7 lipca 2010

Polityka "Ojcze nasz"


No i po wyborach. Rodacy wybrali, wybór uszanować trzeba. Takie są prawidła demokracji. Oddaliśmy Cesarzowi, co cesarskie, oddajmy Bogu, co Boże. A jeśli już jestem przy słowach mojego Pana (głębokich jak zawsze) ośmielę się poruszyć temat, który u wielu wciąż powoduje gęsią skórkę, czyli: „Kościół a polityka”.

Nie ukrywam, że sprowokował mnie czasy ostatnimi jeden z komentarzy, pod tekstem mojego autorstwa: Komorowskiego "rozdwojenie jaźni"... Komentarz brzmi następująco: „Nie głosowałam na Komorowskiego i go nie bronię, ale nie podoba mi się ten blog ze względu na poruszanie polityki, kłótnie, dyskusje, zadymę. Jeżeli tak ma wyglądać blog księdza, to wielkie dzięki! Dzięki Bogu są jeszcze inne. A gdzie świadectwa, gdzie miłość Boga i bliźniego”?

No cóż. Tak dla przypomnienia: „miłość Boga i bliźniego” nie kłóci się z umiejętnością trzeźwego myślenia i próby spojrzenia na rzeczywistość oczami Ewangelii, co też Kościół stara się czynić od dwóch tysięcy lat. Także, jeśli chodzi o sprawy „polityczne”.

Według Stephena D. Tanseya „polityka obejmuje szeroki wachlarz sytuacji, w których ludzie kierujący się odmiennymi interesami działają wspólnie dla osiągnięcia celów, które ich łączą, i konkurują ze sobą, gdy cele są sprzeczne”. Ciekawa definicja. Zresztą jedna z tysięcy definicji, próbujących krótko i zwięźle zdefiniować to pojęcie. Polityką Kościoła jest „Ojcze nasz” – mawiał św. Jan Bosco. I miał rację. W „Pater noster” zawiera się wszystko, co chrześcijanom w warunkach ziemskiego życia jest potrzebne. Bóg, Niebo, świętość, Królestwo Boże, chleb powszedni, nasze winy, przebaczenie, pokusa etc. Oddajemy zatem Cezarowi, co cesarskie i Bogu, co Boże. Aniołami nie jesteśmy, ale jako słabi ludzie mamy prawo powalczyć o Królestwo Niebieskie, które w pełni objawia się na poziomie ludzkiego życia i ludzkiej godności. I dlatego Kościół, gdy chodzi o te wartości, odważnie zawiera głos, głosząc światu Chrystusa i Jego Królestwo. Wpis odnośnie pana Komorowskiego nie poruszał kwestii politycznych. Uważny czytelnik zauważy to od razu. A jeśli już jakieś kwestie poruszył, :to etyczne, czyli problem „in vitro”.

Nie wiem, może się mylę, ale jako człowiek (i dalej, jako ksiądz), który żyje i funkcjonuje w polskim społeczeństwie, mam prawo do działania (tudzież zabierania głosu) wraz z innymi obywatelami w sprawach dla naszego kraju ważnych i istotnych. Wręcz moim świętym obowiązkiem (jako księdza) jest upominanie, także polityków (tych katolickich szczególnie) w sprawach fundamentalnych, a obrona życia ludzkiego niewątpliwie do takich należy. Upominał Heroda Jan Chrzciciel (za co trafił za kratki), upominał Heroda i żydowskich liderów religijnych sam Jezus (za co m.in. trafił na krzyż). W imię miłości to robili!!! Nie będę milczał. Jeśli się to komuś nie podoba, trudno… Pan nas ze wszystkiego rozliczy.

Co do „kłótni” i „zadym” proszę nie przesadzać. Ja ich nie inicjuję i nie rozpoczynam. Staram się dyskutować. Głaskać nie potrafię. Zresztą osoby zaglądające na mojego bloga nie są kotkami i pieskami do głaskania. Tam, gdzie porusza się tematy trudne, tam też jest ogień dyskusji i płomiennej polemiki. Rzeczowej polemiki. A nie emocjonalnych i jednostronnych „kąsań”, które nic do dyskusji nie wprowadzają.

Kościół tworzą żywi ludzie. Nie mogą oni omijać tematów politycznych. Ale mogą uprawiać „politykę” na fundamencie Ewangelii, z Cezarem w tle i z Bogiem w sercu. Do parlamentu się nie pcham, do żadnej partii nie należę. Ale mam głos wyborczy, współtworzę społeczeństwo, mam udział w PKB. To prawda, jestem księdzem. Ale jestem też obywatelem Rzeczpospolitej. Jeśli komuś to przeszkadza, proszę wybaczyć, ale to już nie jest mój problem. Tematy polityczne z zakresu „Ojcze nas” będę podejmował nadal. Rozdrażnionych (i ochrzczonych) ignorantów „katolickiej nauki społecznej”, zaglądających na mojego bloga, z serca pozdrawiam. I zachęcam do radykalizmu ewangelicznego (nie mylić z religijnym fanatyzmem), nawet jeśli przyjdzie nam zapłacić za to głową…

Amen…

Ps. „Przyjdź Królestwo Twoje”…

8 komentarzy:

  1. Tia... Niektórym to się wydaje, że jak człowiek wierzący w Boga, i do tego ksiądz - to już w ogóle nie wypada napisać o czymkolwiek innym niż wierze. Tyle się mówi - Polska dzięki Kościołowi to taki ciemnogród. Tak? A jak nazwać takie właśnie podejście? :)

    Polityka jest elementem naszej rzeczywistości, w której żyjemy wszyscy - także księża, osoby wierzące. Sama wiara nie oznacza, że nie mamy prawa wypowiadać się w innej sferze. Też ją tworzymy, też mamy prawo wypowiadać się o tym, co z naszego - katolickiego, człowieka wierzącego - punktu widzenia, jak powinno być naszym zdaniem w Polsce.

