Pamiętacie swoją I Komunię Świętą? Ja bardzo wyraziście, z najmniejszymi szczegółami. To, co wydarzało się za każdym razem na Ołtarzu fascynowało mnie od lat najmłodszych. Dlatego nie mogłem oddychać z przejęcia, gdy będąc w I klasie podstawówki na Mszy Świętej w Tolkowcu (w rodzinnej wiosce mojego taty) służyłem po raz pierwszy na Eucharystii. Pamiętam, jak ks. Proboszcz wyciągnął mnie z ławki i zaproponował, bym stanął przy Ołtarzu. Jakże byłem szczęśliwy. I dumny zarazem. Tamtego dnia na „Łamaniu Chleba”, przeszywając spojrzeniem białą Hostię z trudem powstrzymywałem radość i łzy. Tak blisko Pana Jezusa. Stałem w białej delikatnej (firankowej) komży i prężyłem pierś do przodu, niczym żołnierz gotowy do walki. Równocześnie czułem na plecach, jak wyrastają mi powoli anielskie skrzydła.
W takim momencie
czujesz zapach Nieba, słyszysz śpiew cherubinów i serafinów, doświadczasz
czegoś, co mądrzy i święci nazwali „mistyką”. W taki oto sposób mały chłopiec
po raz kolejny doświadczył, że Bóg nie siedzi na Olimpie, popijając wino, ale
jest Emmanuelem, „Bogiem z nami”, a Jego dotyk przywraca zwiędłym kwiatom
życie, zmęczonym motylom ujędrnia skrzydła, pozwala im unieść się ponad
kwitnącym kwiatem lawendy. Tamtej nocy nie mogłem zasnąć. Pod zamkniętymi
powiekami, gdzieś głęboko w sercu, wciąż trwała Msza Święta. A mały chłopiec w
białej komeżce podawał księdzu ampułki z winem i wodą. Otwierał szeroko oczy i
wchłaniając słowa „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata…” uzyskiwał kolejny
dowód na istnienie Boga. Pierwszy taki dowód poznawał, gdy widział swoich
rodziców klęczących wieczorem w domu i odmawiających wspólnie z dziećmi Litanię
Loretańską. Myślał sobie wtedy, w swojej małej główce: skoro mój silny tato
klęka przed Kimś, tam w Niebie, to ten Ktoś musi istnieć naprawdę i jest wielki.
Wiara mojego dzieciństwa kwitła niczym wiosenne łąki umajone.
***
Pierwsza Spowiedź dodała mi
skrzydeł. Choć pamiętam, że na kilka dni przed pierwszym Sakramentem Pojednania
wydarzyło się coś, co po dzień dzisiejszy nie daje mi spokoju. Leżałem w
ciemnym pokoju i próbowałem zasnąć. I nagle pojawiły się dziwne i przerażające
szepty w niezrozumiałym dla mnie języku. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po
pokoju. Nikogo nie było. Ale szept wciąż był słyszalny. Dziwne słowa wdzierały
się w moje uszy (pamiętam je po dzień dzisiejszy) a ja zaczynałem bać się coraz
bardziej. W końcu krzyknąłem i przybiegła moja mama. Zapaliła światło i zobaczyła
mnie skulonego z przerażenia. Byłem przestraszony i mocno wyczerpany. To nie
był sen. Wszystko wydarzyło się na jawie. A ja czułem, że ktoś krąży wokół mnie
i mocno mnie nie znosi, wręcz nienawidzi. Domyślałem się kto, choć nie
ośmieliłem się wówczas wypowiedzieć tego na głos.
***
W końcu przyszedł czas na
pierwszą Spowiedź. Z przejęciem oddałem Panu Bogu wszystko, co złego uczyniłem.
Pomogli mi w tym szczerym wyznaniu grzechów Proboszcz, mama i „rachunek
sumienia”, z książeczki oczywiście. Owszem, kolana mi drżały i serce biło jak
dzwon. Ale to normalne - myślałem sobie - przecież jak coś głupiego się zrobiło
to tak później jest. Z tego, co pamiętam, wszystkie swoje małe i większe grzeszki
spisałem na kartce papieru. Nie chciałem niczego pominąć i o czymś z
przerażenia zapomnieć. A potem przyszła I Komunia Święta. Mój Boże, jak cudowny
był to dzień i jak wiele wtedy pojawiło się Światłą w mojej małej, przelęknionej
duszy. Garniturek granatowy miałem po Marcinie, moim „przyszywanym” kuzynie. I
wiecie co pamiętam też mocno? Białe rękawiczki, które mieliśmy na dłoniach. Gdy
już na wysuniętym języku spoczął sam Bóg, który wszystko stworzył i który dla
naszego zbawienia stał się człowiekiem (tak nam tłumaczył Proboszcz) zapłonąłem.
Gdy już wszystkie dzieci przyjęły Pana Jezusa, organista zaczął grać a ja z
przejęciem podszedłem do ołtarza, wziąłem do ręki mikrofon i zacząłem śpiewać.
W imieniu dzieci miałem wyśpiewać dziękczynienie u uwielbienie, bo Bóg
podarował nam siebie i trzeba za to podziękować. Więc dziękowałem i śpiewałem,
mocno wzruszony, czując w sercu, że Pan Niebios słyszy mój śpiew, skoro teraz
jest tak blisko, to znaczy we mnie. Zaśpiewałem wtedy Panu Bogu pieśń, która po
dzień dzisiejszy jest dla mnie ważna i często ją na Mszach intonuję. No więc
dzieci się patrzą, mama płacze, Proboszcz ma przymknięte powieki a ja
chudziutkim chłopięcym głosikiem śpiewam: „Wszystko Tobie oddać pragnę i dla
Ciebie tylko żyć. Chcę Cię Jezu kochać wiernie, dzieckiem Twoim zawsze być.
Serce moje weź, niech Twą śpiewa pieśń. Serce moje, duszę moją, Panie Jezu, weź”…
I wiecie co? Bóg wysłuchał. Gdy po wielu latach leżałem na posadzce poznańskiej
katedry, słysząc kolejne wezwania Litanii do Wszystkich Świętych, przypomniała
mi się właśnie ta scena z lipowińskiego kościółka, gdy z Bogiem w sercu -
śpiewałem przejęty ”Serce moje weź”… I wziął. I niech je trzyma mocno, bo ja
sam nie dam rady.
***
A potem była pierwszokomunijna
uczta. I zegarek w prezencie od chrzestnej czy chrzestnego, nie pamiętam. Zażyczyłem
też sobie, by na obiedzie nie spożywano alkoholu. Moi rodzice przyjęli to ze
zrozumieniem. Uczta trwała, głośno było w chałupie, a ja (pamiętam to
dokładnie) siedziałem w swoim pokoiku i ściskałem w dłoniach drewniany obrazek,
pamiątkę z I Komunii Świętej. Byłem przeszczęśliwy. I już nie mogłem się
doczekać poniedziałku, by wieczorem na Mszy Świętej, w ramach „Białego Tygodnia”
przyjąć znowu Pana Jezusa. Bez Niego bowiem mój „bieg wiary” nie miał
najmniejszego sensu. Wiedziałem o tym dobrze wówczas jak i dziś. Bóg wziął w
swoje miłosierne dłonie serce i duszę, choć jak się później okaże, ojciec
kłamstwa (i jego gęste mroki pogardy) nie złożył broni. Czekał na odpowiedni
moment, by uderzyć i wiarą moją porządnie zachwiać.
No i mnie wciągnęło, jak dobra książka. Czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuń