3 października 2012

A ona śpi jak zabita...



Najpierw były ogłoszenia duszpasterskie i gorąca zachęta, by wziąć udział w warszawskim marszu „Obudź się Polsko”. Na zaproszenie odpowiedziało ok. 20 osób.  Wtedy doszło do mnie wreszcie, że naród polski (Stargardu nie wyłączając) rzeczywiście usnął na dobre i to nie „snem sprawiedliwego”, ale snem rozleniwionego niedźwiedzia, któremu w zimę nie chce się z jaskini pyska na mróz wystawiać. Wniosek nasunął się jeden: stargardzianom żyje się dobrze, w Polsce wszystko gra, mamy wolne media, więc, po co jechać do Warszawy, na jakieś tam manifestacje, liczy się „święty spokój” i tyle.  Zamówiony autokar trzeba było odwołać a w sercu pozostał jakiś niesmak i gorzki żal. Na szczęście, na kilka dni przed warszawską manifestacją pojawiła się na horyzoncie szansa wyjazdu. Z pomocą przyszła stargardzka Solidarność, dzięki której do Warszawy pojechaliśmy i 29 września razem z kilkusettysięczną armią Polaków z kraju i zza granicy przeszliśmy ulicami miasta tworząc biało-czerwoną rzekę, której nic nie było w stanie zatrzymać.


Plac ludzi wolnych

Około godz. 11:00 Plac Trzech Krzyży, pośrodku którego stoi kościół św. Aleksandra, zaczyna wypełniać się ludźmi, trzymającymi w dłoniach flagi biało-czerwone i transparenty z przeróżnymi hasłami. To plac ludzi wolnych, którzy są tu, by w Są ludzie starsi i zmęczeni życiem, nie brakuje rodzin z dziećmi oraz ludzi młodych. Panuje podniosła atmosfera, wyczuwa się powagę chwili oraz ogień, płonący w ich sercach. Oni dobrze wiedzą, po co tu przyjechali. Polska dusza potrafi zerwać się do wysokich lotów, gdy w ojczyźnie pali się ziemia. Gromadzący się uczestnicy marszu chcą przebudzić naród, stanąć w obronie wolności mediów, wykrzyczeć głośno swoje „non possumus” obecnej ekipie rządzących, bo prorządowe i mainstreamowe media raczej do głosu u siebie ich nie dopuszczą. Spoglądam na tłum gromadzący się na Placu Trzech Krzyży i nagle przypominają mi się słowa wielkiego Polaka, kard. Augusta Hlonda, który w proroczym uniesieniu snuł wizję niepodległej i odnowionej Polski: „Posłannictwo Polski jest od Boga, od Opatrzności, ale Polacy je muszą sobie uświadomić i ze swej strony wysłużyć sobie wiernością dla Boga oraz odwagą i poświęceniem w spełnianiu tego posłannictwa. Wielkość Polski to wielkość duszy polskiej. Z codzienności grzechów i bagna nie zrobi się wielkości”.

Marsz poprzedzony zostaje wzruszającym koncertem patriotycznym. O godz. 11:30 zaczyna rozbrzmiewać muzyka w wykonaniu Orkiestry Koncertowej „Victoria”, której towarzyszy recytacja polskiej poezji patriotycznej w wykonaniu wybitnych aktorów: Haliny Łabonarskiej, Anny Chodakowskiej, Katarzyny Łaniewskiej i Ryszarda Jabłońskiego. Jednocześnie napływają do stolicy gesty solidarności z manifestującymi od polonii z Kanady, Australii, Wielkiej Brytanii, Francji, Litwy i Stanów Zjednoczonych. Po koncercie zebrani zaczynają odmawiać Różaniec. Powierzają Bożej Opatrzności sprawy Ojczyzny. Plac wypełnia się z minuty na minutę, robi się coraz bardziej biało-czerwono. O godz. 13:00 rozpoczyna się Msza Święta, której przewodniczy ks. prałat Walenty Królak. Wokół ołtarza dwustu kapłanów. Przyjechali z całej Polski, ze swoimi parafianami. Po Eucharystii do zebranych przemawia o.  dr Tadeusz Rydzyk CSsR: Nie ma Solidarności bez miłości. Solidarność to - jedni drugich brzemiona noście, nigdy jeden przeciwko drugiemu. O. Tadeusz Rydzyk podziękował zgromadzonym za upominanie się o TV Trwam. O jej prawo do posiadania licencji na miejsce w tzw. multipleksie. Zapraszamy do modlitewnego szturmu „Obudź się Polsko” - zachęcał dyrektor Radia Maryja - .Obudź się Polsko do miłości społecznej i do życia w prawdzie. Możemy bardzo śmiało powiedzieć i trzeba głośno mówić: Polsko giniesz, siostro i bracie nie śpij, obudź się i obudź innych do myślenia o przyszłości, o drugim człowieku, o Ojczyźnie, o milionach bezrobotnych młodych i starszych, o nieleczonych!”. Głos wołającego na pustyni. Takie mam wrażenie. Bo Polska zaczyna przypominać „pustynię”, na której coraz mniej życia.

