29 czerwca 2010

Twoje Serce, nasze Serce...



Kyrie, elejson… Chryste, elejson… Kyrie, elejson…

Z nadzieją wołamy, Święta Trójco, Jedyny Boże…

Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości, nasze Serce umiłowane…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, ukojone wiernością następcy św. Piotra…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, umocnione heroizmem wiary tysięcy kapłanów…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, płonące miłością w ciele nowożeńców…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, jednoczące skłóconych małżonków…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, pełne nadziei w umierającej staruszce…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, miłosierne dla płaczącego w konfesjonale alkoholika…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, pocieszające bezrobotnego ojca czwórki dzieci…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, duszone bezdusznością skąpego karierowicza…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, zgwałcone hasłami seksualnej rewolucji…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, zarzynane w molestowanej dziewczynce…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, bijące w sercu matki, chorej na białaczkę…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, konające w księdzu porzucającym kapłaństwo…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, radujące się w chłopaku, wstępującym do seminarium…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, przebite w polityku chorym na duchową schizofrenię…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, krzyczące w poranionych sumieniach młodych…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, upokorzone w zgwałconej nastolatce…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, zabijane w łonach matek…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, starte nieprawością gejowskiego aktywisty…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, ukamienowane w mediach przez fałszywych proroków…
Zmiłuj się nad nami…
Serce Jezusa, wciąż żywe w Twoich wiernych i niewiernych…
Zmiłuj się nad nami…

Baranku Boży, który gładzisz grzechy nasze,
przepuść nam, Panie,
wysłuchaj nas, Panie,
zmiłuj się nad nami…
Uczyń serca nasze
pokornymi,
według Twojego Serca,
które wciąż bije,
w naszych historiach życia,
mocno poplątanych…
Amen…

27 komentarzy:

  1. Rewelacja, to zapożyczone czy ksiądz sam układał?

    OdpowiedzUsuń
  2. serce Jezusa patrzące na samotnych, pragnących miłości... może nie bądź obojętne, zmiłuj sie i nad nami...

    OdpowiedzUsuń
  3. A sam, sam... tak się wczoraj modliłem i spisałem...

    OdpowiedzUsuń
  4. Na większą chwałę Bożą :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlaczego na ty blogu nie można podpisać się nickiem?
    Ale ja nie o tym chciałam, cieszę się, że Ksiądz już w coraz lepszej formie, bo jeszcze parę tygodni temu to wiało tu rozpaczą i kryzysem. A może i on też był potrzebny? Może potem lepiej smakuje radość?
    Pozdrowienia od 'córki marnotrawnej'

    OdpowiedzUsuń
  6. "Serce Jezusa, wciąż żywe w Twoich wiernych i niewiernych…"

    Jaki to ma sens? Czy ja ci piszę w komentarzach, że w twoim sercu mieszka jeden tysiąca konkurencyjnych bogów? Piszesz, to pisz za siebie i wiernych a nie za mnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nomilku kochany Pan Bóg jest cierpliwy... Czeka... Kocha Nomilka... Czyż to nie cudowne?...

    OdpowiedzUsuń
  8. Można się nickiem podpisać, tyle że trzeba założyć konto Google.
    +pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Do Nomilka
    Jak się pisze: "Ci", "Twoim", to w języku polskim obowiązuje pisownia z wielkiej litery. I z grzeczności, i z szacunku do adresata...

    OdpowiedzUsuń
  10. "Nomilku kochany Pan Bóg jest cierpliwy... Czeka... Kocha Nomilka... Czyż to nie cudowne?."

    I znowuż odpowiedź nie na temat? Nie przypisuj istnieniu w moim sercu czegoś, czego nie ma! Po co te insynuacje?

    OdpowiedzUsuń
  11. Nomilku... "niewierny" to nie to samo, co "niewierzący". Matura była?...
    +pozdrawiam i z serca życzę pogłębionej umiejętności czytania ze zrozumieniem :)

    OdpowiedzUsuń
  12. A swoją drogą, dla Ciebie Nomilku też jest miejsce w Jego Sercu... Odwagi!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Padre!Widzę,że forma wyraźnie idzie w górę.Pięknie.Pozdrawiam.Robert KD.

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj idzie Robciu, idzie... Ja też pozdrawiam serdeczniuchno, całą Waszą kochaną rodzinkę. Nawiedzę Was w pierwszej połowie lipca :)
    + ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Trudno jest się modlić niektórymi z tych wezwań...

    OdpowiedzUsuń
  16. Wiem... Ale prawdziwa modlitwa musi dotknąć także tego, co trudne i bolesne...

    OdpowiedzUsuń
  17. Nomilku... "niewierny" to nie to samo, co "niewierzący". Matura była?...
    +pozdrawiam i z serca życzę pogłębionej umiejętności czytania ze zrozumieniem :)

    Matura była, po co te złośliwości? Aż taką sprawia ci to przyjemność? Dalej brak konkretów: insynuacje, pomówienia, przy każdej twojej odpowiedzi.
    Co czujesz, gdy piszesz złośliwie? Jakie to uczucie?

    OdpowiedzUsuń
  18. Nomilku ukochany tobie wciąż brakuje konkretów, tzn. "potwierdzenia twoich błędnych założeń i wniosków". Wiem, to boli...

    OdpowiedzUsuń
  19. To nie żadna złośliwość, Nomilku!!! Sam Bóg jedyny wię, jak mocno Cię miłuję :) pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  20. Przeeeśliiicznyy wieersz :)
    Jak mało poezji mnie porusza, tak ta jest bezbłędna...
    Zawsze ksiądz był i będzie moim księdzem :))

    OdpowiedzUsuń
  21. Daruj sobie sarkastyczny ton.
    Udowodnij, że "Serce Jezusa, wciąż żywe w Twoich wiernych i niewiernych…" i, że moje rozumowanie jest błędne.

    Zamiast pisać slogany i oklepane zdania przejdź do konkretów.

    OdpowiedzUsuń
  22. Nomilku!
    Jeśli BÓG zgadza się zostać człowiekiem, takim jak my,jeśli zgadza się być pobitym okrutnie i zabitym przez człowieka, jeśli zgadza się, aby Mu człowiek przebił serce to jakich Ty jeszcze potrzebujesz dowodów? Mój kolega powiedział mi kiedyś, że dla niego największym dowodem, na istnienie Boga jest fakt, że po spowiedzi czuje się jak nowo narodzony. Spróbuj, a przekonasz się, że to PRAWDA, to "działa" bo w sakramencie jest naprawdę BÓG ze swoją miłością. Pozwól mu wejść do swego serca a wypełni w Tobie tę pustkę, która szuka pełni(Oczywiście to ma być szczera spowiedź, szczere spotkanie z Bogiem)
    Obiecuję wspomóc Cię modlitwą.
    Enia

    OdpowiedzUsuń
  23. Ta litania jest moim zdaniem zbyt naturalistyczna, tzn. przywołująca ludzkie brudy w niektórych wersach. nie wiem, jaki to ma sens. Nie podoba mi się sarkazm księdza wobec Nomilka, który ma prawo do własnego zdania, i chociaż niewierzący, nie wolno go z tego powodu poniżać.Jutro może się nawrócić-i co? Niewierzący- nie znaczy gorszy, a na pewno nie w oczach Boga.

    OdpowiedzUsuń
  24. Piękne Litania. Dopiero po przeczytaniu zdałam sobie sprawę, że właśnie w tym momencie modliłam się tymi słowami :) Dziękuję i pozdrawiam Księdza mocno.

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)