19 lipca 2012

Dżihad w domu i zagrodzie

Przyznaję szczerze: nie pałam sympatią do świata muzułmańskiego. I na dzień dzisiejszy nie ma chyba żadnych przesłanek ku temu, by się to zmieniło. Idee pokoju, równości i tolerancji religijnej, ukute przez filozoficzne umysły wielu fantastów też mnie specjalnie nie przekonują, po prostu przegrywają z faktami i tym wszystkim, co dzieje się w różnych stronach świata. A dzieje się naprawdę wiele.

Mam na myśli niespotykane od kilku stuleci prześladowanie chrześcijan przez brać muzułmańską. I nie są to wcale pojedyncze przypadki. Drodzy państwo, może czas przejrzeć na oczy: islam wypiera chrześcijaństwo ideologią, fałszowaniem historii, przemocą i biologią (czyt. rozmnażaniem). Brzmi kontrowersyjnie? Może i tak, ale nie ma co się oburzać, wystarczy na spokojnie prześledzić losy świata i islamskiej rewolucji, która od początku miała i ma za zadanie zniszczyć wszystkich i wszystko, co chrześcijańskie.

W 2011 roku pismo Al Azahara w następujący sposób instruuje i poucza egipskich muzułmanów: "Muzułmanin, który zabija drugiego muzułmanina, zasługuje na śmierć, jeśli jednak muzułmanin zabije kopta (chrześcijanina), kara musi być łagodniejsza, bowiem istoty wyższej nie można pozbawić życia za zamordowanie istoty niższej". O tym, że mamy tu do czynienia z jedną z najgorszych form współczesnego "rasizmu", świadczy również dyskryminująca notka w dowodzie osobistym każdego chrześcijanina w wielu islamskich krajach. Żeby było jasne, kto jest istotą niższej kategorii, którą można spokojnie zarżnąć.

Nie ma co się czarować, muzułmanie od wieków przypuszczali ataki na chrześcijan, aby narzucić im swoją wiarę. Są w tym od wieków konsekwentni i naprawdę gorliwi. Żeby być uczciwym zaznaczę, że podobnie postępowali wcześniej w historii chrześcijanie, choć nie na taką skalę i nie tak bestialsko, i nie jak dzisiaj wyznawcy Allaha, przy cichej i milczącej aprobacie świata zachodniego. Zresztą wielokrotnie już Kościół przepraszał za te potępienia godne historie, czego np. nie uczynili po dzień dzisiejszy ani muzułmanie, ani żydzi, ani protestanci, którzy na swoich rękach mają też mnóstwo krwi. Przypadek? Brak pokory? Prowokacja? Nie wiem, pozostają fakty. A te mówią wiele. Islamiści, którzy uciekają się do przemocy z pobudek religijnych, powołują się na ustępy Koranu, ten zaś poucza:
"Przepisana wam jest walka, chociaż jest wam nienawistna" (II, 216)
"Zabijajcie bałwochwalców, tam gdzie ich znajdziecie; chwytajcie ich, oblegajcie i przygotowujcie dla nich wszelkie zasadzki" (IX, 5)
"Zabijacie ich, gdziekolwiek ich spotkacie" (II, 191)
"Zwalczajcie tych, którzy nie wierzą w Boga i w Dzień Ostatni, którzy nie zakazują tego, co zakazał Bóg i jego Posłaniec, i nie poddają się religii prawdy- spośród tych, którym została dana Księga (Żydzi i chrześcijanie - przyp. autora) dopóki oni nie zapłacą daniny własną ręką i nie zostaną upokorzeni" (IX, 29)
Ktoś powie, te wersety nic nie mówią, islamscy fundamentaliści interpretując je dosłownie, przesadzają. O.k. więc zapytam się (retorycznie) a jak mają je interpretować? Proszę państwa, to nie są wiersze Claudela czy Goethego, to nie jest świat metafor i hiperboli tylko tekst Księgi, na którą od początku powołują się muzułmanie, wycinający w pień żydów oraz chrześcijan, którzy nie zamierzali i nie zamierzają (bo mają takie prawo i swoją godność) uprawiać wiary w minaretach, czy krzyczeć na lewo i prawo: Allahu Akbar. Fanatycznych idiotów wśród ateistów i teistów nie brakowało nigdy i brakować nie będzie, ale proszę zauważyć: milczenie Zachodu i całej rzeszy intelektualistów (chorych na "tolerancję" i "wolność") jest niezwykle wymowne, a czasami wręcz ma się wrażenie, że wielu z nich (niestety) islamskiej rzezi na chrześcijanach po cichu kibicuje i przyklaskuje.