    Owszem, słusznym jest oburzanie na jakiekolwiek formy agitacji - czy to w ramach "to teraz pani z koła przyjaciół partii X powie kilka słów o wyborach...", czy wskazywania która partia "dobra", a która "zła", albo - skrajnie (co niestety miało miejsce ostatnio) nazywanie jednego z kandydatów szatanem...

    Ale Kościół ma prawo i obowiązek wskazywać na wartości, przypominać o nich ludziom, którzy - sądząc po tym, jak i na kogo głosują - w tym zakresie mocno się pogubili, skoro deklarują się jako katolicy.

    Co do mojego głosowania - choć skłaniałem się ku Komorowskiemu, druga debata i to, co sobą prezentował przed wyborami - sprawiły, że zagłosowałem na Kaczyńskiego. Szkoda, nie udało się. Ale oddałem głos :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Rozdrażnionych (i ochrzczonych) ignorantów „katolickiej nauki społecznej”"

    Co na te słowa odpowiedzą powyżej wspomniani? Jakie jest prawdopodobieństwo, że człowiek, który prowadzi ten blog, nazywa Was ignorantami jest Waszym przyjacielem i mądrym doradcą?

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja nieco z innej beczki... Nigdy nie spoglądałam na modlitwę "Ojcze nasz" i zawarte w niej prośby jako na coś w czym zawiera się wszystko to co chrześcijanom potrzebne jest do życia. Dzięki za zwrócenie na to uwagi :) Cenne to, nawet bardzo!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ignorancja to po prostu niewiedza. Zatem w przytoczonym przez Ciebie sformułowaniu nie ma nic obraźliwego dla nikogo. A zwrócenie komuś uwagi na jego niewiedzę, a niekiedy nawet na popełniane przez niego błędy nie jest wyrazem wrogości ;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja proponuję spojrzeć w lustro, zwłaszcza wyborcom Pana Komorowskiego i odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego głosowałem na tego człowieka? 90% osób głosowało przeciw Kaczyńskiemu, a nie na Komorowskiego. Moi drodzy! POglady obu panów są w 2/3 takie same. Obiecanki cacanki obu panów były tak samo nierealne jak bardzo realna jest dziura budżetowa, jedyne co ich różniło z punktu widzenia katolika to właśnie in vitro, gdzie pan Kaczyński odpowiadając na pytanie, czy jest za publicznym finansowaniem tej metody odpowiedział: jetem katolikiem, a pan Komorowski: jestem katolikiem i jestem za życiem ( więc nie zabroni in vitro co jest kompletnie sprzeczne z nasza wiarą )... Prawda jest taka, że media zgotowały nam wybór pomiędzy większą i mniejszą ściemą... a tak na marginsie to jestem dumny z faktu, że znalazłem się w gronie 1% osób głosujących na Marka Jurka bo to zdaje się jedyny w chwili obecnej człowiek, który potrafił zrezygnowac ze stołka marszałka w imię wyznawanych wartości religijnych ( był wówczas w PiS, a chodziło o ustwę aborcyjną )... TsJ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piszesz, że nic nie ma? Na podstawie powyższego artykułu "Rozdrażnieni (i ochrzczeni) ignoranci „katolickiej nauki społecznej”" krytykują:
    1. "Kościół, gdy chodzi o te wartości, odważnie zawiera głos, głosząc światu Chrystusa i Jego Królestwo" - ZGODNIE z doktryną - wierni nie mogą krytykować ani hierarchów, ani ich interpretacji rzeczywistości. Dlaczego krytyka jest nazywana ignorancją?,
    2. "Nie będę milczał. Jeśli się to komuś nie podoba, trudno… Pan nas ze wszystkiego rozliczy." - autor bloga odcina się od krytyki ludzi, twierdząc, że jego postępowanie rozliczy siła wyższa. Dlaczego krytykowanie oznacza tutaj ignorancja dot. „katolickiej nauki społecznej”?,
    3. "Co do „kłótni” i „zadym” proszę nie przesadzać." - dlaczego komentatorzy słów i czynów autora bloga nie mają tak ocenić tego co tutaj czytają? Gdzie tu ignorancja czytelników?,
    4. Dlaczego ignorantami nazywani są ludzie nie będący, w ocenie autora bloga, radykałami ewangelicznymi?

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze mówiąc, to czytając tego bloga sama czasami nie byłam zachwycona Księdza ostrym językiem. Bo rąbnąć coś szczerze (i niedelikatnie) to Ksiądz potrafi. Gdy pisał Ksiądz o swoich braciach kapłanach, o homoseksualistach, czy właśnie o Komorowskim- to nie były subtelne wypowiedzi. Raz mnie Ksiądz nawet solidnie wkurzył. Ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że chyba właśnie dlatego lubię to czytać- podoba mi się szczerość i prawda nie owijana w bawełnę. Chociaż czasami nie są one łatwe do przetrawienia, to jednak są potrzebne :)

    OdpowiedzUsuń
  8. a osobiście uważam nie odbierając nikomu obywatelskiego prawa głosu bo księża także idą do urn, że Kościół powinien raczej formować sumienia a nie doradzać głosuj na tego czy tamtego. Wszyscy wiemy że w publicznych wypowiedziach polityków wszystkich bez wyjątku opcji wiele jest demagogi.

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)