Kto się boi katolickich mediów?

Słuchając o. Tadeusza Rydzyka myślę sobie, dlaczego nasz rząd tak bardzo boi się katolickich mediów? Dlaczego  z tak bezczelnie  stoickim  spokojem   ignoruje ok. 2,5 miliona podpisów Polaków, którzy domagają się (bo mają do tego prawo), by TV Trwam znalazła się na multipleksie? Może strach rządowej elity bierze się z przeświadczenia (i całkiem słusznie), że media katolickie są jedyną w Polsce oazą myśli niezależnej, do której Platforma Obywatelska (Milicja też była „obywatelska”) nie ma dostępu i której nie może zmanipulować. Kompromitacja Jana Dworaka (szefa KRRiT) i całej świty rządzącej jest dla ludzi myślących i żyjących wartościami chrześcijańskimi aż nadto oczywista oraz klarowna. Obecnie mamy do czynienia z sytuacją, gdy poszczególne podmioty (w większości promujące laicki styl życia) otrzymują nawet po kilka miejsc na multipleksie, choć te podmioty są tysiąc razy słabsze od Fundacji Lux Veritas (TV Trwam) i mają mnóstwo finansowych uchybień, na które prezes KRRiT przymyka oko.

Ciekawe, że już nawet w parlamencie UE pojawiają się coraz to nowi politycy z państw zachodnich, których niepokoi fakt nieprzyznawania katolickim mediom należytego miejsca w przestrzeni publicznej.  Przewodniczący frakcji Europa Wolności i Demokracji w Parlamencie Europejskim, Nigel Farage ostro zaprotestował przeciwko dyskryminacyjnemu oraz represyjnemu traktowaniu TV Trwam przez polski rząd i wyraził swoje pełne poparcie dla o. dr Tadeusza Rydzyka, Dyrektora Radia Maryja i jego walki o wolność mediów w Polsce. Takie stanowisko angielski lider EFD przedstawił przewodniczącym wszystkich grup politycznych w Europarlamencie. Jego zdaniem decyzja o wykluczeniu TV Trwam przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji pomimo wielomilionowej widowni, wieloletniego doświadczenia oraz znakomitej kondycji finansowej, powoduje powstanie istotnych pytań o wolność mediów w Polsce. TV Trwam prezentuje konsekwentną wizję konserwatywną, opozycyjną do programu obecnego rządu Platformy Obywatelskiej. Zważywszy, że nowi członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji zostali wybrani przez rządzące partie, wyraźnie widzimy polityczny kontekst dyskryminacyjnego traktowania TV Trwam – podkreśla w swoim liście Nigel Farage. To, o czym wspomina brytyjski polityk jest jasne dla wszystkich, którzy stoją na Placu Trzech Krzyży. Dla polityków partii rządzącej w Polsce również, tylko jak się teraz wycofać z kompromitującej decyzji i z próby ideologicznego masakrowania katolickich mediów i ludzi z nimi związanych?

Premier Tusk czuje, że strzelił sobie „politycznego samobója”. Tak przynajmniej twierdzą niektórzy politycy PO, którzy są blisko swojego lidera. A tłum na Placu Trzech Krzyży staje się na moment potężnym wyrzutem sumienia dla rządzącej obecnie koalicji, więcej, jest znakiem wyraźnym, że wielu Polaków nie daje się nabrać na rządowe karykaturalne reformy i starannie opracowane dzielenie narodu, który zaczyna się powoli budzić i walczyć o swoją polską duszę.

Marsz Przebudzenia

Kończy się Msza Święta a my wyruszamy w kierunku Placu Zamkowego. Rzeka biało-czerwona płynie powoli i dostojnie Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. Zerkam od czasu do czasu na warszawiaków i turystów, siedzących przy stolikach ulicznych restauracji. Niektórzy patrzą się na nas, jak na „oszołomów” i „głupków”. Oni mają się całkiem dobrze. Niosą w sobie hasła oświeceniowej rewolucji, żyją pseudowartościami zlaicyzowanej Europy, gardzą „moherami” i innymi, rodem ze średniowiecza, „sługusami” czarnych. A  we mnie pojawia się smutna refleksja i jakiś metafizyczny ból, który trawi wnętrzności.  Udało się frakcji rządzącej uśpić wiele sumień. Polska rzeczywiście wydaje się być uśpiona i śpi jak zabita. Jesteśmy „my” i „oni”. Platforma Obywatelska z sukcesem podzieliła naród. Smutne, ale prawdziwe. Tymczasem my idziemy, powoli i dostojnie, „marszem przebudzenia”. Nie chcemy dzielić. Pragniemy tylko przypomnieć, że naród niszczący swoją tożsamość (chrześcijańską tożsamość), zapominający o swojej historii i tolerujący społeczną niesprawiedliwość, jest narodem bez przyszłości!

