7 grudnia 2011

Modlitwa obumierającego ziarna

Będę Cię szukał wciąż i na nowo, o zmierzchu i o świcie, w ciemnościach i strumieniach światła. Będziesz się chował, ukrywał, znikał nagle i boleśnie. Niech się stanie. Ból duszy rozkwita jak rajski ogród, nie ucieknę przed nim, będzie bolało, boli i ma boleć. Twoje spojrzenie, zalane Niebem, spoczywa na mnie nieustannie, czuję to, wiem. Gdyby nie ono umarłbym z pychy, pochłonięty ziemią, która wydaje owoce i usycha, daje życie i pochłania zimne ciała. Jestem, bo Ty jesteś, Panie, żyję, bo Ty we mnie żyjesz...

Pod sutanną nie znajdujesz bohatera, świętego z obrazków, herosa ewangelicznych bojów o duszę świata. W pejzażu czarnego sukna kryje się mały chłopiec, człowiek zraniony, ciało drżące od lęków, umęczone prośbami o chleb powszedni i win odpuszczenie. Ten chłopiec kiedyś stanął pośrodku lasu i między drzewami wspinającymi się ku niebu, płakał, gotowy umrzeć z zimna, z dziecięcej bezradności, raz na zawsze pozbywając się oddechów życiodajnych, milczących świadków historii jeszcze jednego życia...

Czy w Niebie parzą herbatę i jedzą kruche ciastka z cukrem? Co dzieje się z moim ojcem, którego kiedyś  postanowiłem przez jakiś czas nigdy nie nazywać "tatusiem"? I dlaczego, nawet wtedy, gdy trzymam Cię w dłoniach pobrudzonych własną winą i grzechami wielu, którym wszystko przebaczyłeś, dlaczego nawet wtedy wiem, że jesteś, choć sił mi wciąż brakuje, by to przełożyć na życie, na słowa solidnie święte, na myśli całkiem błogosławione i kroki, szukające tej jednej zaginionej owcy, która beczy głośno tak blisko mnie, a je nie słyszę... Może nie chcę?... Może się boję, że nie dam rady, że nie podołam. Że świętość za trudna, choć przecież tak prosta. Taki męski strach, pod pianką pychy i najzupełniej głupiego przekonania, że sam sobie poradzę, przecież jestem facetem...

Najtrudniej jest nie - szukać Ciebie i Twoich owiec, Panie, ale pozwolić odejść tym, którzy muszą zmarnotrawić wiele, by pojąć jak mało wiedzą. Chciało by się wszystkim aureole na głowy powkładać, skrzydła lekkie jak płatek śniegu do pleców podoczepiać. Prześcignąć rybaka Piotra w wydeptywaniu fal, bez utonięcia i słonych zwątpień... Nad trumnami bliskich śmiać się nadzieją, bez łez parszywie egotycznych, gdy się kogoś traci. A tu nic. Wciąż ta sama łuna historii, te same szlaki, wydeptane przez innych, których też stworzyłeś i prowadziłeś do Nieba. Czy oni też czasami krzyczeli po nocach, różańcem oplatając palce dłoni, czy oni też mieli wszystkiego dość, czy oni też umierali tak powoli i tak beznamiętnie, chwytając dzień po dniu, noc po nocy? I najgorsze jest to, że znam na te debilne pytania odpowiedź... Sześć lat filozofii i teologii robi swoje. Znam, wiem, rozumiem... I cóż z tego?... Milczysz. Słowem po słowie. Jesteś jedynym, który mówi milczeniem. Bez wielkiej intelektualnej gimnastyki. Kiedy się tego nauczę, Panie, kiedy?...

