25 sierpnia 2010

"Próba sił"


Krzyż przed Pałacem Prezydenckim stoi nadal. Tak jak na Giewoncie, na kolumnie Zygmunta w Warszawie i w wielu innych miejscach na całym świecie. Było dużo szumu wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu, wywołanego i podtrzymywanego namiętnie przez czołowe polskie media. Ten, który „wojnę” wywołał milczy jak przysłowiowy grób. Prezes Kaczyński dał się wkręcić w tę całą maskaradę i chyba już sam się mocno pogubił, skoro pani prof. Staniszkis zabiera głos w sprawie i podpowiada Prezesowi, co trzeba zrobić, by uratować swój honor…

Biskupi zgromadzeni na Jasnej Górze apelują, by „znaleźli się ludzie dobrej woli nawet na szczytach naszego życia publicznego, społecznego, politycznego, elit intelektualnych, żeby problem upamiętnienia właściwego ofiar smoleńskich znalazł miejsce”. Lepiej późno, niż wcale. Ale właśnie to „późno” jest najbardziej przerażające.

Mam wrażenie, że w tygodniach ostatnich byliśmy świadkami solidnej „próby sił”, zainicjowanej przez ekipę rządzącą w naszej ojczyźnie. Prezydent Komorowski strzelił gola. Ze spalonego, ale strzelił. „Na ile możemy sobie pozwolić w relacjach z Kościołem?... Jak zareagują hierarchowie?”... Czekaliśmy tak naprawdę kilka dobrych tygodni na jasny, klarowny i rzeczowy (w miarę) głos wspólny naszych pasterzy. Można tłumaczyć to opóźnienie temperaturą emocji, która musiała opaść. Można. Ale kiedy pali się las, ogień próbuje się gasić jak najszybciej, by nie spłonęło wszystko.

„Apelujemy, by zauważyć, że nie jest to konflikt o krzyż, ale konflikt o sposób czy formę upamiętnienia wydarzeń smoleńskich” mówi przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik. Metropolita Warszawski Kazimierz Nycz podkreślił natomiast, że "postulat godnego upamiętnienia jest postulatem słusznym i on jest warunkiem rozwiązania problemu krzyża". Brawo! Ale dlaczego dopiero teraz?...
Przez kilka tygodni byliśmy świadkami wielogłosu w szeregach polskich biskupów, bezradności Metropolity Warszawskiego, nieudanych prób znalezienia konsensusu. I może dlatego rzecznik rządu, poseł Paweł Graś na antenie TVN24 przewrotnie stwierdza, „że ma żal do Kościoła” i komentuje komunikat, jaki wystosowali biskupi ws. problemu krzyża na Krakowskim Przedmieściu, słowami: „ To była ostatnia szansa, aby Kościół zajął odpowiedzialną postawę w tej sprawie. Nie doczekaliśmy się tego” . Gawiedź może łyknie. Ja nie potrafię. I tysiące innych myślących (i wierzących zarazem) również.

„Próba sił” zakończona. (PO)litycy mogą sobie pozwolić na wiele. Krzyż stał się wprawdzie materiałem przetargowym, kontekst całej sprawy jest o wiele szerszy, jednak niesmak pozostaje. Prezydent Komorowski i ugrupowanie, z którym jest związany, dostali zielone światło. Czekają nas ciekawe, jesienne rundy potyczek na linii : Rząd (+ Prezydent RP)- Kościół. Będzie się działo. Komisja majątkowa, ustawa In-vitro etc. Mam nadzieję, że owa „próba sił” nie stanie się początkiem triumfalnego niszczenia chrześcijańskiego dziedzictwa naszego narodu.

Jesienna ramówka w czołowych mediach najjaśniejszej Rzeczpospolitej i na politycznych salonach zapowiada się nader interesująco. Wierzę w to gorąco, że nasi kochani pasterze, bo nasi pasterze, naszego Kościoła, będą reagować szybciej, jednogłośnie i jasno, nie dając się ponieść zbiorowej i medialnej histerii… Wierzę w to, bo kocham Kościół. I pasterzy, którzy mogą się czasami na chwilę pogubić, ale nigdy w sprawach fundamentalnych. Także tych, z krzyżem w tle…

21 komentarzy:

  1. Na szczęście z Rysów został usunięty. A to Ks. przeszkadza czy nie?
    I po co był ten ckliwy wierszyk nt porażki? Rozumiem, że porażka to ci, którzy mają odmienne poglądy niż Ks., bo jak widać do Ks. dalej nic nie dotarło. Dalej polityka i ocenianie: Komorowski "be", Kaczyński "ofiara".
    A z "niszczeniem chrześcijańskiego dziedzictwa naszego narodu" to akurat tacy księża jak Ks. najlepiej sobie poradzą. Bo nie sztuka wziąć się za rączki z towarzystwem wzajemnej adoracji i zgodnie ćwierkać jednym tonem, tylko sztuka dotrzeć do tych jeszcze szukających. I to prawdziwą miłością, a nie złośliwym, przesłodzonym tonem, lekceważeniem i obrażaniem jak to jest u Ks.

    OdpowiedzUsuń
  2. Połączyć te dwie sztuki, byłoby sztuką największą. Co się zresztą w naszym kochanym Kościele na szczęście często udaje... +pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Od początku tego sporu było mi strasznie wstyd. Krzyż jest symbolem zwycięstwa, ogromnej miłości i miłosierdzia. Przepychanki, szarpaniny, pyskówki- Ksiądz wybaczy, ale również te pisemne- godzą w tę najgłębszą symbolikę krzyża. Nie można bronić krzyża, postępując sprzecznie z jego znaczeniem. Szarpanie i obrażanie bliźniego nie jest jego obroną, tylko obrazą, a to różnica. Dlatego nie rozumiem, po co nadal upiera się Ksiądz przy tym rozdzielaniu na dobrych i złych, na krwiożercze PO i resztę. Tak, pamiętam, już mi Ksiądz kiedyś napisał, że nawet św. Jan Chrzciciel mówił głośno o tym, co jest złe. To prawda, ale ważne jest też to, co pisał św. Jan (nomen omen) od Krzyża: "Raczej każdego pozostawić przy swoim zdaniu, niż wdawać się w kłótliwe sprzeczki"

    OdpowiedzUsuń
  4. Alicjo kochana, nic nie rozdzielam, próbuję tylko zrozumieć tę cała sytuację i na spokojnie (już) wyciągnąć wnioski. PO nie jest krwiożercze, jest partią, która rządzi w naszym kraju, podejmując dobre i złe decyzje. Jak w życiu :) Nie wdaję się w "kłótliwe sprzeczki" (nie jest to moją intencją), szanuję czyjeś zdanie, ale też kieruję się zasadą, że w niektórych sytuacjach "trzeba bardziej słuchać Boga, niż ludzi"... Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za Twój cenny głos.
    Ps. Co zaś do "szarpania i obrażania" zgadzam się całkowicie, nie zapominając o setkach innych "obrońców krzyża", którzy nie szarpali i nie obrażali, a wrzucono ich wszystkich do jednego worka...

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepychanki, szarpanina ? a kto do tego doprowadził ? wydawać zezwolenie na manifestacje w środku nocy ? Tak zachowała się pani prezydent Warszawy. W czasie kiedy pielęgniarki koczowały to ta pani kanapki zanosiła i popierała protest. To jest nasza ukochana PO.
    Pozdrawiam , Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Mi osobiści krzyż postawiony przed Pałacem prezydenckim nie przeszkadzał i mógł tam zostać. Jednak po tym co zaczęło się pod nim wyprawiać to zmieniłam zdanie. Stwierdziłam, że bardziej odpowiednie i godne miejsce będzie dla niego w kościele. Tam przynajmniej nie dojdzie do sytuacji jego profanacji przez to co się pod nim działo w niektórych momentach.
    Ja uważam się za osobę wierzącą, ale dziwi mnie, że Kościół tak długo nie przedstawiał swojego jednoznacznego stanowiska na ten temat. Może to by pomogło wcześniej rozwiązać ten problem. Teraz sprawa trochę ucichła, emocje opadły i może uda się w końcu w rozsądny sposób rozwiązać ta sprawę.
    Ksiądz faktycznie bardzo stanowczo i jednoznacznie wypowiada się na temat wszystkiego tego co dzieje się pod krzyżem i czasem wydaje mi się nawet, że zbyt stanowczo, no ale cóż widocznie takie jest Księdza zdanie w tej sprawie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja uważam , że krzyż nikomu nie powinien przeszkadzać w tym miejscu. Dlaczego w kościele ma być godne miejsce? Schować wszystkie krzyże go kościołów? Zachowanie księży powinno być takie jak zachował się ksiądz Małkowski , poświęcił ten krzyż , był tam gdzie owieczki to jest pasterz prawdziwy. Pozdrawiam i spokojnej nocy. Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Zwykle przyzwyczajamy się do tego co nas otacza i często nie zauważamy prostych acz ważnych szczegółów wokół nas, gdyż stają się dla nas zwykłe, codzienne.
    Dziś po kilku latach dostrzegłam napis na obrazku, który od 10-ciu lat wisi na ścianie mojego pokoju i oniemiałam...

