Pierwszego dnia zapadał w klasztorze bieniszewskim zmierzch, gdy usłyszałem nagle inne słowa, zanurzony w świętych pismach: "Daj mi synu swe serce, niech twoje oczy chętnie patrzą na moją drogę"... (Prz 23,26). Od nich zaczęły się całe rekolekcje. Proste i ciche. W Bieniszewie u ojców i braci Kamedułów wszystko wydaje się proste, do granic możliwości. Niebo u góry, klasztor na dole, dzwon odzywający się co rusz i sygnalizujący czas na modlitwę, pracę i posiłek, las wokół klasztoru, dziki i pełen tajemnic, tworzący bieniszewską puszczę. W pobliżu klasztoru jeziora, stawy, bagniste tereny. A wszystko połączone ciszą, jakiej w mieście nie doświadczysz, nawet zamknięty w czterech ścianach swojego domu. Przyjechałem do kamedułów w Bieniszewie na swoje kapłańskie rekolekcje.Na takich rekolekcjach zawsze jest jakiś ksiądz, który je prowadzi, wygłasza kolejne konferencje. Tutaj księdza nie było. Włączyłem się w plan dnia kamedułów. I tyle. Ojcowie tamtejsi mówią: włącz się w rytm naszego dnia, módl się z nami, pracuj z nami, milcz z nami, a zobaczysz: Bóg będzie mówił do twojego serca. I tak też było. Genialne duchowe doświadczenie, przez pięć dni, przewróciło we mnie wszystko do góry nogami. Bóg mówi zawsze. Ale ze słuchaniem Boga u nas różnie, wiemy to dobrze. W bieniszewskim klasztorze nie ma telewizji, nie ma radia, nie ma internetu. Komórka wyłączona i do szuflady. Czy chcesz, czy nie, serce zaczyna słyszeć Boga, w tak namacalny sposób i tak mocny, że ciarki przechodzą po plecach.
Bieniszew to jedna z dwóch, obok krakowskich Bielan istniejących obecnie pustelni kamedulskich w Polsce. Została założona w XVII wieku, na niewielkim wzgórzu porośniętym lasami. W małych domkach, nazywanych eremami, mieszka kilkunastu mnichów. Żyją według jednej z najbardziej surowych reguł zakonnych. Mnisi zobowiązani są do zachowywania ścisłego milczenia i rezygnują ze spożywania mięsa. Niezwykle rzadko opuszczają również mury pustelni. Dzień w pustelni zaczyna się o 3.45 nad ranem, kiedy eremici schodzą się do kaplicy na pierwsze modlitwy. Na teren klasztoru tylko raz w roku – w obchodzony 8 września odpust Narodzenia NMP – mogą wejść kobiety. Kameduli nie spożywają mięsa. Posiłki jadają indywidualnie, w swoich pustelniach. Razem wspólnie spotykają się na modlitwie, w Kościele, który stoi pośrodku całego klasztoru i jest jego sercem.
O godzinie 3.45 nad ranem rozlega się dzwon kościelny obwieszczający zakonnikom porę wstawania. Kwadrans później - o 4.00 - dzwon rozlega się po raz drugi. Tym razem wzywa on eremitów na wspólne modlitwy do kościelnego chóru. Odmawiamy Godzinę Czytań. Po pierwszej modlitwie zakonnicy rozchodzą się do swoich cel, by tam kontynuować czytanie duchowe tzw. lectio divina (studium Pisma Świętego). Idę i ja. O godzinie 5.45 ponownie odzywa się dzwon i zakonnicy schodzą do kościoła na jutrznię, po czym celebrowana jest Msza święta. Po jej zakończeniu odmawiana jest tercja - kolejna modlitwa brewiarzowa. Podczas modlitw w kościele kameduli nie używają organów ani żadnych innych instrumentów muzycznych. Swoje modlitwy nucą jedynie przeciągłymi głosami. Robi to wrażenie. Wypowiadają kwestie modlitw bardzo powoli i wyraźnie, bez pośpiechu. Sprawia to, że każde słowo trafia do twojego serce. I żadne nie upadnie na ziemię...
Po porannych modlitwach, między 7.00 a 8.00 zakonnicy spożywają śniadanie i mają czas wolny. Puk puk do drzwi celi. Brat zakonny przyniósł śniadanko. Otwieram drzwi, wręcza mi blaszaną menażkę z dwoma kromkami chleba. Do tego małe masełko i mini słoiczek dżemu. Jak to mówią: szału nie ma. No cóż, trzeba się umartwiać. O godzinie 8.00 zaczyna się praca fizyczna. Obowiązki są podzielone: jeden mnich jest furtianem, inny ogrodnikiem, kucharzem, jeszcze inny dba o zaopatrzenie w klasztorze, zajmuje się praniem, przygotowaniem izb dla gości, wreszcie opiekuje się kościołem. Pracy nie brakuje. Zawsze znajdzie się robota. Idzie zima, trzeba pociąć i porąbać drzewo chociażby. Praca, wykonywana w milczeniu i skupieniu, trwa do 11.30. Według reguły ma to być przede wszystkim praca fizyczna. Dzień winien być tak zaplanowany, by czas dnia i nocy wydawał się krótki i niewystarczający i by zawsze pozostawało więcej rzeczy do zarobienia niż czasu na to przeznaczonego. Bezczynność jest bowiem jednym z głównych wrogów duszy.
