5 lutego 2012

Gdy diabeł zamyka księżom usta...

Jest "ojcem kłamstwa" i "zabójcą od początku". Tak mówi o szatanie Jezus. Daje nam tym samym najkrótszą i najbardziej treściwą definicję "osobowego zła". Diabeł działa na obszarach kłamstwa i przemocy. Wystarczy rozejrzeć się dookoła. Dominującą cechą dzisiejszej kultury jest olbrzymie zakłamanie. Nasze małe i duże kłamstewka. I śmierć wszędzie się panosząca. Szczególnie tych najbardziej bezbronnych. Wystarczy wspomnieć eksterminację nienarodzonych. W ostatnich dwudziestu latach dokonano miliard legalnych aborcji. W świetle prawa i fleszy, za zgodą etyków i oświeconych głów, stanowiących nowe prawo i nową pseudo-moralność...

Precedens Nergala, wypowiedzi na temat Biblii słodkiej blond-divy Dody oraz wypowiedzi całej plejady polskich i europejskich znawców antropologii (polski przykład: nijaka Magdalena Środa, niestrudzona apostołka i mistrzyni świata w obrzucaniu g.... Kościoła) są drastycznym znakiem czasów a może nawet "godziny szatana". Przerażające jest, w jak doskonale przemyślany sposób przyatakował diabeł to, co najświętsze, czyli rodzinę. A jeśli ją to i młodzież, która dzisiaj całkowicie pogubiona ma tak poważny problem z rozeznawaniem dobra i zła. Praktycznie pojęcia takie jak: "poczucie wstydu", "sumienie", "uczciwość", "ciężka praca" zniknęły ze słownika wartości ogromnej rzeszy młodych ludzi. Są zagubieni i naiwni zarazem. A co na to księża? Bogu dzięki, że wielu walczy z "diabelstwem" mężnie i gorliwie. Że nie boją się tego, co w Kościele sprawdzone od wieków i wytaczają ciężkie armaty w walce z demonami, które "jak lew ryczący wciąż krążą i szukają, kogo by pożreć" (św. Piotr).

Biada tym kapłanom, którym diabeł zamknął usta. Opowiadał mi ostatnio jeden ze znajomych księży, pracujący w Niemczech, że na kazaniu wspomniał o szatanie i piekle. Reakcja wiernych i biskupa była natychmiastowa. Zakaz poruszania tego tematu. Czasy średniowiecza minęły. Znajomy się załamał. No cóż. I do Kościoła, jak to rzekł swego czasu papież Paweł VI, przedostaje się swąd szatana. Milczeć nie można. O szatanie i jego kłamstwach mówić trzeba i jest to świętym obowiązkiem kapłanów. Prawda o "ojcu kłamstwa" jest integralną częścią Bożego Objawienia. Nie sposób mówić o Chrystusie i Jego zwycięstwie nad śmiercią i grzechem, pomijając historię i podłą działalność "najpiękniejszego z aniołów", który odrzucił Boga i z determinacją niszczy człowieka, robiąc wszystko, by maksymalnie zaludnić swoje królestwo, czyli piekło.

Do tematu jeszcze powrócę. A księży, moich kochanych współbraci w kapłaństwie, zachęcam: korzystajcie z darów i charyzmatów, które dał nam Pan. Dłonie, naznaczone świętymi olejami, nakładajmy na głowy wiernych, módlmy się o duchowe uzdrowienie i wzywajmy Ducha Świętego. Niech w naszych parafiach pojawiają się Msze i nabożeństwa o uzdrowienie duszy i ciała. Rozprowadzajmy egzorcyzmowane sól i wodę. Dbajmy o swoje kapłańskie życie duchowe. Nie bójmy się też gorącej modlitwy, postów i wyrzeczeń w intencji tych wszystkich, których Pan nam powierzył duchowej opiece. I mówmy dużo o zwycięstwie Chrystusa nad złem oraz strategiach złego ducha. Gdy diabeł zamyka księżom usta, ziemia płonie ogniem kłamstwa i nienawiści. Nie wolno nam milczeć...

9 komentarzy:

  1. Pani Środa przynajmniej nie boi się mówić tego, co myśli. W przeciwieństwie do wielu księży :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A może wielu księży postępuje w myśl zasady, że jak ma się coś głupiego chlapnąć, to lepiej zamilknąć :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Środa, nazywana również przez niektórych "filozofową", stoi na nieubłaganej linii walki z wszystkim co katolickie, tradycyjne, "ciemnogrodzkie" i polskie. Wylewanie szamba na Kościół, wydaje się być jej priorytetem na odcinku walki ideologicznej. Tu wystarczy tylko brać poprawki na "mądrość etapu", po czym dowalać katolom, jak tylko media coś wyniuchają. Tak więc pani Środa może i mówi co myśli, ale myśli akurat to, co w danej chwili ma zalecone myśleć. Co biedaczka zrobi, jak się red. Michnikowi telefon zepsuje?