B. H. Levy, francuski myśliciel żydowskiego pochodzenia, na łamach "Corierre della Sera" /numer z 27 maja 2003 r./ zauważa, że gdy "antysemityzm, dzięki Bogu, stał się w naszym regionie przestępstwem, za które wymierza się karę, gdy postawy antyarabskie i antyromskie spotykają się na szczęście z potępieniem, gdy wytyka się palcem wszelkie objawy dyskryminacji mniejszości (czy to etnicznych, czy to seksualnych, czy wyznaniowych) - wobec masowych prześladowań chrześcijan nikt nie podnosi sprzeciwu". Do zadumy skłania fakt, że myśliciel pokroju Levy'ego, który nie jest katolikiem, apeluje o dostrzeżenie i napiętnowanie "globalnej nienawiści, krwawej furii, której chrześcijanie padają ofiarą".

Jest jeszcze jedna sprawa, która budzi we mnie "jaskółczy niepokój", mianowicie islamskie fałszowanie historii, które przyjęło się dobrze i owocnie na wielu intelektualnych oraz politycznych salonach Europy zachodniej. Wystarczy od czasu do czasu zerknąć też na portale internetowe Onetu, Wirtualnej Polski czy Interii. Co jakiś czas bowiem rzucane są tam perełki w stylu "czarna legenda inkwizycji" albo "krwawa historia krzyżowców". Szczególnie o tych ostatnich (w związku z islamską propagandą) warto wspomnieć, bowiem "ahistoryczne fantazje" dotyczące tematu krzyżowców wyrastają jak grzyby po deszczu i wchłaniane są przez wielu Polaków, szczególnie tych młodych, (których kontakt z nauką i historią ograniczony jest często do lektury Wikipedii, oglądania Discovery i czytania bzdurnych tekstów, wyprodukowanych przez ateistycznych i lewackich "myślicieli").

Czy któryś z nich wie np., że praktycznie do 1980 roku muzułmanie nie nadawali krucjatom wielkiego znaczenia historycznego, ignorując je, bo dobrze wiedzieli (używając swojego mózgu), że krucjaty były wojną o wolność chrześcijan, których domostwa, ziemie i kraje znalazły się na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia (w wyniku islamskich najazdów) w posiadaniu muzułmanów. Czy wiemy (i mamy świadomość), że dopiero w 1899 roku ukazała się pierwsze dzieło muzułmańskie o krzyżowcach autorstwa Saida Alego al-Haririego, w którym naśladując Scotta i Michauda (dodajmy - europejskich pisarzy, którzy zafundowali europejskiej "gawiedzi" pseudo-intelektualnej karykaturalnie przerysowane opowiastki o krzyżowcach) rozpoczął erę zniekształacania historycznych faktów i robienia z muzułmanów ofiar agresji a z Krzyżowców bestie okrutne. Ale o tym innym razem, bo temat ciekawy.


Islamskie rzezie i prześladowania chrześcijan budzą oburzenie i niepokój. Potrzebny jest dialog, potrzebna jest modlitwa. Ale czy sytuację dziejową, w której muzułmanom pozwala się na wszystko (chrześcijanom natomiast praktycznie: na nic, zapomnijcie o budowach świątyń chrześcijańskich w krajach muzułmańskich, cieszcie się setkami minaretów, którymi pokrywana jest Europa, zakazami i znoszeniem symboli chrześcijańskich w Europie, bo muzułmanom kojarzą się z krzyżowcami...) można jeszcze podciągnąć i upiększyć słowem "dialog" skoro go nie ma i wręcz przeciwnie, wszystko działa w jedną stronę, przy aprobacie bezradnego Zachodu. Cóż, chyba ma rację Michael Coren pisząc, że: "świat Zachodu jest zbyt niezdecydowany w samoidentyfikacji i na tyle pogrążony w poprawności politycznej, że nie jest w stanie zdecydowanie przeciwstawić się tym poglądom", uzupełnijmy - poglądom o założeniach absurdalnych, że to muzułmanie od wieków byli prześladowani i atakowani, więc teraz wybiła godzina i chłopcy Allaha ruszyli w bój, w imię dziejowej sprawiedliwości.

