
Mity przeróżne na temat miłości ożywają co rusz, jak grzyby po deszczu. Obecność mitu w naszej kulturze tętni podskórnym życiem a pokolenie instant mitologią fascynuje się nader intensywnie. Nie chodzi tu oczywiście o klimaty rozpalonego Olimpu, którymi fascynuje kolejne pokolenia mitologia grecka, czy jakakolwiek inna. Nie chodzi też nam o mit jako mit - czyli opowieści opisujące historie bogów, demonów, legendarnych bohaterów. Energia mitotwórcza, o której pisał swego czasu Leszek Kołakowski, wchodzi w etap wirtualizacji rzeczywistości. Mity krążące w pokoleniu instant nie podejmują próby wyjaśniania rzeczywistości, czy też wnikania w tajemnice świata i człowieczeństwa. Odarte z sacrum i tajemnicy mity (także na temat miłości) przepotwarzają się w fikcyjne i odrealnione wizje rzeczywistości, które próbuje się przenieść na poziom życia realnego. Mitologia serwowana pokoleniu instant z różnych źródeł (telewizja, internet, prasa, kino, teatr (niestety), reklama) zdaje się być bardziej perfidna, niż fascynująca. Szczególnie wtedy, kiedy wkracza na tereny antropologii.
Wirtualna mitologizacja miłości...
Kultura typu instant znosi granice między fikcją a rzeczywistością, między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością, unieważnia estetyczne standardy, miesza style i nie liczy się z hierarchią wielu dotychczczas uznawanych kanonów estetyki i wartości. Pokolenie instant otrzymuje rzeczywistość poszatkowaną na kawałki, z której nie można ułożyć logicznej całości. Zdarzenia komiczne, dramatyczne, fikcyjne, realistyczne otrzymują „osobowość wirtualną”. Uczestniczyć zaczynamy w fikcyjnym świecie, który ma cechy realnej rzeczywistości. Dzieje się to mniej więcej w następujący sposób: życie wchodzi w fazę konsumowania, konsumowanie w znaczenie, znaczenie w fantazję, fantazja w rzeczywistość, ta zaś z kolei w rzeczywistość wirtualną, a zamykając krąg z powrotem, przetwarza rzeczywistość wirtualną na "prawdziwe" życie. W ten sposób rodzi się "wirtualny mit", także natury pseudo-antropologicznej. Nieliczni mają świadomość tego procesu. Pokolenie instant nie ma czasu i chęci na odmitologizowanie tego, co przeszło proces wirtualizacji. No i mamy problem. Przede wszystkim z tym, co określamy "miłością".
Spróbujemy zatem na spokojnie przyjrzeć się relacji zachodzącej pomiędzy miłością a seksualnością. To jeden z aspektów odmitologizowania "miłości". Tym bardziej, że właśnie w tej kwestii - człowiek może nieziemsko się pogubić i paść ofiarą przeróżnych mitów, związanych z "miłością". Pokoleniu instant brakuje cierpliwości - a bez niej miłość nie jest możliwa. Podobnie rzecz ma się z naszą seksualnością. Często młodzi mówią: "Proszę księdza, ale co w tym złego? My się kochamy... A w miłości seks jest podstawą. Zresztą wszyscy to robią... Seks jest dla ludzi"...
Mit pierwszy. My się "kochamy"...
Magda słyszała to wielokrotnie. "Kocham cię dzióbku" mówił jej chłopak tysiąc razy dziennie. Do ucha, sms-em, na GG. Teraz siedzi przede mną dziewczyna, cała roztrzęsiona i gotowa zalać mi łzami połowę pokoju. Kończy w tym roku 23 lata. Pyta się, wycierając nos w chusteczkę - " I co, to wszystko ma sie teraz tak po prostu skończyć"? Jeszcze do jej nie dociera, że to, co łączyło ich czasy ostatnimi niekoniecznie było miłością. Słowa "kocham cię" wybrzmiewają na naszej planecie dzień i noc. W kinie, na molo, w parkach, na uczelni, w łóżku - wszędzie, gdzie się da. Zakochujemy się często, szybko i bez zastanowienia. In Bynajmniej tak nam się wydaje. I choć zauroczenie nie jest miłością w żadnym calu, to jednak może stać się początkiem wielkiej przygody, którą w naszej rozpędzonej kulturze zwykło sie określać (najzupełniej bezpodstawnie) właśnie miłością. Co zrobić, kiedy hormony zaczynają szaleć, w głowie się kręci, o niczym innym nie daje się myśleć - wszędzie jest on albo ona i nie da rady, by mogło być inaczej?