Za oknem pada śnieg. Robi się biało i zimno zarazem. Nocą robi się cicho. Może dlatego właśnie w nocy mnisi podrywają się z nóg i zamiast w kołdrę wtulają się w Ciebie, pożerając kolejne sekwencje laudesów. Będę Cię szukał, wielki Milczący, Stworzycielu Nieba i Ziemi, słów, które ukrywają się w ciszy wszechświata, czekając na swoją godzinę zaistnienia. Będę Cię szukał i odnajdywał w złotych monstrancjach, w głębinach paten i kielichów, w oczach Madonny z dzieciątkiem, w drewnianych i kamiennych spojrzeniach świętych, zastygłych w rzeźbach i świątynnych figurach. Będę Cię szukał i odnajdywał w młodych, którymi mnie obdarowałeś i którymi karmisz mnie na co dzień, choć gorzki mają smak niekiedy i trudno ich przełknąć, a nawet pokochać. Będę Cię szukał i odnajdywał w cichej rozpaczy, rzucanej Eucharystii na pożarcie, będę Cię szukał i odnajdywał wśród żywych i umarłych, wśród słabych i mocnych, świętych i złajdaczonych... A wszystko w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Panie mój. Tato...

Adwent, 2011

18 komentarzy:

  1. Gdyby nie fakt, że się nie znamy i moim przeznaczeniem w oczach Boga nie było kapłaństwo, pomyślałbym, że jesteśmy bliźniakami...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wczoraj w nocy przeczytałam Twoje świadectwo. Długo płakałam. Z całego serca życzę Ci, aby ogień w Twoim sercu nigdy nie zgasł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś bracie szczery. I dlatego też Twoje teksty to TY. Głębokie są Twoje przemyślenia. Ja dopiero co raczkuję... On nie powiedział, że będzie łatwo, wspomniał jedynie, że będzie warto. Jest warto, przecież wiesz... +
    x. Carolum

    OdpowiedzUsuń
  4. ...wiem i dlatego idę dalej, z nadzieją... +pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Księdzu
    niech Niepokalana prowadzi Księdza najprostszą drogą
    +

    OdpowiedzUsuń
  6. Łzy mi się lały czytając te świadectwo, Bóg zapłać, Proszę ks. nie tylko osoby duchowne czują bezradność, pustkę lęk,to tak się wydaję że człowiek wierzący powinien być silniejszy, a czym bardziej wierze czuję się taka samotna i bezradna, sama w swojej wierze, i tylko łzy spadają w ciszy, przeraźliwej samotności i braku zrozumienia..bo wiara teraz niemodna, Bóg po co? ciągle to słyszę-śmiech znajomych.to tak jakby się było z drugiej planety ...tłum ludzi wokół i ta przeraźliwa samotność..To tak naturalne każdy z nas jest tylko człowiekiem i potrzebuje drugiej osoby wiem że Bóg sam wystarcza..ale namacalnie każdy z nas potrzebuje zrozumienia, i bezpiecznego ramienia na którym może się oprzeć i ze strony ludzkiej byłabym może szczęśliwsza , niewiem ale na ludzki nasz świat receptę sukcesów, miłostek itd. Musiałabym iść pod prąd , niezgodnie z naszą wiarą, strasznie być tak pośrodku…zastanawiam się codziennie jak podołam jak wytrzymam , i strach przed zbłądzeniem …życzę z całego serca siły i bardzo dobrze rozumiem zdanie po zdaniu co KS tutaj napisał…nie jest łatwo…i kolejna zima, lato , jesień itd…samotność się wydłuża , a człowiek skulony w ciszy swoich myśli krzyczy w ciąż do Boga aby dał siły przeżyć kolejny dzień…Bóg Zapłać za każde słowo które pada na blogu i nie tylko…pomaga i daje do myślenia EG

