17 grudnia 2010

Koniec spania...


To nie były łatwe rekolekcje. Choć św. Michał Archanioł (ich naczelny patron) dwoił się i troił, jak zawsze, przełamując fale. Potężne fale zmęczenia, wątpliwości, fale natury technicznej, fale religijnych schematów. Te ostatnie Duchowi Świętemu nie ułatwiają działania, szczególnie wtedy, gdy Duch pragnie zadziałać w sercu letnim nieznośnie. Sercu, które bije rytmem znanym i utartym (od  zawsze), przyzwyczajonym do wysłuchania jeszcze jednej nauki rekolekcyjnej, jeszcze jednej spowiedzi i jeszcze jednego powrotu do domu, by żyć dalej tak, jak się do tej pory żyło...
Warmię zasypało śniegiem. Porządnie i namiętnie. Do Kortowa dotarłem późnym wieczorem, w sobotę. Jechałem pociągiem dobre osiem godzin. W drodze modliłem się, spałem, czytałem książkę. Cel podróży: rekolekcje akademickie: „Któż jak Bóg”... Wciągnął mnie w to wszystko (jak zwykle) pan Leszek Dokowicz, człowiek charyzmatyczny, mąż cudownej żony, ojciec piątki dzieci, który  przeżył wiele. Ów Boży człowiek nosi w sobie mądrą, bo ewangeliczną  intuicję, którą można streścić w jednym zdaniu: „czas, by w polskim Kościele wierni i ich pasterze doświadczyli wreszcie (i porządnie) mocnego powiewu Ducha Świętego”... Powiewu, który otworzy oczy, który umożliwi doświadczenie żywego Boga i który „duchowych mięczaków” przemieni w oddanych Panu siewców Ewangelii.
Rekolekcje rozpoczęły się w niedzielę. Kolejne trzy dni wypełnione były Eucharystią, konferencjami połączonymi z multimedialną prezentacją i Adoracją Najświętszego Sakramentu. Plan był od początku jasny i prosty. Poruszyć temat walki duchowej, zagrożeń w przestrzeni pierwszego i szóstego przykazania. Wreszcie: przypomnieć  młodym ludziom o obecności w Kościele żywegoChrystusa, posyłającego swoim umiłowanym dzieciom („robaczkom” jak by to ujął prorok Izajasz) Ducha Pocieszyciela, który prowadzi, uzdrawia, pociesza, broni i uświęca. Porzeczkę podnieśliśmy wysoko. Ale inaczej być nie mogło. Słyszalne były głosy, że studenci nie przyjdą, przestraszą się, nie włążą w to wszystko wysiłku. Obawy jak najbardziej uzasadnione choć wynikały one raczej z braku wiary, niż zdrowego rozsądku. Przez kolejne dni głosiliśmy z Leszkiem Słowo Boże, nie rozpieszczając nikogo, słowo prorockie, które musi wiele rozwalić, by coś nowego mogło zaistnieć. Czuliśmy, że nie jesteśmy sami. Modliło się w intencji tych rekolekcji wiele klasztorów, osób zakonnych, wspólnot. Modlitwa i post... Siła potężna, która nie zawodzi nigdy... Przed wyjazdem prosiłem moich kochanych lektorów i stargardzką młodzież: „módlcie się”... I modlili się, szczerze, wytrwale, nie zdając chyba sobie z tego sprawy, jak mocno święty czas rekolekcji w Kortowie wspierali. Byli z nami obywatele Nieba... Maryja, św. Michał Archanioł, św. Jan Chrzciciel, św. Łucja, św. Jan od Krzyża, św. ojciec Pio. Ich orędownictwa wzywaliśmy nieustannie. Nie zawiedli.
Przez kolejne dni pachniało coraz mocniej Niebem. Rozpoczynaliśmy wszystko Eucharystią (z wyjątkiem poniedziałku... niestety) o godz. 19:45 (wtorek), 20:00 (środa). W czasie niej głosiłem Słowo. Potem konferencja Leszka, świadectwo jego poplątanego niegdyś życia, mocne słowa o współczesnych bożkach, o destrukcyjnej sile pornografii, aborcji, magiczno-okultystycznych formach unicestwiania siebie etc. Odbyły się projekcje filmów „Syndrom” i „Duch” wzbogacone komentarzem Leszka. Ok. 22:00 Adoracja. Pierwszego dnia zachęcaliśmy młodych do gorącej modlitwy o uzdrowienie. Bóg rozpoczynał dokonywać wielkich cudów. Drugiego dnia oddawaliśmy swoje życie Jezusowi. Trzeciego trwaliśmy na modlitwie Uwielbienia, wzywaliśmy Ducha Świętego... Adoracje trwały długo. Środowa zakończyła się około północy. Duch Święty manifestował swoją obecność. Młodzi „pękali”, Duch kruszył ich ciała, serca, umysły. Z dnia na dzień studentów przybywało. Pan ich przyprowadzał  i mocno nimi potrząsał. Uzdrawiał w konfesjonale, umacniał na modlitwie, rozpalał ogień w czasie Adoracji. W ostatni wieczór pozwolił także na manifestację złego ducha. Wielu studentów zamarło z przerażenia. Padali na kolana, modlili się na głos, płakali. Kapłani nakładali na nich ręce, prosili o dary Ducha. Kościół wypełniał się każdego wieczoru łzami, gorącą modlitwą, ogniem żywego, duchowego doświadczenia. I o to chodziło. Chwała Panu...
Wracałem z Olsztyna umocniony. Kolejny znak w życiu grzesznika, który pięć lat temu przyjął święcenia kapłańskie. Pan jest wielki. I miłosierny. Poczułem na tych rekolekcjach „Wiosnę Kościoła”, o której tak wiele razy mówił Jan Paweł II. Wiosnę pachnącą Niebem, Wiosnę Kościoła, który na dzień dzisiejszy nie ma innego wyboru... Więcej Pięćdziesiątnicy... Więcej wiary biskupów i kapłanów w moc Ducha Świętego. Tak wiele jest w nas sceptycyzmu, niewiary, strachu... Dopóki plebanie, klasztory, pałace biskupie, parafie nie przejdą doświadczenia Wieczernika, dopóty ziemia pokryta będzie nieustannie letnimi katolikami, których Najwyższy „wyżyga” z ust swoich... Przerażająca perspektywa z Apokalipsy... Równie przerażająca, co letniość katolików, którym diabeł krępuje ręce i zamyka usta. Siedzieć cicho, cieszyć się z jeszcze pełnych kościołów, nie widzieć śmierci duchowej tysiąca młodych ludzi, których w naszym Kościele coraz mniej. Przespać to wszystko... Duchu Święty... Obudź nas... I zmaż krew ignorncji, którą mamy na rękach... Koniec spania...

