Zawsze miałem szczęście do dobrych proboszczów. Najpierw w mojej rodzinnej parafii i potem, kiedy zostałem wyświęcony na kapłana (czy prezbitera, jak kto woli). Dlatego gdy słyszę słowo „proboszcz” to od razu w głowie i sercu pojawiają mi się skojarzenia: „ojciec”, „opiekun”, „przewodnik”, „autorytet”. Jestem Panu Bogu za tych wszystkich moich proboszczów naprawdę wdzięczny. Krótko rzecz ujmując: jestem szczęściarzem… Wiele lat temu, jedną z moich naczelnych zasad uczyniłem słowa: „ze wszystkimi da się dogadać”. A jeśli ze wszystkimi to i z proboszczem, czemuż by nie... Także wówczas, gdy trzeba zastosować ewangeliczną zachętę, tudzież radę Jezusa, który wikarym (i proboszczom) podpowiada: „bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie” (Mt 10,16). Roztropność i nieskazitelność. Myślę, że te dwie cnoty w relacjach wikary-proboszcz są niezbędne w kształtowaniu dobrych i braterskich relacji. Plus odrobina dobrej woli.
Mam świadomość, że w zakonnych wspólnotach o (meta)pozytywną relację jest nieco łatwiej. Bo nacisk na „wspólnotę” jest w zgromadzeniach zakonnych rzeczą podstawową, wręcz fundamentem życia według ślubowanych rad ewangelicznych. Żyjemy praktycznie 24 h obok siebie i ze sobą. Wspólne posiłki, modlitwy, spotkania braterskie, wspólnota dóbr materialnych i duchowych. To wszystko przybliża, scala, tworzy rodzinny klimat. Nie wspominając już o wspólnym zakonnym charyzmacie, łączącym nas, zakonników, w jedno. W ten oto sposób jedni drugich ciężary noszą, choć czasami wydaje się, że wielu z tych ciężarów braterskich unieść się nie da…
Wspomniałem wcześniej, że miałem (i mam nadal) szczęście do dobrych proboszczów. Po świeceniach trafiłem na parafię, w której pasterzował proboszcz wybitny, mający tysiące pomysłów duszpasterskich na minutę. Zadziwia mnie swoją pastoralną działalnością i gorliwością po dzień dzisiejszy. Dużo można się było przy nim nauczyć. Był też nadzwyczaj cierpliwy i wyrozumiały dla mnie, jako młodego (świeżo po święceniach) księżulka. Mój słomiany wielokrotnie zapał oraz młodzieńcze, nie zawsze mądre pomysły zderzały się z jego doświadczeniem. Swoją drogą, podziwiam anielską cierpliwość proboszczów do neoprezbiterów, którym wydaje się czasami, że zbawią cały świat… Drugi proboszcz, który z woli Pana stanął na mojej drodze, wieloletni Mistrz Nowicjatu w naszym zgromadzeniu zakonnym, był równie cierpliwy, co pierwszy. Darzył nas, swoich młodych kapłanów, ogromnym zaufaniem. Stwarzał na plebanii klimat przyjaznej atmosfery, co wieczór przesiadywał z nami dzieląc się swoim bogatym życiem duchowym i doświadczeniem zakonnego kapłaństwa. I znowu, mogłem się u jego boku nauczyć naprawdę wiele, co też chyba na dzień dzisiejszy jakoś owocuje. Trzeci proboszcz (mój obecny), miłośnik i znawca sztuki, przyjął mnie równie serdecznie, co pozostali. Jest człowiekiem nadzwyczaj zorganizowanym i poukładanym. Z dnia na dzień przekonuję się coraz bardziej, że jego obecność w moim kapłańskim i zakonnym życiu nie jest przypadkowa. Więcej, jest ona opatrznościowa. Moja romantyczna natura lekkoducha i „poety” bujającego czasami w obłokach, uczy się przy takim proboszczu czegoś nadzwyczaj w kapłaństwie cennego. Mianowicie: duchowego uporządkowania, usystematyzowania swoich działań i zajęć, jakiegoś porządku we wszystkim, co robię i jak żyję. No więc Panie Boże: „strzał w dziesiątkę”… Jesteś Wielki…
Kiedy byłem w Seminarium, zmarł mój ojciec. Przeżyłem to bardzo. Nie ukrywam, że po święceniach każdy kolejny proboszcz w jakiś sposób zastępował mi , tu na ziemi, mojego tatę. I mam głębokie, wewnętrzne przekonanie, że Pan Bóg tak to wszystko układa, stawiając na mojej drodze proboszczów, którzy mnie wiele dobrego uczyli i uczą, jak ojciec syna. Za co też mojemu Panu z serca dziękuję…
Co zaś do relacji „podwładny – przełożony”, nie będę zbytnio filozofował i teologizował. Jesteśmy grupą facetów w sutannach (habitach), którzy wierzą w Boga i poświęcają Mu swoje życie. Mamy różną przeszłość, różne charaktery, różny temperament, różne przyzwyczajenia. Ciężarów braterskich do uniesienia jest więc od groma i trochę. Nie ma co biadolić, narzekać, frustrować się niepotrzebnie. Jeżeli ktoś uczciwie i gorliwie oddaje się kapłańskiemu pasterzowaniu, to i gorliwie (czyt. pokornie) znosić będzie trudy swoich słabości i słabości innych. Byleby w tym wszystkim być blisko siebie, na kolanach i przy ołtarzu, na plebanii i w kościele, wieczorem przy lampce dobrego wina i w samotni swojego pokoju. Roztropnie i nieskazitelnie. Z wiarą i pokorą. Ponad nasz męski egoizm można się wznieść, przy pomocy łaski Bożej (posłuszeństwo), oraz pokornego wysiłku pracy nad sobą (ubóstwo) i przeżywania siebie (czystość). Polecam też odrobinę „dobrego humoru”… To zawsze działa. Sfrustrowany smutas nie dogada się z nikim… Nawet ze świętym Proboszczem.