    OdpowiedzUsuń
  7. Aż mi dech zaparło,kochany ksiądz staje jak zawsze na wysokości zadania;przychodzi myśl,skąd to On ma i zaraz odpowiedz od Boga,ale nie każdy tak potrafi,trzeba być wrażliwym człowiekiem,a zaraz potem wyjątkowym kapłanem.
    Drogi księże masz wszystko co Bóg może dać,więc smutek i troski oddaj w Jego ręce,bo tak pięknie Cię prowadzi,a moją modlitwą będę Cię wspierać.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. To wszystko ma swój sens.. ,strach, ból i samotność, bezsilność... z każdej śmierci rodzi się życie, a to ziarno wiary które hojnie Ksiądz sieje przyniesie kiedyś plon.
    Mamy dzisiaj piękne czytanie św. Pawła które pokazuje jaka powinna być postawa ucznia Chrystusa „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie... Ducha nie gaście..” Jak trudno jest dziękować za to co w nas słabe, ale właśnie w spojrzeniu Boga Ojca odkrywamy jak wielka jest jego łaska wzglądem Nas. Drogi Ojcze, Ty jesteś narzędziem w rękach Boga, staraj się nie zasłaniać sobą Jego a On zajmie się wszystkim innym i pokieruje całym Twoim życiem lepiej niż byś sobie wymarzył. Każdy z nas ma czasem dni ciemności ale właśnie wtedy wypróbowywana jest nasza wierność, może to paradoks ale właśnie w tym czasie Bóg jest najbliżej nas.
    Drogi Księże te zagubione owce nie potrzebują bohatera, supermana czy kolejnego zorro. Szukają Chrystusa, potrzebują miłości, zrozumienia, przebaczania, wolności, radości którą rozpali w nich Duch Święty - Ty bądź tylko w pobliżu, daj świadectwo a Chrystus który jest w Tobie sam będzie działał . Przypomniała mi się słowa z piosenki Gitar Niepokalanej Gitar Niepokalanej... „On rzekł chodź do mnie Ty który dziś płaczesz, a ja nauczę Cię żyć”
    Tak ku pokrzepieniu serc :) warto posłuchać

    http://www.youtube.com/watch?v=IK1YwTKVbgw

    http://www.youtube.com/watch?v=VjAOR3zeKEc&feature=related

    Dużo ufności... :) Klara

    OdpowiedzUsuń
  9. Kryzysy są trudne ale najpiękniejsze... Stają się nasz trampoliną do Niebia :) Po upadku trzeba powstać i za każdym razem wracać w ramiona Ojca... On wszystko rozumie przytuli i pocieszy... doda łaski i siły Ducha Świętego

    OdpowiedzUsuń
  10. a jakaś kobieta ma zrobić jak zakocha się w księdzu ? ;(

    OdpowiedzUsuń
  11. jak najszybciej się odkochać.... :)

    OdpowiedzUsuń
  12. ale ksiądz chyba wie , że to nie takie łatwe ;( jak już się ktoś zaangażuje i wie , że z tego raczej nic nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
  13. to prawda , że każdy ksiądz zostaje po jakiś tam czasie przeniesiony? Ksiądz również może zostać przeniesiony?

    OdpowiedzUsuń
  14. czekamy w końcu na nową notkę .. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. cieszę się, że mam takiego współ-brata,
    bo szczerość jest odbiciem Boga

    x. TT

    OdpowiedzUsuń
  16. Anonimowy ,doczekales sie,odpisze powaznie,chociaz pierwotniemialam ochote na ironiczny komentarz, sugerujac sie Twoim troche cynicznym usmiechem z przymrozonym oczkiem, na koncy tematu.
    Problem tego typu moze zaistniec, jednak nie jest to smieszne i jest to stary UB -cki sposob na zeszmacenie ksiedza i ktory nic nie stracil na aktualnosci w obecnym czasie propagandy antykatolickiej i dzialajacej w Polsce amerykanskiej organizacji SNAP - the Survivors Network of those Abused by Priests.Prowokacji bedzie wiele, chodzi o duze pieniadze jak na nasze warunki, a kobiet wyzwolonych, lekko prowadzacych sie nie brakuje.
    Zadna, zdrowa na umysle, praktylujaca katoliczkana podobny czyn sie nie zdobedzie.Majac rowniez w pamieci znany z Pisma Sw przyklad smierci Sw Jana chrzciciela, sprytne mamusie moga wykorzystac wdzieki swoich coreczek, by osiagnac cel. Tego typu kobiety moga grac role nawroconych neofitek, bardzo przekonywujaca poza, lecz jakze podstepna i zdradliwa - inne mozna poznac jak jehowych , po fragmentarycznym przygotowaniu , pojeciu wiary i nieznajomoscia zasad obowiazujacych w kosciele. Dla takiej PANI ksiadz, gangster czy agent obcego wywiadu to tylko zyski i nic poza tym, zasad moralnych brak.
    Reasumujac, strzezcie sie kaplani przed mistyfikatorkami, ktorym niezle zaplaca za wykonana robote a Wy mozecie sie stac ofiarami precyzyjnie przygotownych pulapek. Znam parafie, gdzie parafianki prynosza ksiezom na swieta rozne specjaly domowe, ale to wyraz sympatii i podziekowania za prace w parafii a nie szukanie przygod z ksiezmi.
    Wdziecznosc i uznanie nie rowna sie zakochanie, jak w przyslowiu, ,,tego kwiatu jest pol swiata wiec jest w czym wybierac. :-).