23 komentarze:

  1. WoW! Ale petarda! Rozryczałem się... dzięki. TsJ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przez te trzy dni dowiedziałam się o sobie więcej niż przez całe dotychczasowe życie...
    Te rekolekcje były niesamowite. Piękne. Pełne nadziei. Każde słowo miażdżyło moją głowę z coraz większą siłą. Głowę, serce i duszę. Trzy dni radości. Czystej wiary i mocy, której dotąd nie czułam. Wewnętrzna pustka zniknęła. Trzy dni intensywnej modlitwy. Wspólnej. Nas wszystkich.
    Teraz jest o wiele ciężej, bez tych, którzy nami kierowali, bez Was.
    Z całego serca dziękuję za każde słowo. Za spowiedź, za modlitwę. Za stworzenie tak wspaniałej atmosfery. Wszystko na Chwałę Pana!

    Z równie żarliwą modlitwą na ustach, czekam kolejnego spotkania. "Tu"- w Olsztynie, czy "tam"- gdziekolwiek.

    Dziękuję za Wszystko.
    Pozdrawiam ciepło z jeszcze bardziej mroźnego Olsztyna.
    p.s. Jezu Ufam Tobie.

    -Kasia.

    OdpowiedzUsuń
  3. No, no, no... Aż zachciało mi się powrócić do starych, studenckich czasów. Dosyć dawno to było, należałam do Duszpasterstwa Akademickiego, Duch Święty też działał i nadal działa w moim życiu. Nauki rekolekcyjne mógłby Ksiądz wrzucić na bloga, to absolwenci (i nie tylko oni) też pewnie chętnie poczytają.

