21 listopada 2012

Sutanna moją zbroją

Coraz trudniej jest poruszać się w miejscach publicznych w sutannie. Wiem coś o tym, bo jestem księdzem zakonnym. Chrystusowcy nie mają żadnego charakterystycznego habitu. Nasz założyciel kard. August Hlond w pierwszych ustawach zgromadzenia zapisał, że strojem naszym będzie strój duchowny obowiązujący w danym Kościele lokalnym. Jest więc nim czarna sutanna, którą noszą księża diecezjalni. Ostatnio na wielu portalach społecznościowych ukazały się hasła nawołujące duchownych, by nosili sutanny i habity. Jest to bardzo wyraźny sygnał dla nas kapłanów i powinniśmy się nim porządnie przejąć. Sutanny i habity nie mogą odejść do lamusa. Jeśli znikną z naszych ulic, diabeł będzie triumfował. Księża nie mogą dać się ogłupić. Zakładać sutanny i habity! Od nich zaczyna się każda, prawdziwa nowa ewangelizacja.

W książce ks. dr A. Witkowiaka „Decus clericorum” (Etyka towarzyska), wydanej w 1960 roku, można przeczytać słowa: „Bez sutanny lub surduta i koloratki nie wypada kapłanowi pokazywać się nikomu, nawet swym domownikom. (...) Nigdy jednak kapłan nie powinien przywdziewać krótkiego stroju (…), gdy bierze udział w uroczystościach publicznych lub większych zebraniach kościelnych czy świeckich, gdy składa wizyty swym przełożonym albo osobom na wyższych stanowiskach, gdy prowadzi naukę religii, gdy urzęduje w biurze parafialnym, gdy przyjmuje u siebie wizyty itd.”.  Mówią, że sama szata nie zdobi człowieka. Sama nie, ale też dużo mówi ona o człowieku, który ją nosi. Szczególnie w przypadku stroju księdza. Myślę, że jednym z najbardziej podstępnych forteli diabelskich, które wsącza szatan w kapłańskie mózgi jest właśnie "oduczanie" go od noszenia sutanny, wszędzie, gdzie się da. Zawsze znajdą się jakieś argumenty "przeciw" założeniu sutanny czy habitu. Wiem to z doświadczenia. Za każdym razem, gdy (z różnych powodów, choć są to sytuacje nieliczne) nie założę sutanny (czy koszuli z koloratką) mam duchowego kaca. Myślę, że jest to jeszcze jeden namacalny dowód na to, że wolą Chrystusa jest, by strój duchowny nosić.

Fakt, czasami sutanna prowokuje. I dobrze, przecież o to chodzi. Doświadczyłem tego ostatnio, gdy wracałem pieszo ze szkoły, w  centrum Stargardu. Maszeruję sobie dziarsko, odmawiam po cichu różaniec i nagle słyszę słowa, których nie godzi się tu cytować. Grupka młodych ludzi jedzie samochodem, nagle zwalniają, uchylają szybę i krzyczą w moim kierunku przekleństwa i wyzwiska. Wyzwany od "pedałów" i "szmat" (innych epitetów nie napiszę) szedłem dalej wkurzony i upokorzony. Zycie uratował mi różaniec. Uspokoił mnie szybko. Szedłem dalej i modliłem się za tych chłopaków. Duszpasterz młodych, który pragnie tylko jednego: by młodzi w Stargardzie byli zbawieni. Poczułem się jak Jezus, swoi Go odrzucili. Niezwykle mocne i piękne doświadczenie. Wiem, że ci chłopacy nie są źli. Gdybym szedł ubrany na świecko nie zwrócili by na mnie uwagi. Coś ich zabolało, coś zirytowało. Rozumiem. Ale wtedy na ulicy po raz kolejny zrozumiałem, jak wielką moc ma sutanna. Pomyślałem sobie wówczas: "Pedałem" nie jestem, sutannę noszę. I będę ją nosił. Bo jest dla mnie świętością i czymś więcej niż czarnym materiałem z guzikami".