Dobrego (i szalonego) księdza Rafała dał nam Pan... ;-)
OdpowiedzUsuńMomentami jakoś tak za cicho tu w Szczecinie bez Księdza. Brakuje tego: "DOSKONAAAŁE, HAHAHAHA" ;D
Tęsknimy i pozdrawiamy :)
Pięknie! Jednak to poczucie wspólnoty dużo daje! No i zgadzam się z moim przedmówcą; brakuje nam Księdza! ;( Już nawet diakoni nie ma...
OdpowiedzUsuńMateo
OdpowiedzUsuńSzczęscie maja Ci,którzy mają tego kapłana na bierząco u siebie.Modlcie sie za niego!
Księżulku, ładnie ksiądz buduje kościół w tym wpisie. Pozdrowienia ze Szczecina
OdpowiedzUsuńSzczecin tęskni!
OdpowiedzUsuńStargard również... :)
OdpowiedzUsuń+nieśmy siebie w swoich sercach
jakoś nie wierzę w miłość do pierwszego proboszcza...ładnie to brzmi na blogu a zycie pokazywało swoje....
OdpowiedzUsuńa co powiesz o relacji proboszcz wikary w serialu Ranczo ? ciepło to wygląda, i chyba zainspirowane życiem... cześć i czołem. Zeb McCain
OdpowiedzUsuńJeśli brakuje tej "wiary" to może warto się pomodlić "Panie przymnóż mi jej"... :) Czasami jesteśmy ślepi... A prawdziwa miłość potrafi być momentami "brutalna"... Pozdrawiam "niedowiarka" :)
OdpowiedzUsuńnjważniejsze jest powołanie, prawdziwe powołanie, które bije od księdza ( brata ), który otrzymał ten dar... chciałbym aby były Was ( podobnych Tobie ) tysiące...
OdpowiedzUsuńnie wiem czy księżulek dobrze odebrał ale pisałem o relacji księdza do ks.KM pieknie tu ksiądz poezją zarzuca, az same łzy się cisna do oczu, ale wiem jak wyglądały wasze relacje w Ch(...) więc o jakiej tu ksadz pisze miłości...bo w tym konkretnym przypadku niestety nie pokrywa się to z teorią o której ksiądz tak wysmienicie pisze...heh, dwa lata na polonistyce nie poszly na marne...:-)
OdpowiedzUsuńa z moja wiąra jest w miarę ok, tylko z wiarą w to co ksiądz czasami pisze nie jest wszystko wporządku, ale modlitwy w tym kierunku nic nie pomogą, bo nie zaczne wierzyc w rzeczy (czasami tu pisane patrz tekst o proboszczu jako kochanym ojcu...) jakie mialy miejsce a jak dalece sie maja do opisywanych tu relacji...
OdpowiedzUsuńNie wiem skąd masz Bracie ("Anonimowy" nota bene)informacje na temat moich relacji z Proboszczem (zupełnie błędnie zinterpretowanych i "domniemanych), natomiast jeśli chodzi o moje powyższe świadectwo, piszę o tym, co czuję i co przeżyłem i za co Bogu szczerze jestem wdzięczny. Jak nie potrafisz tego pojąć i przyjąć, your problem, not my. Pozdrawiam. Ps. Obiektywny ogląd rzeczy i ich właściwa interpretacja przychodzą z wiekiem... To tak dla pocieszenia, hehe... serdecznie....
OdpowiedzUsuńsamo życie... a w nim nie jest tak jak być powinno, więc je bierzmy jakim jest, bo tak jakoś mi się zdarza, że to co zarzucam innym, tym właśnie sam grzeszę. Co mnie u innych wkurza, najprawdopodobniej kuje i mnie w duszy. Z ojcami i synami tak to już jest, że chyba nie mogą się ze sobą dogadać, bo są do siebie podobni :) - magnesiki o tych samych biegunach ? namieszałem? bo czuję się wstrząśnięty i zmieszany :)
OdpowiedzUsuń