"Zakochanie się" polega na przeżyciu niezwykle intensywnego zauroczenia emocjonalnego drugą osobą. Niestety - pokolenie instant zdaje się być pokoleniem rozdygotanych i mocno nieuporządkowanych emocji. Toteż rzadko kiedy udaje się owo zauroczenie przeżywać w sposób rozsądny, nie wyrządzając krzywdy ani sobie samemu, ani osobie, w której jest się zakochanym. Kiedy zauroczeni sobą młodzi ludzie mówią mi "proszę księdza: my się kochamy" od razu włącza mi się alarm, który zwykłem określać "lądowaniem awaryjnym". Myślę sobie "czas sprowadzić ich na ziemię, silniki są przegrzane a i paliwo za chwilę się skończy". Temperatura emocji w zauroczeniu może wzrosnąć do granic możliwości, co też najczęściej kończy się katastrofą. Młodzi już nie tylko szybują na najwyższych poziomach emocjonalnej (i nade wszystko bezrefleksyjnej) wysokości swojego "esse" (istnienia) ale też wlatują w przestrzeń niebezpieczną tzn. tam, gdzie jeszcze ich nie powinno być. Możemy dzisiaj wysłać na Marsa porządny statek kosmiczny, ale nikogo nie trzeba zbytnio przekonywać, że jest to idea totalnie bezsensowna. Mówiąc krótko: nie jesteśmy na to jeszcze gotowi. I trzeba zadowolić się dotknięciem księżyca. Magdzie i Tomkowi zachciało się jednak Marsa. Ale o tym nieco później.
Powróćmy do zauroczenia i kolejnych jego konsekwencji. Z czasem bowiem wychodzi na jaw to drugie i bolesne oblicze zakochania się. Dziewczyna i chłopak odkrywają nagle, że emocjonalne zauroczenie nie oznacza li tylko wzruszeń, uniesień i godzin niczym niezmąconego szczęścia. Pojawiają się pierwsze nieporozumienia i rozczarowania, pretensje, kłótnie, emocjonalne zranienia, konflikt interesów, łzy i groźby rozstania. Czar pryska, powoli wyłania się coś realnego, prawdziwego do bólu. Miłość to nie tylko bycie ze sobą. Spacery, kino, dyskoteka, pocałunki, czułe spojrzenia i gesty - ok. ale co więcej?... No właśnie. Prawdziwa miłość jest nade wszystko znoszeniem siebie nawzajem, w cierpliwości i z głębokim szacunkiem. Bez zawłaszczanie dla siebie drugiej osoby, bez egoistycznych zabaw i manipulacji psychiką, wymiarem duchowym, ciałem...
(cdn)
Pamiętam, jak z obecną już żonką byliśmy na kursie przedmałżeńskim (nie poradnictwie rodzinnym). Obydwoje wierzący, rozumiejący wiarę, znający naukę Kościoła - i wokół nas sporo par, które w sposób oczywisty pojawiły się tam chyba tylko dlatego, że musiały, żeby ślub w kościele (tylko po co? chyba dla rodziców, dziadków tylko...) mieć. Nawet to było widać po "dzień dobry/do widzenia". "Szczęść Boże" ze 2 osoby powiedziały może. I prowadzący pięknie mówił o tym, jaka jest droga do miłości - poznanie, zauroczenie, uczenie się siebie, dojście do wniosku że to miłość, gotowość dawania siebie dla drugiego. Nie wiem, ale mam wrażenie, że wiele z tych osób słyszało to po raz pierwszy, a niektórzy chyba zaczynali się zastanawiać - czy między tą osobą a jego partnerem w ogóle jest miłość. Co nie przeszkodziło jednemu z obecnych... zasnąć i pochrapywać.