„Próby zeświecczenia kapłana są dla Kościoła szkodliwe. Nie oznacza to wcale, że kapłan miałby stać z dala od ludzkich problemów osób świeckich: przeciwnie, winien jak najlepiej je poznawać, tak jak Jan Maria Vianney, ale jako kapłan, zawsze w perspektywie zbawienia ludzi i rozszerzania królestwa Bożego. Jest świadkiem i szafarzem innego życia niż ziemskie. Zasadniczą sprawą dla Kościoła jest zachowanie tożsamości kapłana w wymiarze wertykalnym.” – pisał Jan Paweł II w 1986 roku w "Liście do Kapłanów". Nasza kapłańska tożsamość w "wymiarze wertykalnym" to nade wszystko sutanna i habit. Ludzie chcą nas widzieć, chcą nas rozpoznawać. Sama "gęba brewiarzowa" nie wystarczy. Pamiętam, jak raz jechałem pociągiem. Siedziałem w przedziale (ubrany po świecku) i czytałem książkę. Na przeciw mnie siedzi starsza pani i bacznie mnie obserwuje. Po kilku godzinach jazdy pyta się: "przepraszam najmocniej, czy pan jest księdzem?". Odpowiadam: "Tak, a po czym pani mnie rozpoznała?". "Po mordzie, proszę księdza" - odpowiedziała całkiem swobodnie i spontanicznie, choć w chwilę później przeprosiła za spontaniczne sformułowanie. Śmieliśmy się razem długo, choć w głębi serca zrobiło mi się głupio. "Czemu nie ubrałeś koloratki, głąbie?" pytałem siebie, głęboko w sercu.

Jedno jest pewne. Ludzie pragną nas widzieć, mieć do nas dostęp. Ci mniej lub bardziej wierzący i ci, którzy oddalili się od Kościoła. Sutanna to nie tylko pewien "gorset" czy "środek zabezpieczający" księdza przed robieniem głupot. Sutanna jest "znakiem" mocno przemawiającym, środkiem podstawowym, wertykalnym w głoszeniu Dobrej Nowiny. Jakimś wstępem, preludium do podjęcia głębszej rozmowy, nowej ewangelizacji. Schowana głęboko w szafie, staje się namacalnym dowodem na kryzys duchowy kapłaństwa. Ktoś kiedyś powiedział: ale Jezus nie nosił sutanny. To prawda. Nie nosił też majtek z gumą, zegarka i skarpet. Nie musiał nosić z wiadomych przyczyn. Ja też nie muszę. Ale mogę i chcę. Bez sutanny też jestem księdzem, zgadza się. Ale jeśli już Pan powołał do kapłaństwa zakonnego, jeśli Kościół Święty tę sutannę mi podarował, to na litość Boską chyba po to, żebym ją nosił. Bym w każdym wymiarze (także wertykalnym, zewnętrznym) objawiał światu do Kogo należę i Komu służę. To mój mundur, moja zbroja, moja świętość. Noszę ją nie tylko po to, by mieć ochronę przed strzałami nieprzyjaciela. Noszę ją przede wszystkim po to, by inni wiedzieli do kogo iść, gdy zbliża się niebezpieczeństwo, gdy słabną w walce duchowej. Że jest w pobliżu ktoś, kto ich wesprze, obroni. Tyle w temacie. Jedno z moich ostatnich postanowień na czas najbliższy: nosić duchową i wertykalną zbroję. Na przekór diabelskim modom i podszeptom. Amen.

17 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy wpis. Przyznam, że ja również bardzo dawno nie miałem okazji widzieć księdza idącego w sutannie - to daje do myślenia. Przypominam sobie natomiast pewną bardzo poruszającą scenę sprzed ładnych kilkunastu lat (proszę wybaczyć mi błędy w nazewnictwie): ksiądz idący zatłoczonym chodnikiem z Przenajświętszym Sakramentem w specjalnym, mobilnym "etui" był poprzedzany przez dzwoniącego ministranta, pamiętam, że może nie większość, ale zauważalna liczba ludzi klękała wprost na tymże chodniku wstając dopiero po ich przejściu. Piszę o tym z pewnym sentymentem, bo różnorodność jest dla mnie naprawdę wielką wartością, a dzisiaj mam wrażenie pewnej unifikacji - księdza z sutannie widuje tak samo nieczęsto, jak chociażby malowniczych przedstawicieli rozmaitych subkultur młodzieżowych.
    Osobiście nie odbieram sutanny w kategoriach prowokacji, traktuję ją jako element kodu, który jest jasną manifestacją określonej postawy - to oczywiście jak sam Ksiądz z resztą wspomina może prowokować do idiotycznych zachowań, ale ciężko mi za czyjeś ograniczenia winić sutannę. :)
    Mam tylko jedną uwagę formalną - płaszczyzna wizualnego rozpoznania poprzez formalną manifestację to płaszczyzna horyzontalna, bo dokonuje się fizykalnie poprzez akt naturalnej obserwacji współuczestników tej samej przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wiem, że ci chłopacy nie są źli" - Chłopcy, bądź chłopaki. :) To tak dla ścisłości, bez żadnych złośliwości Pozdrawiam! P.B

    OdpowiedzUsuń
  3. Liczba mnoga od chłopak brzmi chłopaki albo chłopacy. Ta druga forma jest tak rzadka, że wielu osobom wydaje się niepoprawna. Słowniki jednak nie mają do niej zastrzeżeń. Zauważmy, że pierwszej formy używa się w kontekstach niemęskoosobowych (Te głupie chłopaki mnie przezywały), drugiej zaś w męskoosobowych (Ci głupi chłopacy mnie przezywali). Obie formy są więc potrzebne.Zamiast chłopacy można by mówić chłopcy (od rzeczownika chłopiec), ale w niektórych sytuacjach forma chłopcy wydaje się zbyt infantylna. Mówiący często sięgają wtedy po formę chłopaki, umieszczając ją w kontekście męskoosobowym. Jednak mówiąc np. Chłopaki wygrali mecz, popełniają błąd. Poprawnie byłoby: Chłopaki wygrały mecz albo Chłopacy wygrali mecz. (Mirosław Bańko). To, ze strony PWN. "tak dla ścisłości" :))) pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie pamiętam już kiedy widziałem księdza w sutannie lub chociażby w koloratce na ulicach miasta. Ostatnio widziałem księdza z mojej parafii w hipermarkecie w modnych "cywilkach" ze słuchawkami na uszach. Nikt w życiu nie rozpoznałby, że jest księdzem. Nie twierdzę, że jest to coś złego i nie dopuszczalnego, ale we mnie osobiście wzbudziło to mieszane uczucia. Uważam, że księża powinni chociaż nosić koloratkę.


    "Sutanny i habity nie mogą odejść do lamusa. Jeśli znikną z naszych ulic, diabeł będzie triumfował. Księża nie mogą dać się ogłupić. Zakładać sutanny i habity! "

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem za sutannami, koloratkami. Ksiądz ubrany jak ksiądz budzi mój szacunek i zaufanie. W mojej parafii jest młody ksiądz, który dodatkowo, w chłodne dni, nosi pelerynę typowa dla księży i wydaje się być dumny z powodu swego stroju i powołania. Miło jest popatrzeć jak z radością i uśmiechem służy parafianom.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały wpis! Promujemy ku pokrzepieniu kapłańskich serc :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Proszę księdza... ŚWIETNY WPIS! Gratuluję, bo to bardzo rzadkie, by księża trwali tak mocno w tradycji. Sutanna ma być jak potwierdzenie: Tak, jestem katolikiem. Jak mówił Cejrowski - ja chcę widzieć generałów na ulicy. Nawet, jak to będzie powodem szyderstw i oszczerstw... Katolik ma być widoczny, zwłaszcza dzisiaj, w dobie laicyzacji i degrengolady katolstwa. Katol ma być jasny, klarowny, widoczny dla ludzi. Poglądy ma mieć katolickie, a nie byle jakie. Precz z bylejakością. A bylejakością są księża bez koloratki. Przecież ona jest jak obrączka - ma ksiądz ślub z Bogiem, z Chrystusem. A co robi małżonek, gdy ściąga obrączkę? Nic dobrego! Moim zdaniem, katolików świeckich też dotyczy ten temat. Księża mają być widoczni w sutannach, albo ubraniach z koloratkami. Zawsze. Bo może bd chciał się wyspowiadać w pociągu? Natomiast katolik powinien mieć medalik, lub krzyżyk na szyi. Może 10 na palcu. Lub brelok "Nie wstydzę się Jezusa". Nas, katolików, jest mało wierzących praktykujących. Miło by było ludzi wychwytywać w pociągach, autobusach, na dworcach. "O, on ma brelok, pewnie też się udziela.. jest o czym pogadać!"
    Ze swojej strony, zachęcam tutaj:
    facebook.com/Narodowykatol