Jedno jest pewne: dżihad ma się dobrze, muzułmanie się rozmnażają równie szybko jak minarety, chrześcijanie to psy i istoty niższej kategorii, bić ich w mordę i zarzynać. Prześladowania trwają, Zachód milczy, Chrystus cierpi i pyta się świat Islamu, tak jak niegdyś Szawła: "dlaczego Mnie prześladujesz?" Jeśli bowiem krwią spływa ciało mistyczne Chrystusa, jeżeli cierpią w krajach arabskich tysiące chrześcijan, cierpimy i my. Dżihad w domu i zagrodzie. Cierpi cała wspólnota wyznawców Chrystusa i chyba można już spokojnie zacząć się bać, dopadną fizycznie i nas. Przesadzam? Może... No cóż, przesadzają muzułmanie, przesadza Zachód, przesadzam i ja. No chyba że czarny scenariusz islamizacji Polski się spełni. Wtedy nie będę już przesadzał tylko się modlił, ile wlezie, o wskrzeszenie krzyżowców, którzy dobrze wiedzieli jak przyjaźni i słodcy potrafią być wyznawcy Allaha, wierni wielkiemu Prorokowi i słowom Koranu.

5 komentarzy:

  1. Tak, bo według islamistów pokój jest wtedy, kiedy jedyną wyznawaną religią jest islam. Ładny mi 'pokój'.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że bardzo Ksiądz upraszcza pomijając dwa niezwykle istotne w moim przekonaniu fakty. Pierwszy dotyczy tego, że islam jest religią, która nie miała jeszcze swojej reformacji przeprowadzonej jak europejska reformacja w duchu głębokiego humanizmu szanującego indywidualny wybór jednostki. Drugi fakt związany jest wprost z tym, że obecnie islam - podobnie jak europejskie chrześcijaństwo czasów średniowiecza - jest wręcz organicznie zrośnięte ze sferą polityczną, która formuje całą masę ograniczeń kulturowych i społecznych. W takim kontekście użyte przez Księdza cytaty z Koranu są zrozumiałe, gdyż są wykorzystane z premedytacją przez religijnych polityków. Nadużyciem jest jednak formułowanie w oparciu o nie sądów twierdzących, że islam to religia przemocy, zemsty, krwi, itd. Analogicznym nadużyciem na gruncie chrześcijaństwa byłoby tłumaczenie maskary w Srebrenicy cytatami opisującymi rzeź Madianitów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ Piotrze islam miał swoje reformacje (przykład: Turcja) i wiele to nie dało. Co zaś do nadużyć związanych z określeniami "islam to religia przemocy" niestety historia i zdarzenia ostatnich dziesięcioleci to potwierdzają. Możemy użyć najpiękniejszych słów, genialnych konstrukcji intelektualnych, możemy, ale po co: fakty mówią za siebie. Islam jest religią ukierunkowaną na "nawrócenie" wszystkich "bezbożnych" (w szczególności Żydów i chrześcijan), co też widać gołym okiem w świecie współczesnym. Czy upraszczam? Nie wiem, wiem natomiast, że za dobrze się nie dzieje a muzułmanie robią swoje. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co zaś do "analogii" chyba wiesz dobrze Piotrze, że nie wszystkie (tak nas bynajmniej uczono na filozofii) są trafne i oddają sedno problemu :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisząc o reformacji miałem nie myśli gruntowną analizę i krytykę tradycji, nie zaś mało istotne reformy (np. pozwolenie kobietom na prowadzenie samochodu). Reforma a reformacja to zupełnie odmienne zjawiska, choć bazujące na tym samym mechanizmie.
    Dlaczego więc islam nie miał swojej reformacji? Dlatego, że sprawa dotyczy państw wyznaniowych, takich, w których prawo stanowione oparte jest o kodeks religijny - w takich państwach naprawdę ciężko jest korzystać ze swobód tak cennych jak wolność myślenia, wypowiedzi, krytykowania i reakcji na krytykę – bez obawy o represje ze strony państwa. Ostatnio jeden z Tureckich kompozytorów opuścił swoja ojczyznę po ostracyzmie jaki dotknął go po tym, jak publicznie oświadczył, że jest ateistą.
    Islam się cywilizuje, ale to praca dla pokoleń młodych muzułmanów, dlatego osobiście uważam utożsamianie wyznawców Allaha z panami, którzy samolotami lubią trafiać w drapacze chmur za krzywdzące uproszczenie.
    Co w tej sytuacji jest najbardziej paradoksalne - ze wzgl. na osobę Księdza jako komentatora - to, że islam cywilizują środowiska, które byłyby poprzez medialnie uproszczenia kojarzone z przeciwnikami zinstytucjonalizowanej religii: np.islamskie feministki.

    Co zaś do wnioskowania per analogiam - ma Ksiądz absolutną rację - ten typ wnioskowania ma zdecydowanie więcej logicznych wad niż zalet, dlatego użyłem go jako przykładu nadużycia. Na koniec pozwolę sobie na braterskie semantyczno-polonistyczne upomnienie: bynajmniej znaczy tyleż co wcale, a często bywa - ze względu na podobne brzmienie - używane w niepoprawnym znaczeniu jako przynajmniej. Co bynajmniej nie jest wielkim grzechem. :)

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)