27 października 2011

Kobieta księdzem?...

Każda kobieta jest "kapłanem". Bynajmniej w momencie stworzenia tak to wygląda w oczach i zamiarach samego Boga. I choć nigdy w Kościele Jezusa Chrystusa żadna kobieta nie wskoczyła w sutannę , albę i ornat - by sprawować Eucharystię, wciąż słychać głosy, że kobiety też trzeba wyświęcać - w imię chociażby tzw. równouprawnienia. Uczestnictwo w "kapłaństwie powszechnym" dla wielu feministek i teolożek - to za mało. Być może dlatego, że wciąż brakuje im wiary w to, że Chrystus był prawdziwym mężczyzną i prawdziwym Bogiem i że w Kościele nie pełni się woli niektórych frakcji wykrzywionych pogańskimi ideologiami, ale wolę Ojca, który jest w niebie. A ten od początku wyświęcał w swoim Kościele - na kapłanów urzędowych tylko mężczyzn.

Marzenia niektórych kobiet o kapłaństwie urzędowym są marzeniami schorowanych, niedojrzałych i zakompleksionych osobowości pięknej płci. Że też wszystki kobiety, zjednoczone głęboko z Bogiem, pozbawione były takich marzeń. Bo przecież nawet tak wybitnym kobietom Kościoła, jak Brygidzie Szwedzkiej, Katarzynie ze Sieny, Edycie Stein czy Marii Quattrocchi nawet we snach nie przychodziło do głowy, by być księdzem i sprawować np. Eucharystię. Raczej pozbawione były tych marzeń z racji na swoją głęboką wiarę i kapłańskie serce, dzięki którym realizowały swoją kobiecość i swoje powołanie w perspektywie Bożego Objawienia oraz wierności mądrej nauce Świętego Kościoła.

Idąc tropem przedziwnych spekulacji niektórych feministek, teolożek i co bardziej "wyzwolonych" teologów można by było uznać Boga za największego szowinistę wszechświata. Pierwszą wyświęconą na księdza mogła być Maryja. A jednak nawet Chrystusowi i Jego Apostołom nie przyszło to do głowy. Nie dlatego, że brakowało im szacunku i miłości do kobiet. Wręcz przeciwnie. Właśnie dlatego, że miłowali i szanowali kobietę, potrafili odczytać wolę Ojca i widzieć w kobietach ich godność oraz powołanie z pod znaku "kapłańskiego serca", którym obdarowuje Bóg każdego człowieka, a szczególnie kobietę. A do tego święceń nie trzeba.

W swoim dziele "Zawód mężczyzny i kobiety według natury i łaski" - św. Edyta Stein, obdarzona wyjątkową inteligencją i mądrością, których mogłyby jej pozazdrościć wszystkie feministki razem wzięte - pisze na temat kapłaństwa kobiet:
"Dogmatycznie - jak mi się wydaje - nic nie stoi na przeszkodzie, by Kościół nie mógł wprowadzić takiej niesłychanej nowości. Lecz czy byłoby to właściwe ze względów praktycznych? Przeciwko kapłaństwu kobiet przemawia cała tradycja kościelna od pierwszych wieków chrześcijaństwa aż do teraz. Dla mnie osobiście, bardziej niż tradycja, przekonywujący jest pełen tajemnicy fakt, o którym już wspomniałam, że mianowicie, Chrystus przyszedł na świat jako SYN człowieczy, i że pierwsze stworzenie na ziemi, uczynione w zupełnie wybitny sposób na obraz Boży, było właśnie mężczyzną. Czy nie tu kryje się odpowiedź na pytanie dlaczego Bóg urząd zastępowania Go na ziemi przewidział tylko dla mężczyzn? Lecz z kobietą związał się Pan jak z żadnym innym stworzeniem na ziemi . W osobie Maryi powołał Pan kobiety wszystkich czasów do najbardziej intymnego zjednoczenia z sobą i wybrał je na posłanki swej miłości, na głosicielki swej woli nawet wobec królów i papieży, na prekursorów przygotowujących drogi Jego panowaniu w sercach ludzkich. Nie ma powołania wyższego nad "sponsa Christi" - nad oblubienicę Chrystusa - i dla kogo ta droga stoi otworem, nie pragnie żadnej innej"...
 Tyle - święta i wykształcona pani filozof Edyta Stein a potem karmelitanka - Teresa Benedykta od Krzyża. A co na ten temat mówi Nauczycielski Urząd Kościoła  w osobach następców św. Piotra?
„Kościół uważa, że udzielanie święceń kapłańskich kobietom jest niedopuszczalne z racji zasadniczych. Racje te są następujące: poświadczony przez Pismo Święte przykład Chrystusa, który wybrał swoich Apostołów wyłącznie spośród mężczyzn; stała praktyka Kościoła, który naśladuje Chrystusa wybierając tylko mężczyzn; wreszcie żywe Magisterium Kościoła, konsekwentnie głoszące, że wykluczenie kobiet z kapłaństwa jest zgodne z zamysłem Boga wobec swego Kościoła”... 
Tak pisał w 1975 r. papież Paweł VI w swoim liście do Ks. Abpa Dr F. D. Coggana, Arcybiskupa Canterbury. Była to papieska odpowiedź na rozpatrywanie przez Wspólnotę Anglikańską możliwości udzielania święceń kapłańskich - także kobietom.

Świadom swojej misji nauczycielskiej (wpisanej w "kapłaństwo urzędowe") przypomnę zatem podstawową argumentację, którą posłużył się chociażby Jan Paweł II - w swoim Liście Apostolskim "Ordinatio Sacerdotalis" - "O udzielaniu święceń kapłańskich wyłącznie mężczyznom" - z 1994 roku. 

Ale zanim to uczynię, fragment z "De trinitate" św. Augustyna, na temat przyjmowania prawd wiary:
" Niektórzy unoszą się gniewem, kiedy się o tym mówi i poczytują to sobie za osobistą zniewagę. Zazwyczaj wolą oni wierzyć, że przemawiający w ten sposób nie wiedzą, co mówią, niżby mieli uznać, że sami są niezdolni do zrozumienia tego, co się do nich mówi"...
Oddajmy głos Janowi Pawłowi II:
"Istotnie, Ewangelie i Dzieje Apostolskie poświadczają, że powołanie Apostołów dokonało się zgodnie z odwiecznym zamysłem Bożym: Chrystus wybrał tych, których sam chciał (por. Mk 3,13-14, J 15,16) i uczynił to w jedności z Ojcem, „przez Ducha Świętego” (Dz 1,2), spędziwszy uprzednio całą noc na modlitwie (por. Łk 6,12). Dlatego podejmując decyzję o dopuszczeniu do kapłaństwa urzędowego, Kościół uznawał zawsze za niezmienną normę sposób postępowania swojego Pana, który wybrał dwunastu mężczyzn i uczynił ich fundamentem swojego Kościoła (por. Ap 21,14). W rzeczywistości nie otrzymali oni jedynie jakiejś funkcji, którą mógłby potem sprawować każdy członek Kościoła, ale zostali w szczególny sposób i wewnętrznie włączeni w misję samego Słowa Wcielonego (por. Mt 10,1.7-8; 28,16-20; Mk 3,13-16; 16,14-15). Apostołowie uczynili to samo, gdy wybrali sobie współpracowników, którzy mieli być ich następcami w posługiwaniu. Wybór ten obejmował również tych, którzy mieli kontynuować w dziejach Kościoła misję Apostołów — misję reprezentowania Chrystusa Pana i Odkupiciela". (OS 2)
Wreszcie fakt, że Najświętsza Maryja Panna, Matka Boga i Matka Kościoła, nie otrzymała misji właściwej Apostołom ani kapłaństwa urzędowego, ukazuje wyraźnie, iż niedopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich nie może oznaczać umniejszenia ich godności ani ich dyskryminacji, ale jest wiernością wobec zamysłu mądrości Pana wszechświata. (OS 3)
Obecność i rola kobiety w życiu i misji Kościoła, choć nie są związane z kapłaństwem urzędowym, pozostają absolutnie niezbędne i niezastąpione. Jak podkreśla Deklaracja Inter insigniores, „święta Matka Kościół pragnie, aby chrześcijańskie kobiety w pełni uświadomiły sobie wielkość swojej misji: w dzisiejszych czasach odegrają one decydującą rolę zarówno w odnowie i humanizacji społeczeństwa, jak i w ponownym odkryciu przez wierzących prawdziwego oblicza Kościoła”. (OS 3)
Choć nauka o udzielaniu święceń kapłańskich wyłącznie mężczyznom jest zachowywana w niezmiennej i uniwersalnej Tradycji Kościoła i głoszona ze stanowczością przez Urząd Nauczycielski w najnowszych dokumentach, to jednak w naszych czasach w różnych środowiskach uważa się ją za podlegającą dyskusji, a także twierdzi się, że decyzja Kościoła, by nie dopuszczać kobiet do święceń kapłańskich ma walor jedynie dyscyplinarny. Aby zatem usunąć wszelką wątpliwość w sprawie tak wielkiej wagi, która dotyczy samego Boskiego ustanowienia Kościoła, mocą mojego urzędu utwierdzania braci (por. Łk 22,32) oświadczam, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom oraz że orzeczenie to powinno być przez wszystkich wiernych Kościoła uznane za ostateczne. (OS 4)
 Każda kobieta jest "kapłanem - oblubienicą Chrystusa", choć nie jest "kapłanem urzędowym". I w swoim kapłaństwie oblubieńczym odkrywa szczęście oraz powołanie do dzielenia się ze światem swoją dobrze pojętą i dojrzale przeżywaną kobiecością, pełnej godności i mądrości. Jeżeli Kościół, w duchu swojego posłuszeństwa woli samego Boga - nie wyświęca kobiet na kapłanów - to robi to świadom specyficznego powołania kobiety do świętości, mającego swoje źródło w zamysłach Tego, który mężczyzną i kobietą stworzył ich.

