8 listopada 2010

Pomnik Jezusa Chrystusa w Świebodzinie




Udało się w końcu zamontować ostatnie elementy największego na świecie pomnika Chrystusa Króla w Świebodzinie. Głowa i ramiona postaci zainstalowano przy pomocy ponad 700-tonowego dźwigu - poinformował Stanisław Bandura z firmy wykonującej prace.

W całości pomnik ma ponad 50 metrów, z czego 16 metrów to usypany kopiec. Na szczycie 33-metrowej figury jest pozłacana korona. Ciężar całek konstrukcji szacuje sięt na ok. 440 ton.
Monumentalna figura Chrystusa Króla powstawała w Świebodzinie od 2005 roku. Wcześniej, bo w 2000 roku, ówczesny biskup diecezji zielonogórsko-gorzowskiej Adam Dyczkowski powierzył miasto i gminę Świebodzin opiece Chrystusa Króla.

Sam model był kilkakrotnie zmieniany. Na początku proponowałem, by model był z blachy miedzianej, jak konstrukcja Statuy Wolności w Nowym Jorku, ale pomysłodawca odszedł od tego pomysłu" - powiedział projektant pomnika Mirosław Kazimierz Patecki.

Rzecznik kurii diecezji zielonogórsko-gorzowskiej ks. Andrzej Sapieha powiedział, że oficjalna data odsłonięcia pomnika zostanie podana, kiedy zakończą się przy nim wszystkie prace. Pomysłodawcą budowy pomnika jest były proboszcz parafii p.w. Miłosierdzia Bożego ks. Sylwester Zawadzki.

Zdaniem Dariusza Górnego z gorzowskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich SARP pomysł monumentu jest wtórny. "Ludzie od zawsze chcieli pozostawić po sobie ślad w postaci wielkich monumentów, przykładem są choćby piramidy. Nie mam nic przeciwko temu, że tak ogromny pomnik powstaje w naszym województwie, ale pomysł uważam za wtórny, bo zbyt mocno przypomina figurę z Rio de Janerio" - powiedział Górny.

30 komentarzy:

  1. jakiś księdza komentarz do tego...?

    OdpowiedzUsuń
  2. ... mój komentarz jest taki; jadę z moją ukochaną młodzieżą w piątek, na Jasną Górę, przez Świebodzin :) i tam, pod figurą Chrystusa, naszego Pana (który jest milion razy "potężniejszy", niż świebodzińska statua) będziemy modlić się koronką do Bożego Miłosierdzia za naszą Ojczyznę, za młodych Polaków (szczególnie). Samą inicjatywę z serca popieram. Niech Chrystus króluje w naszych sercach!

    OdpowiedzUsuń
  3. myślę, że zamieszono to by podyskutować na ten temat. Gigantyzm zastanawia. Ale trzeba przyznać, że inne budowle, najczęściej starożytne, także są gigantyczne. Jestem skonfudowany.To może być też odebrane jako nachalność religijna. raczej przemawiają do mnie argumenty o codziennym świadectwie chrześcijan, o próbie życiowego świadczenia, a nie spektakularyzmie. Może tak leczymy kompleksy narodowe, megalomanią, giganotmanią. Nie wiem. po prostu nie wiem. Mój głos w dyskusji: jestem zmieszany ale nie wstrząśnięty :) Jezus jest Panem rzeczywistości, to prawda. Jeśli tego chce, nie ma co dyskutować. A jeśli nie...? to i tak się stało... być może to jakiś znak, którego nie sposób nie zauważyć, eh... za duuuży i dłuugi temat.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale bedzie kół w oczy ;-)))) Piekny ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. co powiedział Mistrz do apostołów, gdy się zachwycali świątynią z kamieni ?

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie się to podoba, bo statua nawiązuje do tej górującej nad Rio, którą uwielbiam.

    I dobrze, że ten posąg stanął - o ile ma być wyrazem prawdziwej wiary, przywiązania do Boga i Kościoła, ukochania Jezusa. Bo jeśli miał być tylko wyrazem wyścigu "nasz będzie większy", to nie znaczy nic. Megalomania w stawianiu monumentów to nie jest wiara.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się z Przedmówcą!Jeśli On króluje w sercach tych, którzy się zachwycają (tudzież maczają w tym palce) - nie mam nic naprzeciwko ;) Ale za nie jestem. Wole inne, że tak powiem mniej kłujące w oczy (i poczucie estetyki...), żywe Jego zwycięstwa...eh...

    OdpowiedzUsuń
  8. racja, chyba szło o to by się nie dać ponieść formie i monumentalizmowi. wiatraki moga byc z piernika, a można spojrzeć na wiatrak i rzec: ja pierniczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. ja pierniczę, ty pierniczysz, oni pierniczą - relacja z Sejmu? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. A jak... :) można też pierniczkiem w wiatrak rzucić, albo pierniczka w kształcie wiatraczka ulepić :) Pozdrawiam wszystkich piernikowatych ... A Chrystus (nie z piernika) króluje i tak... czego czytelnym i pięknym znakiem pozostaje świebodzińska statua. Króluj nam Chryste...

    OdpowiedzUsuń
  11. Tym pierniczonym akcentem zrobiło się cieplej, weselej, radośniej i "strawniej". Wierzę, że Ktoś za tym stoi :)

    OdpowiedzUsuń
  12. nagle poczułem się zblokowany ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. PAN JEZUS POWIEDZIAŁ:" JEŻELI PRZY POŚWIĘCENIU FIGURY CHRYSTUSA KRÓLA LUDZIE ZŁOŻĄ PRZYSIĘGĘ -INTRONIZACJĘ TO JA ODPUSZCZĘ WSZYSTKIE WINY POLSCE."

    Pan Jezus mówi do Mieczysławy Kordas

    Córko moja, napisz w internecie, niech wie cały świat, że Jezusa Pomnik, który będzie ukoronowany złotą koroną w Świebodzinie, będzie obroną przed wszelkimi kataklizmami, które obiecałem zesłać na Polskę. Prezydent, którego naród wybierze ma dokonać Koronacji Chrystusa Króla i ma to być wielką uroczystością dla kraju i dla świata całego. Bo Pomnik Mój będzie błogosławieństwem dla całej ludzkości. Prezydenta, który włoży Złotą Koronę na Moją Głowę uczynię wielkim i możnym w działaniu. Będzie takim prezydentem, który jako jedyny w historii pójdzie z narodem drogą, którą wyznaczę Ja, Jezus Chrystus Król.

    Świebodzin, 31 maja 2010r.

    Źródło:http://echochrystusakrola.net/

    6 listopad 2010 r. Panie Jezu - ludzie mówią, ze jesteś Królem Wszechświata.

    Pan Jezus: "Ja chcę być królem świata i wszechświata a początek mego królowania zacznę od Polski. To jest Mój umiłowany kraj. To jest mój wybrany kraj. Tutaj już króluję w sercach Moich przyjaciół. Ten kraj Moja Matka umiłowała i ten kraj Ja umiłowałem, chociaż mam wielu wrogów - ale gdzie ich nie mam?
    Ja pragnę żyć we wszystkich sercach i we wszystkich krajach. Ja chcę ocalić ziemie, tę piękną ziemię, mój lud i Moje stworzenie.
    Nie lękajcie się. Jestem Królem Wszechświata a nade wszystko Polski.

    OdpowiedzUsuń
  14. ja chciałąm do wątku cukierniczo-młynarskiego ;) bo wiatrak się może spierniczyć, no a gdyby nie piekarz to by szewc nie miał chleba (znaczy nie ma piernika bez maki - zakładając, że chodzi o mączny wiatrak)...no dobra, to słodkie pozdrowienia dla wszystkkich, którzy nie wszystko na poważnie!

    OdpowiedzUsuń
  15. Jak widać głupota nie tylko nie boli, ale może być wręcz monstrualna. Nie trudno było się domyślić, że tacy jak Sorkowicz przyklasną temu choremu przedsięwzięciu i będą tam leczyć swoje kompleksy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Oto Polska wlasnie.A moze by tak zamiast tego zbudowac zaklad pracy wiecej to korzysci by dalo niz jakis tam pomnik.

    OdpowiedzUsuń
  17. Toz to jakas sekta zeby modlic sie do kamienia

    OdpowiedzUsuń
  18. To jest cecha wspólna wszystkich pisowców.
    Modlić się do pomników i czasem do ich substytutów w postaci krzyża, gdy pomnika brakuje, chłonąć wszelkie teorie spiskowe i szydzić z "gawiedzi" jak bardzo jest zmanipulowana, nie zauważając zarazem zupełnie swojej głupoty sięgającej zenitu i wręcz sekciarskiego otumanienia :-)

    Mam niestety w najbliższej rodzinie takiego nieomylnego pisowca, który reprezentuje ten sam typ osobowości co nieomylny Sorkowicz,
    a z którego głupoty szydzili wszyscy na około jeszcze wiele lat wcześniej zanim powstał PiS, dający takim ludziom możliwość dowartościowania się poprzez ujawnienie najgorszych cech osobowości.
    Tacy ludzie mam wrażenie stosują jakąś psychologiczną reakcję obronną, która nakazuje im wyrugować ze świadomości własną głupotę i za wszelką cenę się jej wyprzeć poprzez przerzucenie jej na tych, których światopogląd nie jest prosty, czarno-biały, wręcz krystalicznie przejrzysty, a tym samym dla pisowca trudny do ogarnięcia.

    OdpowiedzUsuń
  19. Przecież nikt się nie modli do kamienia, krzyża, obrazu, itp... Modlitwa zawsze jest skierowana do Boga, a przedmioty typu obraz, krzyż, pomnik, itp... mają nam pomóc w skupieniu i wzniesieniu myśli do Boga...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  20. oczywiście chodziło mi o skupienie uwagi na Bogu, do którego się modlimy :)

    OdpowiedzUsuń
  21. I tak sobie to Kasiu w właśnie tłumacz..... :-)

    OdpowiedzUsuń
  22. Jezeli nikt sie nie modli do kamienia,krzyza obrazu to jaki jest sens budowania czegokolwiek na podobienstwo Boga?Moje stwierdzenie jest takie ,ze chrzescijanstwo nie rozni sie wcale od bozkow poganskich do ktorych tez sie przeciez modlono.Posagi tez wystepuja takze w religiach wschodu przez rzymskokatolicyzm uwazane za nie objawione.Rzymskokatolicyzm niczego nowego nie wymyslil poszedl powiem nawet dalej budujac posagi na podobienstwo Boga.

    OdpowiedzUsuń
  23. Sorkowicz wraz ze swoim idolem, Jarosławem Kaczyńskim najchętniej modliłby się do substytutu pomnika na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.

    OdpowiedzUsuń
  24. Myślałam, że czasy megalomanii Kościoła mamy już za sobą. Jak widać niestety wraca to, co najgorsze. Ten pomnik to zwykle bałwochwalstwo, przejaw pychy i braku pokory, któremu przyklasną tylko ludzie o bardzo niskiej samoocenie, chcący leczyć w ten sposób swoje kompleksy.
    Gdyby Chrystus żył w naszych czasach, to pierwsze co by zrobił, to wysadził w powietrze to monstrum.

    OdpowiedzUsuń
  25. Już do Świebodzina zaczynają zjeżdżać turyści z całego świata. Świebodziński biznes zaczyna się kręcić. Tylko co to ma z religią wspólnego ?
    Pożałowania godne.

    OdpowiedzUsuń
  26. Przeprasza, nie turyści, tylko pielgrzymi z aparatami i kamerami, a wokół zaczynają powstawać domy rekolekcyjne z widokiem na Króla, budowane na koszt wyjątkowo uduchowionych biznesmenów :-)

    Zapewne niedługo zrobią też windę i na głowie w koronie powstanie taras widokowy, z którego można będzie podziwiać piękne okolice, które nasz Pan tak cudownie stworzył :-)