    OdpowiedzUsuń
  4. może nie na temat , ale dziękuje za takiego księdza i zazdroszczę całej młodzieży z którą ma ksiądz religię ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja powiem tyle: księża często wchodzą w takie bagno, często narażają sie na utratę zdrowia, życia aby pomagac innym, walczą z demonami po przez egzorcyzmy, że wdzieczni powinnismy byc za każdego księdza który słuzy, w wielu krajach ksiezy brakuje, Kościoły są zamykane a niektóre z nich słuzą potem jako domy publiczne lub inne obiekty. Zło działa a każdy ksiadz to jest jak taki wódz, który przychodzi z pomocą, z odsieczą, aby ratować tych, którzy są zagrożeni. Przychodzi z moca Boga wypedzajac demony, pomaga po przez sakramenty, które nam wiernym sa potrzebne abyśmy mogli wzrastac w wierze, aby być zbawieni. Dzieki więc Bogu za każdego ksiedza, za każdą osobe duchowna, konsekrowaną, która słuzy Kościołowi, bo bez takich ludzi trudno by było prowadzic Kościół.

      Usuń
  5. Witam księdza,mimo rozwoju cywilizacji i kultury,gdzieś w podświadomości każdego człowieka jest myślenie,że szatan to ktoś brzydki pokraczny i jeszcze go tak naprawdę nie widziałem.
    Ale mało jest ludzi żeby zastanowić się nad tym głębiej,zastanawiałam się dlaczego tak jest,w moim myśleniu i moim życiu bierze się to z grzechu,w który tak łatwo popadamy,bo wtedy trzeba by się było przyznać,że daliśmy się skusić złu,a zło to przecież szatan.Trudno to sobie powiedzieć,że on wchodzi w nasze ludzkie słabości,narzekamy na system,ale tak naprawdę w każdym systemie ja powinienem żyć zgodnie z przykazaniami Bożymi,mówię tu o chrześcijanach oczywiście.Tak wiele ludzi wypisuje i mówi o aborcji.Pięknie ktoś powiedział,gdyby w chwili gdy kobieta znajdzie się w stanie błogosławionym naprzeciw stanął by drugi człowiek,który by ją poparł słowem i stanął obok,nie byłoby tyle usunięć np:mąż lub bliscy a nawet znajomi.
    Ja przeżyłam kilka porodów,ale tak naprawdę tylko przy ostatnim dziecku,co było wymodlone,miałam wokoło ludzi,którzy mnie wspierali.Tak wiele razy słyszałam,po co,a nawet od najbliższej przyjaciółki usłyszałam,jesteś głupia.Jeśli takie było myślenie to jak głęboko w naszym życiu tkwi zło,jak blisko nas jest szatan,a tak wielu mowi po co mam iść do spowiedzi ja przecież nic złego nie robię,czy naprawdę tak jest.
    Jak często pomagamy innym podąć złą decyzję,albo z braku zainteresowania lub z obojętności,a czasami bezpośrednio atakując,aby oczyścić własne sumienie.
    Dziękuję księdzu i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdy o szatanie mówisz, łaską jak tarczą okrywaj słuchających, Będąc wytrawnym wojownikiem, ucz odwagi i zaufania do Pana Zastępów. Demony zwycięża się tylko w zjednoczeniu z Jezusem. Przez gloszenie Jezusa ukrzyżowanego z prawdą, słowem i czynem. Kapłan nieustannie modlący się i głęboko zjednoczony z sakramentem ołtarza jest czynnym w walce. Pozdrawiam serdecznie. Grzegorz

    OdpowiedzUsuń
  7. Przez Chrzest otrzymaliśmy ogromną broń przeciw Złemu, jesteśmy dziećmi Boga. Wypowiedziane z wiarą imię Jezus, a przede wszystkim osobista relacja z Nim(życie sakramentalne, łaska uświęcająca) i zawierzenie się z tym wszystkim czym jesteśmy pod Jego opiekę jest wystarczającą ochroną przed szatanem. Zły duch nie wejdzie w człowieka, który w sercu ma Jezusa, bo On przez swoją śmierć nas odkupił. ”Lew ryczący” pożera osobniki chore, słabe, te które bezpośrednio odchodzą od Źródła Życia, te, które odłączają się od wspólnoty Kościoła, to dla niego najłatwiejszy cel. Szczerze mówiąc, w moim kilkunastoletnim życiu spotkałam tylko jednego Kapłana, który powiedział mi prawdę o szatanie. Dlatego z uporem powtarzam, że Kapłani potrzebują naszej modlitwy, a my potrzebujemy świętych Kapłanów. I zawierzam Ich naszej Niepokalanej, w Niej również mamy ogromną pomoc w walce przeciw szatanowi

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)