4 komentarze:

  1. A wystarczyłoby powiedzieć, że w moim Kościele, takie obowiązują zasady i już. Jak się komuś nie podoba, niech zmieni Kościół. I to bym zrozumiał. A tak to muszę zareagować.

    Kobieta jest „kapłanem”. I kropka. Tak jest i już. A że w cudzysłowie, no i co z tego.
    Tzw. równouprawnienie. Czyżby się w ten sposób wypowiadał tzw. ksiądz? Po co to tzw.?
    Cyt „ tak wybitnym kobietom Kościoła, jak Brygidzie Szwedzkiej, Katarzynie ze Sieny, Edycie Stein czy Marii Quattrocchi”
    Faktycznie. To są naprawdę wybitne kobiety. Wszyscy katolicy w Polsce o nich słyszeli. Tylko czy naprawdę?
    Tak bardzo szanowano Maryję (dlaczego nie wymieniłeś Magdalenę?) jako kobietę, że nie nadano jej kapłaństwa. Mężczyznom można, bo ich się przecież mniej szanuje. Tak?
    Cyt „Chrystus przyszedł na świat jako SYN człowieczy, i że pierwsze stworzenie na ziemi, uczynione w zupełnie wybitny sposób na obraz Boży, było właśnie mężczyzną” No to już wiemy jakiej płci jest Bóg.
    Dalej jest jeszcze lepiej, bo Boga stawia się z mężczyznami, a kobiety są lepsze nawet od innych stworzeń. To nawet, powinno być podkreślone. Co za wyróżnienie.
    Cyt: „Matka Boga i Matka Kościoła, nie otrzymała misji właściwej Apostołom ani kapłaństwa urzędowego” A zauważyłeś może, że to inne czasy? I kobiety wtedy nie chodziły w spodniach i mężczyźni nie nosili krawatów. A teraz mamy XXI wiek i wszystko się zmieniło.
    Cyt „Obecność i rola kobiety w życiu i misji Kościoła, choć nie są związane z kapłaństwem urzędowym, pozostają absolutnie niezbędne i niezastąpione.” No tak. Ktoś przecież musi prać, sprzątać, gotować… Zawsze zastanawiałem się, kto pierze gacie biskupowi. Wiadomo – kobieta.

