiaru i obiektywizmu obydwu stron konfliktu światopoglądowego.

    Pro-aborcjoniści wciskają nam kity, że nowoczesna kobieta powinna dokonywać skrobanki niemalże z poczuciem dumy i uśmiechem na ustach, traktując ją jako zastępczą metodę antykoncepcyjną. Antyaborcjoniści zaś, (czyli niestety głównie Kościół)dramatyzują do przesady, próbując wmówić nam, że syndrom poaborcyjny dopada niemalże wszystkie kobiety, co jest wierutną bzdurą.

    Faktem natomiast jest, że tam, gdzie środki antykoncepcyjne są bardziej popularne i dostępne, liczba aborcji jest znacznie mniejsza.
    Ilość aborcji w Czechach spadła przez dziesięć lat o 80 procent, gdy upowszechniły się środki antykoncepcyjne.

    Niestety Kościół katolicki w swoim zacietrzewieniu zupełnie nieracjonalnie protestuje przeciwko wszystkiemu, przeciw czemu tylko może protestować, ignorując całkowicie racjonalne argumenty, przez co skazany jest na przegraną w każdym konflikcie, w którym bierze udział, mieniąc się w oczach opinii publicznej, nawet tej katolickiej, jako instytucja zupełnie niepoważna i anachroniczna.

    Antyaborcjoniści przegrywają, ponieważ utożsamiani są nie ze zdrowym rozsądkiem i elementarnym poczuciem przyzwoitości,
    lecz z Kościołem i jego absurdalną ideologią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tylko pytanie bo to temat rzeka, tak samo jak z krzyżem pod pałacem prezydenckim (bzdura i łamanie prawa na kazdym kroku) czy też z eutanazją. Niech ksiądz powie, kto będzie utrzymywał i wychowywał dziecko np zgwałconej dziewczyny, która często nie chce tego dziecka, nie godzi się na nie. Niestety musimy w dzisiejszych czasach wybierać mniejsze zło, a ja myślę, że mniejszym złem jest aborcja ale z samego początku ciąży jak zauważył mój przedmówca do 3 miesiąca. Czy lepiej jest pozwolić urodzić dziecko, ktore potem zostanie w domu dziecka, albo będzie mieć rodziny w których będzie bite, molestowane? Albo matka w akcie desperacji bo nie chciała tej ciąży wyrzuci je zaraz po porodzie. (Myślę, że miejscowi ze st-du pamiętają jak znalezione zostało dziecko w reklamówce na schodach plebanii parafii św. Józefa). Szkoda, że kościół w pewnych sprawach nie potrafi rozmawiać bo w dzisiejszych czasach dialog jest potrzebny, a koscioł zatrzymał sie w pewnym czasie i tak tkwi w tym nie idąc za tym co niesie świat i życie,

    OdpowiedzUsuń
  3. dlaczego zakładasz od razu, że trafi do rodziny, w której będzie molestowane, bite itd?
    Jest bardzo dużo rodzin, które z różnych przyczyn nie mają/ nie mogą mieć własnych dzieci i zaadoptują.
    Co wg. Ciebie Kościół powinien zrobić, żeby "pójść za tym co niesie świat i życie"?

    OdpowiedzUsuń
  4. APELUJĘ,
    o wyszukanie, i zamieszczenie TU cyfr, ile istnień ludzkich zabito w latach PRL, średnio rocznie, i ogółem w latach Ustawy.
    Mnie sie nie udało, wiem ogólnie ze ok 400 tys/rocznie.
    Dzieki Księdzu za tekst.
    SzC Boże, NBPJCHr.
    eugen
    http://rprl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)