    OdpowiedzUsuń
  8. a u mnie w szkole pięknie księża katecheci w sutannach przychodzą, tylko jeden szaleje w gajerkach - chce sie podobać dziewczynom, czy co? Zwłaszcze, że nosi włosy dłuższe od sutanny i modną bródkę :-]

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem młodym i zastanawiającym się nad swoim powołaniem mężczyzną.Bardzo Mnie ucieszył księdza artykuł,gdyż odpowiada moim pragnieniom,oczekiwaniom.Zamierzam iść tą drogą.Chcę widzieć księży w sutannach na ulicy i w różnych innych miejscach,choć wiem jak to jest trudne w dzisiejszych czasach bo wiem jaka jest młodzież i nie tylko zresztą.Podam tu przykład(ostatnio wybraliśmy się ekipą na kręgle z jednym z księży-ja do tej grupy młodych ludzi dojechałem później.Do dzisiaj pamiętam jak się cieszyłem ze świadectwa księdza który był pod koloratka.)Moja radość była ogromna wręcz nie do opisania.Dlatego cieszę się czytając ten wpis,że jest ksiądz który szczyci się ze swojej sutanny i nie chowa jej w szafie.Bóg zapłać za świadectwo.Pamiętam w modlitwie. :-)
    Karol

    OdpowiedzUsuń
  10. Faktycznie ksiądz w sutannie (na ulicy oczywiście) to ostatnimi czasy dość rzadki obrazek. W Stargardzie najczęściej spotykam tak księdza kapelana...
    Jestem jak najbardziej za sutanną - dla mnie to taki znak wiary i służby Chrystusowi. A swoją drogą fajnie jest uśmiechnąć się do księdza i pozdrowić go "szczęść Boże" niż iść dalej i zastanawiać się "skąd ja go znam?"
    Pozdrawiam!
    Anna

    OdpowiedzUsuń
  11. Anonimowy07 maja, 2013

    To dobry tekst. Tradycjonalizm. Siostra zakonna w habicie, a ksiądz w sutannie. Kilkadziesiat lat temu sutanna była często jedynym "eleganckim" strojem duchownego. Chodził w niej wszędzie. Nie zawsze dlatego,że chciał, ale dlatego że nie miał wyjścia. Potem rozpowszechinły sie "stroje krótkie", garnitury i clergeman. Garnitur i koszula z koloratką. Koszule z koloratką i swobodne spodnie, w tym jeansy. Na początku koszule były czarne, a potem ewoluowały do odcieni szarości z bielą włącznie. Pzyszła też pora na inne kolory, n nie wiedzieć dlaczego granatowy, niebieski, błękitny. Teraz pojawia się z powrotem wołanie o sutannę. "Żeby księdza było widać, że jest ksiedzem". Widać? A jednocześnie jakże często na widok Siostry zakonnej, zwłaszcza w "skomplikowanym" habicie pojawiają się komentarze, mogliby im odpuścić, czemu nie mogą ubierac się po cywilnemu, albo przynajmniej mniej krępująco swobodę ruchów. Dalczego księzom wolno iśc po cywilnemu a siostrom nie.

    Sutannę trzeba pokochać. Z tym się nie rodzi. Sutanna jest jak mundur dla policjanta, żolnierza czy kolejarza albo celnika. Ale szacunku i miłości do sutanny, do storju duchownych trzeba się nauczyć. Tak samo jak regularnego odmawiania Brewiarza. Zaczyna się w seminarium. Zaczyna się w szkole, kiedy uczniowie widzą katechetę. Siostra katechetka w habicie, a ksiądz katecheta w jeansach, koszuli z koloratką i np kurtce typ flyer. To dobry strój na biwak i wycieczkę z uczniami, ale nie szkole, w pracy. Takiego księdza miał mój syn w technikum. Uczniom się to nie podobało, za bardzo młodzieżowy styl, którego nie oczekiwali. Ksiądz nie miała żadnego autorytetu.

    A potem jest seminarium. Wychowawcy, profesorowie, w garniturach zamiast sutanny. Nie tylko na wykładach, ale również na posiłkach, modlitwach wspólnotowych i np. jako uczestnicy pogrzebu. I co z tego, że drogi garnitur, jak pod marynarka biały sweter z dekoltem a pomiędzy butami i spodniami białe skarpety. Ale "ściga" się tylko tych alumnów, którzy ośmielili się ząłożyć sandały bez skarpet. "Bo to nie wypada".

    Klerycy wychodzą "na miasto". W sutannie głupio, albo krępująco. W garniturze... to przecież to samo. Wystarczy koszula do koloratki, najlepiej nie czarna. Za rogiem można koloratke wyjąc i juz jest bardziej "cywilnie". W seminariach diecezjalnych sutanne otrzymuje się dopiero na trzecim roku. Może to i dobre rozwiązanie. Ale jak w niedzielę widzę na bulwarach nad Wisłą grupki dwóch, trzech, czasem czterech młodych mężczyzn, wszyscy w czarnych garniturach, białych koszulach z czarnymi lub granatowymi krawatami... W niedzielę nie ma pogrzebów, nie pracują też korporacje i biurowce. Wystarczy spojrzeć i pod razu widać skąd ci młodzi ludzie są. Ale czy oni się czuja w tym rynsztunku dobrze? Czy to ma ich przygotowac do umiłowania stroju duchownych czy zniechecić ich do tego co nieuniknione.

    OdpowiedzUsuń
  12. Anonimowy07 maja, 2013

    (cd): Znam ksiedza, który na kilka lat przyjechał do pracy w Polsce z USA. Był wychowawcą w seminarium. Czesto uczyl, że jak klerycy/księża wychodzą w stroju duchownym to ma byc to kompletny i elegancki strój. Sutanna, garnitur, a jak nie to przynajmniej odpowiedni kolor i fason spodni, sweter czy kurtka. A jak wychodza "po cywilnemu" t ma byc po cywlnemu. A nie coś po środku. Żadne białe skarpety do garnituru i koszula z koloratką do jeansów. NIe wolno wychodzic do ludzi jako "prawie po księzowsku" albo "prawie po cywilnemu".

    To są rzeczy, których trzeba nauczyć sie w smeinarium, na formacji, tak samo jak wspólnotowej modlitwy, romzyślania, silentium sacrum i jeszce innych. A czego nauczy kleryka ksiądz wychowawca, który zpaomniał, kiedy ostatni raz miał na sobie sutannę? Czego nauczy ksiądz wczarnej koszuli i białym lub beżowym sweterku pod marynarką, o kolorwych czy wręcz białych skarpetach nie wspominając

    Dalej jest parafia. Już "w pracy" Koloratkę zastepuję koszula z koloratką pod sutanna, bo wygodniej. Niby nadal strój duchownych, ale zaczynają się ersatze. I można spotkać księzy jeszce bardizje wygodnych i awangardowych. Zamiast koloratki biały golf. Niby nadal jest pod szyja coś białego. Ale czy to jeszcze strój duchownych?

    Jestem podbudowany, kiedy w studiu jednej telewizji regurlarnie pojawia się proboszcz prestizówej warszawskiej parafii. Zawsze ogolony, zawsze w sutannie, zawsze w dobrze dopasowanej koloratce. Moze lepiej by w tym studiu wygladał w garniturze, ale wybrał sutannę i chwała mu za to. I jestem zniesmaczony, kiedy w tym samym studiu telewizyjnym pojawia się, równie regularnie, ksiadz dyrektor kanału religjnego tejze telewizji niemal zawsze po cywilnemu. W garniturze, ale po cywilnemu. Czy przeszkadza mu koloratka? Wstydiz się jej skoro i tak wszyscy go przedstawiaja jako duchownego? Wygoda i wyczucie smaku. A moze tak go nauczyli, jeszce w seminarium. Obaj ksieża są w podobnym wieku i stażu kapłańskim

    Zniesmaczony byłem tez jednego razu, kiedy w Wigilie pojechałem do Domu Opieki, gdzie przebywał mój teść. Wszyscy usiedli do stołu wigilijnego, odświętnie ubrani. Wszyscy, za wyjątkiem księdza dyrektora tego ośrodka, który nawet koloratki nie miał. Na codzień, w trasie, przejazdem, w celach administracyjnych, proszę bardzo. Ale Wigilia to uroczystość. Podopieczni odświętnie, a ksiądz jak na zakupy do sklepu, żeb nie powiedzieć jak na ryby.

    Zniesmaczony byłem jak na dużym krakowskim cmentarzu uczestniczyłem w pogrzebie. W kaplicy sprawowana jest Eucharystia. Po homilii z konfesjonału wychodzi duchowny. W sutannie. Ale sutanna rozpięta pod szyja jakby była mocno za ciasna. Pod sutanna ropięta kolorowa koszula i w to wszystko wciśnieta na siłe i niedbale sztywna koloratka. Do tego ksiądz z dwudniowym zarostem. Widok odstraszający. Niby st®oj duchownych, ale ile zgorszenia. I tak ubrany duchowny przechodzi między wiernymi z tacą...

    OdpowiedzUsuń
  13. Anonimowy07 maja, 2013

    (cd) Kiedy ksiądz wykonuje swoje posłannictwo, swoje obowiązki kapłańskie i pasterskie POWINIEN i MUSI być w stroju duchownych sutannie, albo dobrze skompletowanym garniturze (wszystko w podobnych kolorach i odcieniach, nie kontrastujące). Tak samo jak zolnierz ubiera mundur, a kolejarz czy personel samolotu swoje uniformy i mundury. Żadne z nich nie pozwoli sobie na niedopięte guziki, nie regulaminowe koszule czy elementy umundurowania. Kiedy katecheta idzie do szkoły uczyć to niech idzie w sutannie, albo garniturze lub podobnym stroju, a nie jak harleyowiec czy turysta.

    Jednak nie sutanna tworzy księdza czy zakonnika. Strój duchownych zobowiązuje. Trzeba odpowiednio się zachowywać. A to zanczy,że w hipermakecie na zakupach niekoniecznie jest potrzebna koloratka. Podobnie w restauracji, kiedy ksiadz spotyka się z rodziną czy znajomymi. A jednocześnie jak kapłan jest w sytuacji prywatnej, turystycznej, to stórj duchowny wglada racczej smiesznie niż z respektem. Niedawno pokazywano w internecie zdjecia biskupów polskich na pielgrzymce w Izraelu. W tle zdjecia krajobrazy, bodajże galilejskie, droga terenowa. A na niej turyści biskupi - w garniturach, koloratkach, ze złotymi krzyżami na piersiach. Tak jak ksią∂z z rozmemłaną sutanną w kosiele wyglada nieprzyzwoicie tak samo ksiadz w garniturze z kolartką na turystycznym szlaku nie wyglada powaznie.
    Niedawno w samolocie do Nowego Jorku widziałem ksiedza w wieku ok. 65 lat. Kiedy pierwszy raz przechodził po samolocie koszula do koloratki rozpięta, nawet koloratki nie zostawił w wciśnietej z jednej storny kołnierza. Do tego na koszuli sweter z dekoltem szary z wzorami quazi-góralskimi albo tureckimi. Czarne spodnie. I tak nie rzucał się w oczy. Ale za dwie czy trzy godziny, postanowił zapiąć koszulę i włożyć koloratkę. Po co? W takiej kombinacji wygladał nieco komicznie. Ten kolorowy sweter i koloratka.

    Do sutanny czy koloratki trzeba podchodzić z szacunkiem i miłością. Nie można na siłe bo bedzie jak zmundurkami dzieci w szkołach podstawowych. Niby jednolicie, ale byle jak i komicznie. Nie można też przesadzać tak jak niektórych krajach europejskich. Kiedy widziałem grupe znajomych księży francuzów w białych koszulach, z krawatami, w stonowanych garniturach w restauracji to mnie to ani nie ruszało ani nie dziwiło. Ale dwa dni póżniej zobaczyłem tych samych ksieży, tak samo ubranych w garniturach i krawatach w trakcie uroczystości religijnej w ich domu wspólnotowym w obecności biskupa to zacząłem się zastanawiać, gdzie jestem.

    Kiedy wybrano obecnego Papieża Franciszka szybko popularne w mediach stały sie komentarze: "nie ubrał czerwonej pelerynki", "nie chce złotego krzyża tylko swój biskupi zelazny", "nie założył czerwonych butów". I te rewelacje podawano z nutą niezadowolenia, że Papież nie chce się odpowiednio nosić jak jego poprzednicy. Kiedy ustępował Benedykt XVI podkreślano, że nie będzie mógł nosić czerwonych butów. I te wszystkie komentarze modowe jakby przyćmiły to co Papież Franciszek chce przekazać sowim nastawieniem do strojów i prezencji.
    To samo niebezpieczeństwo może zagrażać oczekiwaniom, że ksieżą bedą po mieście chodzić w sutannie na codzień. To grozi tym, że sutanna będzie modowym ayzlem księdza. Wierni skupią się na tym, czy duchowny, ich porboszcz czy katecheta jest odpowiednio ubrany, czy sutanna wyprana i wyprasowana czy garnitur szyty na miarę a nie będą zwracać uwagi na to jak ten duchowny się zachowuje, co ma do przekazania swoją aktywnością.

    Do wszystkiego trzeba umiaru i rozsądku. I tego trzeba uczyć od szkoły, żeby młodzi ludzie przed wyborem zobaczyli w katechecie kapłana, rycerza Chrystusa, a nie starszego kolegę, który na siłę chce się bratać. I tego trzeba się nauczyć w seminarium. Potem w trakcie pracy kapłańskiej jest już za późno.

    OdpowiedzUsuń
  14. Anonimowy10 maja, 2013

    Bardzo dziękuję Ci "anonimowy" :-) za ten wpis,który jest powyżej. Tak siedząc i czytając go zauważyłem iż moje serce się raduje ze słów,które czytam.Mógłbym powiedzieć,że to co przeczytałem to wszystko jest moimi myślami - jestem tego samego zdania( poprostu strzał w dziesiątkę)
    Karol

    OdpowiedzUsuń
  15. u nas w UK ksieza chodza czesto po cywilnemu, co mi sie bardzo nie podoba.... Dlatego tak mnie ucieszyl widok ksiedza noszacego sutanne, wzbudzil we mnie szacunek wylacznie swoim strojem, mimo ze ledwo znam czlowieka :)

    OdpowiedzUsuń
  16. KSIĄDZ W SUTANNIE TO JEST KTOŚ.
    CZASEM SŁYSZY POMRUKI, GŁUPICH LUDZI ALE TO NIC.
    W Warszawie ,ktoś w sutannie to cudok, wszyscy w koszulce i spodniach jak kawalerzy do wzięcia.
    Nie widać księży, już się zeświedczyli albo im obelgi głupich przeszkadzają.
    A przecież kapłan to jest Ktoś i nie powinien wstydzić się tego ,że jest Kapłanem.
    Kiedy widze kapłana w sutannie to mówię Boże błogoslaw Mu

    OdpowiedzUsuń
  17. Jeny, duzo by pisac na temat Australii w ktorej pracuje od 11 lat. Tutaj nikt, no moze czasem biskup zalozy sutanne. A nasz Zalozyciel napisal zeby tak jak lokalny kosciol !!! . A ja, jak ten dziwak zakladam moja sutanne, zwlaszcza w niedziele, i slysze tylko jakby ona byla wszystkim, czyli to jest prawdziwy ksiadz no bo w sutannie. Ludzie potrzebuja, my wszyscy potrzebujemy obrazu, zobaczenia sutanny, zeby zobaczyc Wiecej, nieskonczenie Wiecej niz ona przedstawia.

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)