    Napis z ikoną Matki Bożej brzmiał: "Nie bój się, nie lękaj - Bóg sam wystarczy" - i serce napełniło się pokojem.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Taka niby zwyczajna rzecz a potrafi tak podnieść na duchu:)
    Mnie na przykład taką radością dzisiaj napełnił widok kościoła, który był tak pięknie ubrany, że aż się napatrzeć nie mogłam. Gdy to zobaczyłam to taką radość dziwną poczułam nie wiedząc czemu.

    OdpowiedzUsuń
  10. << Brawo! Ale dlaczego dopiero teraz?... >>

    Moim zdaniem, Piotr dobiegł do pustego grobu dlatego, że był starszy od Jana. Kondycja nie ta. Trzeba Ojcze wybaczyć. A posłuszeństwo i prymat Piotra przede wszystkim. Zły bardzo tego nie lubi.

    OdpowiedzUsuń
  11. I now... dzięki serdeczne Michale. Świeta prawda: "lepsze posłuszeństwo, niż nabożeństwo" :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Reprezentujesz panie Sorkowicz typową, polsko-katolicką zacietrzewioną gawiedź.
    W tym konflikcie o krzyż najbardziej skompromitował się Kościół, dzięki takim ludziom jak twój szef.
    Na własne życzenie, uciekając od problemu i dając przyzwolenie na manipulację ze strony popieranej przez siebie opcji politycznej.
    PO rozegrała to po mistrzowsku. Mam nadzieję, że dzięki temu oszołomstwu pod krzyżem wreszcie rozpocznie się w Polsce poważna debata publiczna na temat obecności współczesnych faryzeuszy w życiu publicznym, ich utrzymania na etatach katechetów w szkołach publicznych, eutanazji, in vitro i aborcji.
    Na twoich oczach panie Sorkowicz Kościół za sprawą swoich biznesowych sojuszników w postaci pisowców powoli ale jednak, przestaje być w Polsce alfą i omegą.
    Czyż to nie pięknę ? :-)
    Nie jestem fanem PO, ale w tym sporze twardo trzymam za nią kciuki.
    Miejmy nadzieję, że światło dzienne ujrzą też gigantyczne defraudacje Komisji Majątkowej, której były szef, ks. Piesiur i kumpel abp Zimonia - były esbek, usłyszeli już zarzuty prokuratorskie.
    Niestety w TVN, TVP i Polsacie trwa jakaś dziwna zmowa milczenia na temat kościelnych przekrętów. Relacjonuje je tylko gazeta Rzeczpospolita, o ironio losu, kojarzona z PiSem :-)
    Mam jakieś dziwne wrażenie, że specjalizująca się w przekrętach Platforma próbuje ukręcić łeb sprawie i prowadzi właśnie targi z najbardziej zdemoralizowaną częścią biskupów.
    Mam jednak nadzieję, że się mylę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Próbujesz panie Sorkowicz manipulować, ale wychodzi ci to bardzo nieudolnie.
    W końcu sam jesteś zmanipulowany jak małe dziecko. Ale cóż, katolicka gawiedź zawsze z samodzielnym myśleniem miała spore problemy.....

    OdpowiedzUsuń
  14. Inny Tomku! Ja też mam nadzieję, że się mylisz... We wszystkim, coś powyżej napisał. Pozdrawiam serdecznie, także w imieniu "katolickiej gawiedzi" wiernej Chrystusowi i Stolicy Apostolskiej :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Niekoniecznie "inny Tomku".

    "Ale cóż, katolicka gawiedź zawsze z samodzielnym myśleniem miała spore problemy..... "

    Dogmaty religijne rzeczywiście wykluczają samodzielne myślenie. Choć... niekoniecznie. Zwróć uwagę na pojawiających się od czasu do czasu na tym blogu katolickich czytelników, którzy negatywnie wypowiadają się o agresywnym i aroganckim stylu wypowiedzi Sorkowicza. Myślę, że właśnie podobni tym ludziom powoli będą reformować katolicyzm, który w którymś ze stadiów bliższy będzie buddyzmowi.