    OdpowiedzUsuń
  17. Niech bedzie pochwalony Jezus Chrystus i Niepokalana Niebieska Pani.


    W tym ostatnim dniu adwentu, pragne zaproponowac ksiedzu moj tekst do kontemplacji na te swieta.

    Przez Betlejem wolno ida, Jozef i Maryja, lecz ich przyjac nie chce nikt,miejsca dla Nich nie ma.

    Betlejem w dosl. tlumaczeniu z hebrajskiego znaczy Dom Chleba, Chlebem Zywym jest Pan Jezus. Nasza Niepokalana Pani Domem Chleba chce uczynic caly swiat, dajac nam pokarm zywy na droge ku Niebu, bo tylko Nim karmiac sie bedziemy w stanie to Niebo osiagnac. Takim Domem Chleba staje sie rowniez kazda Msza Sw, iluz jeszcze ludzi nie rozumie tego, iluz tkwi w bledzie iluzji dobr doczesnych, nazywajac je chlebem
    i tym samym, zamyka drzwi serca z powodu braku miejsca dla Niej i Jej Daru. CHLEB ZYWY to Sw Sakramenty, w Nich czlowiek rodzi sie na nowo w Duchu i Prawdzie , tylko w Nich osiagnie Krolestwo Niebieskie. Pan Bog nieprzypadkowo wybral to miejsce,czyniac Je poczatkiem wszystkich nauk w formie przypowiesci.

    Spij Malenki, Serce me,dla Ciebie otworze.Jako zlóbek przyjmij Je Dzieciatko Boze.Spij Malenki Swiety snij,o Ojczystym niebie.Tys nadzieja naszych dni, swiata zbawieniem.



    Zycze Wam kochani,korzystajac z blogu ks Rafala, zeby Dziecie Boze zamieszklo u nas na zawsze, by Niepokalana nie zostala odtracona nigdy ze Swym Swietym Darem Zbawienia. Aby Plomien Zywego Swiatla,Zywej Milosci, Ktory Ona nam daje, na zawsze plonal w naszych sercach i bysmy go mogli oddac Niepokalanej, gdy staniemy przed Nia w Niebie.
    Niech nasze serca stana sie Domem Chleba, wspolczesnym Betlejem a Pan Jezus niech bedzie nie gosciem lecz Panem tego ,,domu,, niech rozmnaza ten Chleb Dobrej Nowiny na niezliczone rzesze ludzi, by uznali i poznali, ze Pan Jezus to Jedyny Bog i Zbawca. Mesjasz Prawdziwy. I glosic te Prawde niezaleznie, czy nas za nia wysmieja czy podziekuja za ten dar.

    Radosnego swietowania Bozego Narodzenia i duchowego zjednoczenia podczas liturgii pasterki ,we wspolnym z serc plynacym spiewie ,, Bog sie rodzi ,, , oraz wszelkich potrzebnych lask na nadchodzacy Rok 2012
    barbara

    OdpowiedzUsuń
  18. Pan szuka chorych i znajduje aby mogli przejść z ciemności do światłości i o Nim świadczyć. Kiedy człowiek Go spotka żywego nie łaknie i nie pragnie, bo On .........jest Miłością. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)