Dochodzimy na Plac Zamkowy, gołym okiem widać, że w marszu bierze udział ponad 200 tys. Polaków. Na Placu Zamkowym przemówienia wygłaszają kolejno: Jarosław Kaczyński (były premier), Piotr Duda (przewodniczący Solidarności), red. Wojciech Reszczyński (przedstawiciel dziennikarzy). Na koniec spotkania tłum, który pragnie przebudzić naród, zawierza Maryi katolickie media. Wspólnie odmówiona zostaje modlitwa „Pod Twoja Obronę”. I znowu w uszach dźwięczą mi prorockie słowa wielkiego Prymasa Polski kard. Augusta Hlonda:  „Nie wtedy będzie obywatelom dobrze, gdy będą mogli uprawiać wyborcze wiece i wysyłać krzykacza do ciał ustawodawczych, lecz gdy państwo będzie miało dobre rządy, niezależnie od wewnętrznych tarć i od chwilowych sztucznych wpływów politycznych. Rząd nie jest po to, by po niego sięgano i go zdobywano, jako zdobycz wewnętrznych walk, rządu się nie zdobywa, rząd jest prerogatywą królewską, rząd nie może być przedmiotem głodu i żłobu”. Nie jest obywatelom dobrze. I dlatego wychodzą na ulice. A jeśli ktoś sądzi, że ponad dwa miliony ludzi, broniących wolności mediów katolickich i normalności w Polsce - to „oszołomy” i tępe „mohery”, niech się puknie w głowę i użyje swojego mózgu: tyle osób nie wychodzi na ulice, by sobie strzelić sobotni spacerek. Naród się budzi. A nasza grupa ze Stargardu, 29 września, stała się tego świadkiem. Wracając do domu, jedno marzenie oddychało w moim obudzonym sercu: „żeby Polska była Polską”. Tak, ona śpi jak zabita. Ale chyba Bóg rozpoczął jej „wskrzeszanie”. I błagam: nie przeszkadzajmy Mu...


7 komentarzy:

  1. Wszystko ładnie, pięknie, jak najbardziej uważam , że TVTrwam powinna mieć swój ogólnodostępny kanał dla każdego , statystycznego Polaka.
    Nie popieram PO, aczkolwiek w momencie, gdy przemawia wspomniany wyżej Jarosław Kaczyński, dostaje drgawek. Według mnie to postać, która wykreowała swój wizerunek na śmierci swojego Brata. Gdyby nie śmierć Prezydenta Kaczyńskiego, pan Jarosław nigdy by nie zaistniał...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kościół niech żyje swoim zyciem i do polityki niech sie miesza. Mamy wolny Kraj, a nie Kraj Kościołem płynącym

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wolny kraj"? - wolne żarty... A kraj (zapewniam) ani mlekiem, ani miodem ani Kościołem nie płynie :))) i może dlatego bardziej przypomina "burdel na kółkach", niż demokratyczne państwo. Smutne...

    OdpowiedzUsuń
  4. Przykre jest, że tak wiele osób nabiera się na słowa polityków PISu, którzy manipulują, aby uzyskać jak największe poparcie. Włączanie w polityczne wojny kościoła i spraw katolickich jest straszną rzeczą, na którą musi patrzeć prawdziwy chrześcijanin. Dla nas najważniejsze powinny być słowa Jezusa, a nie ojca Tadeusza albo prezesa Jarosława!!! Jestem w szoku, że ludzie nie widzą tego, co wyrabia m.in. ks. Tadeusz z Torunia

    OdpowiedzUsuń
  5. Według mnie i nie tylko mnie jeśli już ktoś podzielił naród, to raczej partia organizująca marsz dzięki takim wypowiedziom swojego przywódcy, jak ta o prawdziwych patriotach (czyli "nas") i o tych stojących tam, gdzie ZOMO (czyli "ich").
    Fanem obecnej władzy też bynajmniej nie jestem, ale takie zjawiska, jak korupcja, niedotrzymywanie obietnic wyborczych czy pojmowanie polityki w kategoriach bycia przy korycie, a nie służby publicznej, to niestety przypadłości całej naszej sceny politycznej, nie tylko PO. A porównanie "obywatelskie" to chwyt dość niskich lotów - równie dobrze można by zauważyć, że obecność słów "prawo" i "sprawiedliwość" w nazwie partii samo w sobie jeszcze nic nie znaczy, skoro np. sztandarowa gazeta komunistyczna w ZSRR nazywała się Prawda...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak To kraj kosciolem nie plynie-A ile jest kosciolow w Polsce ?ciagle buduje sie nowe ,jest ich wiecej niz fabryk.Ile kosciol zagarnal majatkow ?Polska nie jest wolna,ale zniewolona przez chore zapedy kosciola do bogacenia sie kosztem biednych.Polska bedzie w pelni demokratyczna jesli odzieli sie panstwo od kosciola i wypowie Watykanowi konkordat.Kosciol zawlaszcza sobie prawo do mieszania sie we wszystkie dziedziny zycia.

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)