    Prosty, czytelny artykuł pod tym linkiem może zachęcić kogoś do odwagi spojrzenia na tzw. "życie bez poświęcenie czegokolwiek" jest bez sensu:

    http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1508114,1,nadszedl-czas-polskiej-reformacji.read

    OdpowiedzUsuń
  16. Chrystusowi i stolicy apostolskiej.....
    Szkoda, że nie Polsce, czarni i purpurowi kuglarze.
    Ale przyjdą jeszcze czasy, szybciej niż myślicie, kiedy Rzeczpospolita otrząśnie się z watykańskiego jarzma i zrobi z wami, hieny cmentarne porządek, jak robiły to z biskupami - zdrajcami narodu sądy kościuszkowskie.

    Nomilk, ciekawy artykuł.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ty sobie poczytaj lepiej zmanipulowany biedaku, jakie zdanie na temat tego krzyża i jego obrońców ma słynna siostra Chmielewska - kobieta, której mógłbyś buty czyścić co najwyżej na przemian ze swoim pożal się boże biskupem, bo nie wiem czy do czegoś więcej się obaj nadajecie.

    Siostra Chmielewska niedawno podpisała list do Zarządu Dróg Miejskich, by usunął krzyż. - "Hospicjum to znakomity pomysł. Sprawa jednoczyłaby społeczeństwo. Może zlikwidowano by to koczowisko?"

    Nie żaden ksiądz, nie żaden żałosny biskup karierowicz, tylko Zarząd Dróg Miejskich.
    Czujesz chłopaku blusa ? :-)
    To jedno zdanie ukazuje zażenowanie tej kobiety głupotą i cynizmem całej rzeszy sukienkowych pasożytów społecznych.

    OdpowiedzUsuń
  18. Pytanie - dlaczego to upamiętnienie ma się ograniczać do Lecha Kaczyńskiego, ma mieć miejsce przed Pałacem Prezydenckim i musi mieć formę krzyża?

    Chodzi o upamiętnienie, czy o kolejny znak "tutaj też Kościół rządzi"?

    Mam nadzieję, że ten krzyż oraz wzmagająca się potrzeba publicznej dyskusji o związku Kościoła w państwie, w końcu doprowadzi do odebrania kościołowi jego przywilejów (a za tym spowoduje, że tacy jak ja nie będą dyskryminowani).
    Prędzej, czy później to nastąpi (proponuje popatrzeć na Zachodnią Europę). Lepiej jednak, by było to prędzej...

    http://ateistaa.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  19. Dlaczego to upamiętnienie ma się ograniczać do Lecha Kaczyńskiego ?
    A no dlatego, że w tym konflikcie nie chodzi o pamięć o ofiarach katastrofy smoleńskiej, lecz o "budowanie siły partii na grobowcu", jak to trafnie określił bp. Pieronek, o czym wie każdy samodzielnie myślący człowiek, oprócz Sorkowicza.

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie tylko siły partii ale i siły Kościoła. Kościół uważał, że krzyż i potem religijny pomnik - wzmocnią jego autorytet, pokazując, że nawet Pałac Prezydencki jest oznaczony jako kolejne miejsca zdobyte przez Kościół.

    Przeliczył się kler jednak i krzyż oraz pomysł pomnika stały się czymś za co Kościół zaczął obrywać. Stąd takie niejednoznaczne wypowiedzi biskupów - najpierw chcieli walczyć krzyżem, gdy to się obróciło przeciwko nim, starają się od tego odciąć.

    OdpowiedzUsuń
  21. dziękuję za dzisiejsze kazanie. Daje dużo do myślenia. Tym bardziej, że w życiu czuję się tak jak w czasie tej mszy- gdzieś z przodu jest światło, a ja siedzę w mroku. Widzę je, a jednak jest tak daleko, że ciężko po nie sięgnąć. Tak samo czuję, że jest ze mną i z Bogiem. Gdzieś dostrzegam w dali ten milimetrowy punkcik blasku, ale mrok mnie ciągnie i nie daje iść w jego kierunku.

    Dziękuję za dzisiaj.
    xxx

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)