Przyszedł do swoich, a oni Go nie przyjęli - napisał Jan ewangelista. Zauważmy: "swoi" go odrzucili. Nie "tamci", nie "oni" tylko "swoi". Czyli my. Ochrzczeni, wybierzmowani, spowiadający się, powołani do świętego małżeństwa, kapłaństwa, życia zakonnego, samotni... Co nas, polskich katolików, łączy z narodem wybranym i betlejemską historią? Prawie wszystko. Przerażające? W jakiś sposób na pewno. Ale też jest promyk światła. Jak zawsze. Światło leży w sianie, jest niewinne i malutkie, ale z czasem stanie się mężczyzną, który zmieni i zmienia wciąż, po dzień dzisiejszy, oblicze ziemi.
Slogan "Bóg - tak, Kościół - nie" już dawno przestał mnie przerażać. Co innego napawa mnie grozą i lękiem. Gdzieś podskórnie kryje ów slogan coś, co przeraża mnie najmocniej, a co mieści się w haśle: "Bóg - tak, Chrystus - nie". Hasło to, wcielane od jakiegoś czasu w życie sprawia, że chrześcijaństwo rzeczywiście traci swoją wyrazistość, jest marginalizowane, całkowicie odarte ze swojej atrakcyjności. I o to chodzi. Chrystusa maksymalnie zmitologizować, wepchnąć pomiędzy bajki i klechdy domowe, raz na zawsze wypędzić realnego i historycznego Mesjasza z kultury i naszej cywilizacji. Lewicowa hucpa i mocno sprzyjająca jej homorewolucja triumfalnie panoszy się po świecie i próbuje zamknąć gęby chrześcijanom. Jaki Chrystus?... Powróćmy do czasów bogów i bożków, wymyślanych na potrzeby własne, zapalmy kadzidła bożkom seksu, forsy, bezmyślnego konsumpcjonizmu. Już dawno je zapaliliśmy. Wielu chrześcijan dało się wciągnąć w postmodernistyczną papkę ideologiczną. I dlatego nami pogardzają. I mają nas głęboko w nosie.
Uciążliwy i wymagający osobowy Bóg, który rodzi się w Betlejem, staje się (niestety) i dla samych chrześcijan jakąś niewyraźną postacią religijną, którą można ustawić na jednej linii z Konfucjuszem, Mahometem czy Buddą. Tak nam wmawiają. A katolicy, jak katolicy. Siedzieć cichutko i "zło dobrem zwyciężać". No tak, tylko, że o ile "zło dobrem zwyciężać" należy, o tyle św. Paweł z pewnością pisząc te słowa (odsyłam do lektury listów św. Pawła) nie proponował swoim braciom w wierze religijnej miernoty, letniości w wierze i milczenia w sprawach zasadniczych, związanych z naszą wiarą i moralnością. Wręcz przeciwnie. Gdyby sam św. Paweł i wielu innych (Piotr, Jan Chrzciciel, Szczepan, bp Stanisław, Popiełuszko etc.) ugięli się przed swoimi oponentami, z pewnością dożyli by spokojnie starości, miast męczeńskiej śmierci i po drodze wielu innych upokorzeń, które fundowano im, bo nie potrafili usiedzieć na miejscu i zamknąć ust. Dlaczego tak się stało? Oni wszyscy spotkali Chrystusa, Boga, który stał się człowiekiem i byli Mu wierni, do końca.
"Bóg - tak, Chrystus - nie". Skoro tak, to miejsce Chrystusa trzeba czymś wypełnić. Czym? Człowiekiem. Oczywiście odartym z sacrum i Bożego Ducha. Przyznanie "statusu uprzywilejowania" człowiekowi (a nie Chrystusowi, który ogień rzuca na ziemię) daje producentom konsumistycznej kultury pełną swobodę w schlebianiu kaprysom i pożądaniom człowieka zdechrystianizowanego. W ten oto sposób diabeł podarował oświeconej nowoczesnością ludzkości cudowny przepis na ontologiczną, religijną i egzystencjalną "eutanazję" człowieka. Plan jest prosty. Dający się wpędzić w rozszalały tłum bezimiennych dwunogów - chrześcijanie - mają niczym się nie wyróżniać od innych. Mają kupować, kłamać, kombinować, żreć, wydawać forsę, uprawiać seks, zabijać nienarodzonych, przyklaskiwać kopulującym mężczyznom, pluć na Kościół, niszczyć kler. A Bóg? Odpowiedzą: "Bóg - tak", jak najbardziej. A Chrystus? Hmm.. A kim On jest? Jeśli, w ogóle jeszcze jest...
Era budowy obozów koncentracyjnych na ziemi europejskiej nie minęła. Fakt, że zmieniły one swój kształt i formę. Nie ma drutów kolczastych, ogolonych głów, komór gazowych, szubienic. Jest coś o wiele bardziej przerażającego. Niewidzialny regulamin obozu, do którego mamy się dostosować, a którym terroryzuje się mózgi (także chrześcijan) od rana do wieczora w medialnych tabloidach. Jest duchowa eksterminacja wartości i ludzi, którzy chcą słuchać Chrystusa i Jego Kościoła, którym wmawia się, że dzisiaj to obciach być wiernym Chrystusa i Jego Kościoła. Są strażnicy nowej pseudo-moralności, gotowi zarżnąć każdego, kto pomyśli inaczej. Oczywiście na mocy "tolerancji", która jednak niekoniecznie ma zastosowanie do tego, co chrześcijańskie.