    'córka marnotrawna'

    OdpowiedzUsuń
  4. Wpadłam na tego bloga chyba w najodpowiedniejszym momencie jaki tylko mógł zaistnieć. Przypomniał mi ksiądz wszystko co było ważne, a co pod natłokiem spraw codziennych (tak to sobie tłumaczyłam, by usprawiedliwić swoją głupotę i słabość) zeszło na jeden z najdalszych planów. Bardzo dziękuję za tą notkę i za rozbudzenie we mnie tego niesamowitego ciepła pochodzącego z samej Góry. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. No tak... My Katolicy zachowujemy się jak orły myślace, że są kurami! Straszne to i niepotrzebne. Przymominał nam Ksiądz do czego zostaliśmy stowrzeni - za to dziękujemy :) A co z owocami tych rekolekcji? Przekonamy się, miejmy nadzieję, że się Ksiądz nie zawiedzie! Że my się nie zawiedziemy na sobie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, tak , martwcie się o "śmierć duchową" młodych ludzi. A że "starzy" umierają to nie ważne. Liczą się tylko młodzi. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ależ... Ci "starzy" wychowywani byli w większości "bogobojnie"... Proszę spojrzeć na Kościół w Holandii, albo w Niemczech. W latach siedemdziesiątych mieli pełne świątynie. I nikt nie zauważył, że wśród "starych" nie ma młodych. I nie ma ich w Kościele po dzień dzisiejszy... Ich dzieci również. W tym leży problem :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja miałam dzisiaj jechać na dzień skupienia... i nie zrobiłam tego. Chyba źle wybrałam...
    Ale po przeczytaniu Księdza postu dostałam w prezencie takie małe rekolekcje...
    Dziękuję ;) Mi chyba potrzeba i to bardzo takiej pobudki...

    OdpowiedzUsuń
  9. To,że była mowa o umieraniu młodych,duchowym umieraniu, nie znaczy że nikt nie martwi się o umieranie starszych.(to w nawiązaniu do myśli Anonimowego).Nie taki był sens przesłania,tak myślę.Zgadzam się z tym, że wśród młodych ludzi potrzeba odrodzenia, przebudzenia.Sama należę do ludzi w średnim wieku i wiem,że niewielu moich rowieśników uczestniczy w życiu Kościoła.Gdzieś zagubiono nas i my sami się zagubiliśmy.A z każdym pokoleniem zagubienie większe.Myślę,że nie tylko młodzi ale i starsi powinniśmy razem się budzić i rodzić do życia.Do NOWEGO ŻYCIA DUCHOWEGO. A wtedy napewno młodzi zauważą fizyczne umieranie starszych i będą z nimi by pomóc im przejść z życia poprzez śmierć do ŻYCIA.M.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pozdrawiam serdecznie Księdza i gratuluję współdziałania z łaską bożą.
    Pozdrawiam, Karolina

    OdpowiedzUsuń
  11. Bp Andrzej Czaja w wywiadzie "Więcej życia Ewangelią" opisuje obecne młode pokolenie jako zagubione, osamotnione i opuszczone, które ma wielki głód miłości - Bożej i ludzkiej. Wzywa kapłanów do wytrwałych modlitw za młodych ludzi, którzy wychowywani są w czasach relatywizmu i prób wypychania Boga z ich życia.

    Świat podsuwa fajerwerki, nieziemskie doznania i pokusę schwytania Absolutu za nogi (New Age też za młodu 'przerabiałam'), a jednak tak mało Życia w życiu, albo i wcale. Wiem czym pachnie, a raczej śmierdzi śmierć duchowa, także jej doświadczyłam za młodu. Wszystko wokół było jakby całkiem normalnie i kolorowo, tylko ja czułam się jak nędzny robal, którego wystarczy wgnieść w ziemię, aby przestał istnieć. Tym była dla mnie śmierć duchowa - rozpaczą tak wielką, że jedyny ratunek widziałam w nieistnieniu. Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy pokazali mi drogę do miłosierdzia. Do Życia przeszłam przez konfesjonał. Takie niby banalne, a często takie trudne.

    Pozdrawiam Księdza, Księdza zatroskanego o Nas.

    'córka marnotrawna'

    OdpowiedzUsuń
  12. "Więcej Pięćdziesiątnicy... Więcej wiary biskupów i kapłanów w moc Ducha Świętego. Tak wiele jest w nas sceptycyzmu, niewiary, strachu... Dopóki plebanie, klasztory, pałace biskupie, parafie nie przejdą doświadczenia Wieczernika, dopóty ziemia pokryta będzie nieustannie letnimi katolikami, których Najwyższy „wyżyga” z ust swoich... Przerażająca perspektywa z Apokalipsy..."
    Najlepszym przykładem dla wiernych jest ich duszpasterz... W świecie jest wiele a może i nawet więcej dobrych przykładów. Wskazujmy dobro a nie zło... Należy Ksiądz do duchowieństwa i trzeba pomagać i zwalczać zło i niedociągnięcia a nie po prostu narzekać na to jak jest. Niech Ksiądz zmienia Oblicze Kościoła a nie tylko je krytykuje.
    Pozdrawiam.
    Wierny Kościoła Katolickiego