Ponownie dzwon wzywa eremitów na modlitwy o 11.45. Rozpoczyna się seksta, a o 12.00 Anioł pański. Potem następuje czas wolny do godziny 14.00, w czasie którego mnisi spożywają obiad. O 14.00 dzwon klasztorny wzywa zakonników do kościoła na nonę, po niej różaniec. O 17.00 kolacja, po niej kolejne godzinne studium Pisma Świętego (lub czytanie duchowe) w swoich pustelniach. O 18.30 ostatni raz schodzimy się na wspólne modlitwy w kościele: najpierw nieszpory, potem litania loretańska, Anioł Pański i czytanie duchowe. Ostatnią modlitwą jest kompleta odmawiana w kościele, modlitwa za zmarłych. Po ich zakończeniu w milczeniu rozchodzimy się do swoich cel, aby oddać się indywidualnym modlitwom i przygotowaniu na spoczynek.
Kamedułów "stworzył" i podarował Kościołowi św. Romuald. Żył na przełomie X i XI wieku. To on połączył życie pustelnicze z życiem zakonnym. Najdoskonalszym uczniom pozwalał opuszczać mury klasztorne, osiadać w głębi lasu w osobnych domkach i tam pozostawać do śmierci. Tylko siedem razy na dobę mogli spotykać się w kościółku pod wezwaniem św. Antoniego Pustelnika na wspólne modlitwy, które rozpoczynały się o północy. Zachowywali oni ścisłe milczenie i post, a posiłki spożywali osobno, każdy w swoim domku. Chodzili boso i zapuszczali długie brody. Z czasem św. Romuald zmienił ich habity na białe na znak, że jak dzień jest jasny, tak i życie ich powinno być jasne. Za godło zakonu obrał dwa gołębie pijące z jednego kielicha, co miało symbolizować skojarzenie życia zakonnego z pustelniczym. Święty Romuald zmarł 19 czerwca 1027 roku w eremie Val de Castro. Miał wówczas 120 lat, a życie jego zakończyło się po stu latach pokuty za dwadzieścia lat młodości. Jego ciało przez dłuższy czas spoczywało u benedyktynów w Klasse. W 1466 roku, a więc 439 lat po śmierci św. Romualda znaleziono je całkowicie nienaruszone. W 1072 roku papież Aleksander II potwierdził zgromadzenie jako osobny zakon pod nazwą Kamedułów.
Tych rekolekcji nie zapomnę nigdy. Wspaniały czas. Wszystkim kapłanom polecam i zachęcam: znajdźcie czas, by kilka dni u ojców kamedułów spędzić, w ciszy i milczeniu pozwolić Bogu mówić do serca. "Między niebem a ziemią, między światłem a ciemnością, między wiarą a grzechem, leży tylko moje serce, leży tylko Bóg i moje serce". Tyle wystarczy. Resztę niosę głęboko w sobie i będę tym dzielił się z innymi przez długi czas. A oczy moje, Panie, niech patrzą na Twoją drogę. Inną nie pragnę kroczyć. Serce moje należy do Ciebie. Tam będzie bezpieczne...
Zawsze byłem przekonany, że wegetarianizm sprzyja rozwojowi duchowemu. :)
OdpowiedzUsuńO, to musiały być trudne rekolekcje, trudniejsze chyba od ignacjańskich. Ksiądz jest odważny :)
OdpowiedzUsuńNo i dobrze, że przyniosły dobry owoc - życzę dalszego wypływania na głębię
piękne świadectwo..
OdpowiedzUsuńwzruszyłam się..
tak po prostu.. przez palce przeszły mi lata.. mój rozwój duchowy zawdzięczam osobą konsekrowanym.. jako jedyna w domu i w ogóle rodzinie wierzę.. bo dla mnie wiara to wyjątkowe źródło prawdy i sensu życia.. spotykam się z ludźmi, tak jak np członkowie mojej rodziny.. którzy mówią WIERZYMY.. ale gdzie ta wiara?
Przydałyby mi się takie rekolekcje. Tylko czy odważyłabym się na taki krok? Wiem, że chociaż jestem blisko to ciągle daleko. Pewna grupa ludzi już mnie wykluczyła ze swojego towarzystwa, bo nie wytrzymali początku mojego zagłębienia. Mówienia o Nim, samej potrzeby JEGO. Dziwili się i przypinali etykietki. Nie przejęłam się tym. Choć w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że wiara jest wymagająca, że to ciągła praca nad sobą.
Może mógłby Ksiądz do tego jakoś się odnieść ?
OdpowiedzUsuńhttp://wiadomosci.onet.pl/kraj/wprost-zakon-i-sidla-cenzury,1,5327197,wiadomosc.html
Takie rzeczy w Polsce zniewolonej przez Tuska ? Się dzieją ?
Zróbmy marsz protestacyjny o wolność mediów, niech zapłoną pochodnie !