OdpowiedzUsuńUwaga techniczna na marginesie - dodając komentarz do poprzedniej notki (była 10:28), pojawił się on z godziną... 1:28 :)
Problem polega na tym, że coraz rzadziej my, młodzi uczymy się miłości od naszych rodziców, a coraz częściej z komedii romantycznych i tym podobnych tworów. A tam, jak wiadomo, nie ma nic o tym, że miłość, to nie tylko zauroczenie i emocje, ale też akt woli i praca nad nieporozumieniami i kryzysami. Takie nieromantyczna proza życia- wspólne wnoszenie zakupów na trzecie piętro, wspólna modlitwa i rozmowy na temat trudności- nie wygląda ładnie na ekranie, nie sprzedaje się... Fajnie, że podjął Ksiądz tak ważny temat. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy i pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńzastanawiam się bardziej nad faktem zakochania. Seks nie jest podstawą miłości. Jest zjednoczeniem, uzupełnieniem. A nie podstawą. Jeśli ktoś nie rozumie, nie powinien się ranić. Kiedy jednak seks nie jest źródłem tylko przyjemności, a jest uzupełnieniem, jest częścią, składową. Tak jak wyrozumiałość, opieka, troska, zrozumienie, ale i umiejętność rozmowy. Zaciśnięcia zębów. Spoglądania na drugą osobę nie tylko przez pryzmat wyglądu, atrakcyjności, zalet, ale i tych wad, gorszych momentów, potknięć. Spoglądanie na relację jako wybór - nie tylko wtedy, kiedy jest dobrze. Kto tego nie rozumie nie pojmie istoty seksu, czy miłości. W tym kontekście zakochanie potrafi być smutne. Ale kiedy ktoś widzi to, zmienia się, akceptuje to, czego nie może zmienić i walczy dla siebie o zmiany tego, co konieczne, nie boi się mówić nawet gorzkiej prawdy - wtedy miłość się wzbogaca. Jest szczera, jest prawdziwa.
OdpowiedzUsuńCo nie zmienia faktu, że uważam, że przy tym nie trzeba małżeństwa. Oczywiście, jest to piękne. Tylko że jeśli wierzę w Boga, to zapraszam go do życia zawsze. Tak sądzę. Nawet wtedy, kiedy popełniam błąd (?) po prostu wierzę, że nawet jeśli Bóg uważa moje zachowanie za złe to wie, że chcę by był ze mną, zapraszam go do tego. Nie wiem tylko, czy potrzebuję do tego oficjalnej przysięgi. Ale to już inny temat :)
mimo wszystko podoba mi się to co ksiądz pisze. Myślę, że mimo pewnych niezgodności w myśleniu wszystko opiera się wciąż na psychologii. I z tego wynikają pewne granice, których nie powinno się przekraczać.
W dzisiejszym świecie bardzo trudno pokazać prawdziwą miłość,bo to obciach, bo to takie skrajne, kościelne, katolickie... i wogóle niepasujące do postępu technologicznego, wylewajacego sie z mediów modelu pseudorodziny i pseudomiłości z romantycznych komedii polskich twórców....który ma nas wszystkich doprowadzic do pełni dobrobytu i szczęścia,....
OdpowiedzUsuńTrudno pokazać dziecku prawdziwa miłość gdy brud moralny wylewa sie zewsząd....Przykładu trzeba i to my mamy być przykładem, modelem..Trzeba być silnym i nieugiętym w przekonaniu iż bez Boga nie ma prawdziwej, jedynej miłości.Tylko w Nim mozna bezgranicznie kochać i wybaczać, być na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie....
I ślubuje ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cie nie opuszczę az do śmierci....
Jakie to teraz wyśmiewane a jakież piękne...Prawdziwe nie plastikowe...
Mnie dosięgnęła taka milosc 20 lat temu.....Dziekuje Ci Panie
Wszystko mogę w TYM ktory mnie umacnia!!!
B.