    OdpowiedzUsuń
  13. Powiedział Ksiądz, że Bóg "dopada każdego". W moim przypadku na początku były lekcje-delikatne. Nie zrozumiałam.Więc Bóg postanowił zadziałać inaczej.Pokazał mi że chce wyrwać mnie z duchowego marazmu.To był wypadek-spadłam z wodospadu.Prąd wody okazał się silniejszy.Udało mi się wdrapać na ostatnią skałę.To fizycznie. A duchowo...jak człowiek wpada w grzech to płynie z jego prądem i nie ma najmniejszych szans. Równia pochyła. Ale jest Bóg, który mówi:jeśli będę twoją skałą to nie zginiesz. Później mi powiedziano, że tego dnia podczas modlitwy były odczytane fragmenty psalmu 69 i 71. Przypadek? Dla Pana Boga nie ma przypadków.
    A rekolekcje to kolejny etap mojego dojrzewania duchowego. Mocne. NA tyle, że dotknęły i uwolniły duszę,zdemaskowały grzech, pozwoliły zobaczyć prawdziwe Światło, poczuć Prawdziwą Miłość. To nie byłoby możliwe bez sakramentu Pojednania. Nie ma innej drogi.

    Teraz pozostała tęsknota za żywym Bogiem i radość. Widzę, jak On zaczyna wypełniać każdą przestrzeń mojego życia :)

    Pozdrawiam Księdza i Pana Leszka i gratulacje, bo, z Bożą pomocą udało się wam dokonać czegoś niezwykłego.
    Emi

    OdpowiedzUsuń
  14. @Emi w życiu nie powiedziałabym, że potrzebujesz pomocy duchowej - w takich sytuacjach trzeba walić jak w dym, do wspólnoty jaką jest Kościół z prośbą o modlitwę!
    A co do troski Ksiedza, Kośioła o młodych to dobre i potrzebne jest. Tylko moim skoromnym zdaniem ludzie młodzi (studenci, licealiści,dzieci) i ludzie starsi maja swoje miejsce w kościele. Najczęściej jak młodzi/starsi chcą to znajdą swoją wspólnotę, mszę, róże różańca, koło RM czy inne. Ja ubolewam, że brakuje w większości kościołów, parafii miejsca dla małżeństw. A to przecież my - małżeństwa potrzebujemy pomocy, aby tworzyć Kościół Domowy, aby potem te dzieci, młodzież, studenci chcieli uczestniczyć w życiu kościoła. Póki w wiekszości kościołów w Polsce brak takiego miejsca, specjalnej nauki troszczymy się o siebie - z Bożą pomocą ;) Ale miło byłoby gdyby małżeństwa stanowiły jeden z celów duszpasterstwa :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziękuję Księdzu za troskę o młodych i modlitwę za nich... Że Ksiądz chce nam pomóc i daje nam szansę, mówi: Jeszcze nie wszystko stracone! :)

    Z Bogiem, pozdrawiam ;)

    Szczecinianka z NSPJ ;-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ameeeen!!!

    OdpowiedzUsuń
  17. mniej gadania, więcej Mocy. czekam na takie słowa:
    - nie mam srebra ani złota, ale co mam to ci dam - spójrz mi w oczy, w imię Jezusa wstań i chodź!

    koniec spania

    OdpowiedzUsuń
  18. Wyrazić pragnę mój niepokój!
    Wydaje mi się,że:To nie wina starszych,że młodych nie widać w kościele!
    Każdy człowiek ma rozum,sumienie,wolną wolę i sam Pan Bóg tej wolności nie narusza.
    Świat zaczyna żyć bez pragnienia Boga. Ma być dobrze mnie,bo jestem młody?
    Nasunęła mi się anegdota na temat.
    Do autobusu wsiada paczka młodzieńców i widząc zajęte miejsca siedzące przez staruchów, jeden z nich mówi na cały głos:-Szkoda,że nie ma jeszcze takiego proszku,posypało by się i wszystkie staruchy wyginęliby! Na to odzywa się rezolutna staruszka:-Nie martw się młodzieńcze zanim się zestarzejesz może już taki proszek obmyślą!
    Pozdrawiam serdecznie dziadek jasia.
    KTÓŻ JAK BÓG!