Wielu polskich katolików, którzy dali się uwieść jak głosowi zwodniczych syren - pseudonaukowym nowinkom i obrazom "tolerancji" działającej tylko w jedną stronę, świadomie bądź nie, przyczyniają się do psucia i niszczenia Kościoła od środka. Mało wyraziści, niczym nie różniący się od innych, otrzymawszy niewidzialny numer w anonimowym tłumie (wypalony gdzieś głęboko w sercu) tworzą bezmyślnie nową historię. Mają swoje rodziny, swoich kochanków, żyją w małżeństwie i konkubinacie, noszą sutanny, habity i dobrze skrojone garnitury, uczą się w gimnazjach, szkołach średnich, na wyższych uczelniach. Wierzą w Boga... Tylko jakiego? Herod też wierzył, ci którzy zabili Chrystusa, też byli religijni. Przyszedł do swoich, a swoi Go nie przyjęli. Przychodzi do polskich katolików. A wielu z nich Go nie przyjmuje... Przerażające słowa...
Jest jednak nadzieja. Jak napisałem na początku: Światło leży w sianie, jest niewinne i malutkie, z czasem staje się mężczyzną, który odmienia oblicze ziemi. Patrzę się na Jezusa w żłobie i mam nadzieję. Wiem, że przyszedł i że będzie przychodził. Wiem, że nadal będzie kochał i o człowieka nadal walczyć będzie. Wiem też, że nie zabraknie nigdy tych, którzy Chrystusowi będą mówili "tak". Że będą "zło dobrem zwyciężać" nie tylko w zaciszu domowym, ale i wszędzie, gdzie się da. Wierzę w to, że będą gotowi nadal na upokorzenia i złośliwe uwagi, że będą gotowi umrzeć, dając świadectwo swojej wiary. Wierzę, że tak jak Jezus, Jan Chrzciciel, Szczepan i wielu innych, będą głośno mówić to, co podpowie im Duch Święty. I że do końca będą "gorący", wyraziści i miłujący, bez zaprzedania duszy.
Końcówka jest i będzie optymistyczna. Czeka nas ciężka praca, nade wszystko nad sobą. Bo od siebie trzeba zacząć. O swoich postanowieniach na dzień jutrzejszy i nowy rok nie będę pisał. Zbyt to intymne. Ale zachęcam was, kochani, byście zaczęli odważnie głosić Ewangelię w swoich domach i środowiskach, w których żyjecie i funkcjonujecie. Pogłębiajmy swoje życie duchowe. Wszyscy spotkaliśmy Chrystusa. Spotykajmy się z Nim nadal. Pozwalajmy Mu wchodzić w nasze, czasami mocno poplątane, życie. Szanując innych, dawajmy odważnie światu to, co dla chrześcijan najcenniejsze, czyli samego Chrystusa.
Odwagi! Msza Święta, częsta spowiedź i lektura Pisma Świętego. Czytajcie Ewangelię. Codziennie jakiś krótki fragment. Poznawajcie Chrystusa i Jego naukę. Szybko się przekonacie, jak wiele łączy Chrystusa i Jego Kościół (który wszyscy tworzymy). Jak mocno radykalna (nie mylić z "fanatyczna") jest Chrystusowa Dobra Nowina. I nie ustawajcie w modlitwie. Szczególnie za tych naszych braci, którzy pobłądzili, za kapłanów (my też potrafimy mocno zbłądzić), za małżonków i polskie rodziny. Przyszedł do swoich i swoi Go przyjęli. Trzymajmy się tej wersji. Święty Jan z pewnością się nie obrazi...
Tak sobie teraz myślę, ile razy Panie Jezu ja zamykam przed Tobą drzwi mojego serca...? Zawsze kiedy grzeszę odrzucam Twoją miłość, jednak Ty ciągle na mnie czekasz... i kochasz... Poznaję Cię każdego dnia na nowo, w szkole ,w domu, w chorych z hospicjum do których przychodzę z dobrym słowem. Właśnie odwiedziłeś mnie w moim domu w Twoim Kapłanie podczas wizyty duszpasterskiej. Jednak ja nadal czuję strach. Wiem, że jesteś blisko ale boję się, nie umiem oddać Ci kolejnego nie zaliczonego egzaminu na prawo jazdy, nie potrafię dzielić się z Tobą tym co we mnie słabe... W tym roku matura, później studia (a może służba Tobie jako siostra zakonna?) Nie wiem co dalej... wiem jedno,dużo pracy przedemną...
OdpowiedzUsuńWejdź ze swoim światłem w mój strach Panie i wypełnij go Tobą.
Bo największym zagrożeniem wydawałoby się nie są ateiści a ci letni katolicy....
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć takiego faceta, męża jak Chrystus :) Prawdziwego, męskiego, takiego jak On :)
ja zadroszczę całej młodzieży , która ma z księdzem religię i dziękuje Bogu właśnie za takich księży jak ojciec
OdpowiedzUsuń