    OdpowiedzUsuń
  27. Nikt nie każe nikomu jechać do Świebodzina, ani w żaden inny sposób oglądać tego pomnika. Komentarze osób zamieszczone powyżej, które znają przyczyny i skutki wybudowania tego pomnika mnie śmieszą.. Jedni znajdą w nim wyraz swojej wiary, wewnętrznych odczuć i radość, inni nie. Inny Tomek oczernia ks. Sorkowicza, różne ideologie wskazując jak bardzo ksiądz jest nieomylny i jak bardzo fałszywe są twierdzenia i przekonania innych ludzi, a nie zauważa jednocześnie, że sam wpędza się w ramki wyłożonej przez siebie tezy - wskazujesz inny Tomku, jak bardzo dobrze znasz innych ludzi, ich umysły, czyny, i że Ty to wszystko rozgryzłeś - ergo - Ty masz rację, inni nie. Nie przepadam za Kaczyńskim, pomnik mi się podoba i cieszę się, że jest, uwielbiam ks. Sorkowicza, bo go znam, bardzo mi pomógł i zawsze można na niego liczyć. Dlaczego uzurpujesz sobie prawo do obrażania innych ludzi i krytykowania ich? Tu nie chodzi w sumie nawet o to kto ma rację a kto nie, bo rozważania nie dotyczą tej sfery i płaszczyzny. Nie musimy akceptować niektórych rzeczy, ale nauczmy się tolerancji (najpierw trzeba odróżnić tolerancję od akceptacji).
    "Już do Świebodzina zaczynają zjeżdżać turyści z całego świata. Świebodziński biznes zaczyna się kręcić. Tylko co to ma z religią wspólnego ?" - czy uważasz, że taki był zamysł ludzi stawiających ten pomnik?
    "Zapewne niedługo zrobią też windę i na głowie w koronie powstanie taras widokowy, z którego można będzie podziwiać piękne okolice, które nasz Pan tak cudownie stworzył :-)" - no i co z tego? dlaczego to tak Cię irytuje? przecież nic takiego nie powstało, a jak powstanie, to wtedy będziesz mógł się żalić, a ja Tobie w tym będę wtórował.
    "Myślałam, że czasy megalomanii Kościoła mamy już za sobą. Jak widać niestety wraca to, co najgorsze. Ten pomnik to zwykle bałwochwalstwo, przejaw pychy i braku pokory, któremu przyklasną tylko ludzie o bardzo niskiej samoocenie, chcący leczyć w ten sposób swoje kompleksy.
    Gdyby Chrystus żył w naszych czasach, to pierwsze co by zrobił, to wysadził w powietrze to monstrum." - nie wydaje mi się, żebym był zakompleksionym gościem o niskiej samoocenie, nie wrzucaj wszystkich ludzi do jednego worka. Co wiesz co zrobiłby Chrystus? Znasz Go tak dobrze? Chodzisz do Kościoła, czytasz codziennie Pismo Św., zgłębiasz wiarę katolicką, że jesteś na 100% przekonana, że tak by właśnie zrobił?
    "Sorkowicz wraz ze swoim idolem, Jarosławem Kaczyńskim najchętniej modliłby się do substytutu pomnika na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie." - widzę, że bardzo dobrze znasz x. Sorkowicza, tak dobrze, że pomijasz elementarne podstawy kultury i dobrego wychowania. Anonimowe lżenie w internecie innych osób jest nieestety bardzo popularne w dzisiejszych czasach.
    Zamiast pustych słów krytyki, ironii, sarkazmu, cynizmu i niczym nieuzasadnionej złości, zacznijmy argumentować rozsądnie swoje wypowiedzi i padające słowa. Wznieśmy się trochę wyżej aniżeli argument "bo tak".
    pozdrawiam, Robert Marzec.
    p.s. przepraszam za chaotyczność wypowiedzi, za małe okienko, za dużo do wyrzucenia.

    OdpowiedzUsuń
  28. I co sie tak anonimowy spinasz prawda jest jasna aby biznes sie krecil.Ja jestem obywatelem polskim a nie watykanskim i mnie razi bogactwo kosciola i domaganie sie zwrotow majatkow i okradanie panstwa polskiego.To nie jest krytykanctwo,czy lzenie kazdy ma inny punkt widzenia i zapatrywania na swiat.

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)