    OdpowiedzUsuń
  19. mimo, że jestem z Olsztyna, nie było mnie na tych rekolekcjach, ale czytając o tym, co się tam wspaniałego działo, chcę wyrazić swoją ogromną radość i serdecznie podziękować Księdzu że tak wspaniale, na chwałę Bożą i ku pożytkowi ludzi rozwija w sobie charyzmat kapłaństwa. Oby Pan zesłał nam więcej takich płomiennych pasterzy! Drogi Ks. Rafale, niech Duch Św. dalej prowadzi i strzeże!!!!
    R. l.31

    OdpowiedzUsuń
  20. DZIĘKUJĘ ZA MSZE NA 19 DZIEKUJĘ ZA DAR SŁOWA, ZA DOBITNE KAZANIA, KTÓRE UKAZUJĄ NAM NASZĄ PYCHE,,,BÓG ZAPŁAĆ

    OdpowiedzUsuń
  21. Te rekolekcje zmieniły a raczej zmieniają moje życie.Przestałam się wstydzić Chrystusa, przynależności do kościoła, modlitwy.Tamta środa na długo zapadnie w mojej pamięci, nigdy tak się nie bałam... ale chyba musiałam być tego świadkiem, by móc teraz z czystym sercem powiedzieć: Jezu, Tyś moim Panem i Zbawicielem!
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  22. Wczoraj było piękne kazanie ,aby nie zabijać drugiego i siebie myślami.
    Nie wiem czy ja jestem pokręcona , ale nie mogę się powoli w tym świecie odnaleźć…ciągłe dorównywanie innym, musisz być taka jak inni ,,,,kto jest dobry to głupi itd…itd…
    Mam 33 lata , ,zawsze praktykowaliśmy wiarę w naszej rodzinie , byłam kilka dobrych lat w Neokatechumenacie, późnej wyjechałam za granice,,,i tak jakoś , brak slowa bożego , splot wydarzeń, może nie sprowadził mnie na zupełnie złą scieżkę ale dostalam nauczke ..po powrocie już nie jest tak jak kiedys brak radości, rozpacz , depresja..
    Znajomi których spotykam pierwsze slowa , a czego nie masz jeszcze dzieci.
    Nie lubisz nie chcesz, a co się dorobilas , bo teraz to najważniejsze super chata na pokaz ekstra samochod, a ty prawie nic nie masz….
    Starałam się zawsze pomagac ,a jak ja potrzebuje kogoś aby tylko był ciagle słyszę , sorry nie mam czasu -my mamy swoje Zycie…
    To ze ktos jest sam , czy nie ma jeszcze swojej rodziny , wiąze się z lękiem , z potrzebą drugiej osoby..Miłość to odpowiedzialność….A dzisiejszy świat uczy inaczej-fajna laska do zaliczenia, itd.,,,przypadkowe kontakty, związki bez zobowiązań…STRASZNE……
    Dla mnie te słowa są najważniejsze 
    to tak na Walentynki
    Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
    a miłości bym nie miał,
    stałbym się jak miedź brzęcząca
    albo cymbał brzmiący.
    2 Gdybym też miał dar prorokowania
    i znał wszystkie tajemnice,
    i posiadał wszelką wiedzę,
    i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
    a miłości bym nie miał,
    byłbym niczym.
    3 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
    a ciało wystawił na spalenie,
    lecz miłości bym nie miał,
    nic bym nie zyskał.
    4 Miłość cierpliwa jest,
    łaskawa jest.
    Miłość nie zazdrości,
    nie szuka poklasku,
    nie unosi się pychą;
    5 nie dopuszcza się bezwstydu,
    nie szuka swego,
    nie unosi się gniewem,
    nie pamięta złego;
    6 nie cieszy się z niesprawiedliwości,
    lecz współweseli się z prawdą.
    7 Wszystko znosi,
    wszystkiemu wierzy,
    we wszystkim pokłada nadzieję,
    wszystko przetrzyma.
    8 Miłość nigdy nie ustaje

    OdpowiedzUsuń
  23. Olsztyn pozdrawia i ciągle wspomina niezwykły czas rekolekcji z Księdzem, panem Leszkiem i świętym Michałem Archaniołem! Rzeczywiście z mocą Ducha Świętego budzicie sumienia ludzi! Dziękuję za Księdza energię w działaniu, szczerość w mówieniu o sobie i rozbrajający uśmiech!:)

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)