    OdpowiedzUsuń
  2. http://tadeuszbartos.blog.onet.pl/

    Przeczytaj. Warto.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja, nigdy nie będę matką, gdyż jestem mężczyzną, tak również kobieta nigdy nie będzie kapłanem, który mógłby wypowiedzieć z pełną konsekwencją, bez wprowadzania nieporządku słowa: "To jest Ciało Moje". Jezus Chrystus jest mężczyzną według Ciała i nie po to ustanowił dwie odrębne płcie, żeby je ze sobą później mieszać.

    Pozdrawiam,
    Sławek

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy28 maja, 2013

    Ja chciałbym tylko podkreślić chyba dosyć istotny szczegół opierając sie na tym co pisał ks. Rafał na temat kobiet, szczególnie Maryi.

    Oto zwykła kobieta, nie dama z wyższych sfer, nie ktoś ważny i powszechnie znany,nie jakaś wielka wojowniczka czy królowa, ale zwykła młoda kobieta, starajaca sie służyć Bogu jak najlepiej potrafi otrzymuje od Boga taka łaskę, jakiej nie otrzymała żadna inna kobieta, nawet taka z wyższych sfer, taka obeznana w panowaniu nad innymi, w przepisach prawa. Oto pojawia się u niej anioł i oznajmia, że została wybrana przez Boga na matkę Syna Bożego.

    Co taka kobieta o feministycznych poglądach mogłaby pomyśleć? Co współczesne kobiety mogłyby pomyśleć przy takim wybraniu? Skoro zostaje wybrana to należą mi sie wszelkie przywileje a sami aniołowie maja mnie nosic na rękach, bo przecież jestem wybrana przez samego Boga, więc nie mogę zyc w biedzie, ubóstwie, ale w najlepszym pałacu, zamku a dziecko powinno sie urodzić w najlepszych warunkach jako KRÓL KRÓLÓW, PAN ŚWIATA, SYN BOGA. CZY TAK BYŁO Z MARYJĄ? Nie. Ona nadal była zwykła kobietą, mieszkała jak wiele innych kobiet w jakieś skromnej chacie nosząc w swpoim łonie Syna Bożego. Jego narodziny tez nie odbyły sie w zamku, ale w stajni, wśród zwierząt. Czy Maryja domagała sie lepszych warunków z powodu tego wybrania? Nie, podporządkowała się swojemu mężowi, Józef był tym, który sie troszczył o jej warunki a nie były one dobre, jak na przyszłą Królową. Przyszedł czas na działalność Jezusa - Maryja mogła także domagać sie praw, bo przeciez była matką, więc według praw rodzicielskich miała prawo kierować swoim synem, oczekiwac od Jezusa posłuszeństwa, a jednak juz podczas uczty w Kanie to Maryja sie podporządkowała Jezusowi a nie On Maryi.

    Na czym polegała jej wyjątkowość? Czy na umiejętności rządzenia, kierowania innymi, wiedzy? Nie. Jej wyjątkowść polegała na pokorze i posłuszeństwie Bogu, także na podporządkowaniu się woli i roli męża - Józefa, mimo, że pod względem hierarchicznym po wybraniu jej na matkę Syna Bożego stała wyżej od Józefa i mogła oczekiwać większych praw. Ona nadal była posłuszna i pokorna, uznała wyższość mężczyzny - Józefa jako męża,Jezusa jako Syna Bożego i Boga jako Tego, który panuje nad światem. Pozostała pokorna, posłuszna do samego końca.

    To jest rola kobiety i wiemy doskonale, że w gronie świetych, błogosławionych było wiele kobiet, które miały wiedzę, nawet urzodziły się w naprawdę majętnych rodzinach ale podejmując się pełnienia woli Bożej, posługi wobec Chrystusa podporządkowywały sie przełozonym, uznając swoje miejsce w Kościele na takiej funkcji do jakiej zostały powołane.

    Teraz nie wiem co sie dzieje z kobietami domagającymi sie takich samych praw jakie maja mężczyźni w Kościele, ale jeśli kobieta nie rozumie swojej funkcji w Kościele, w służbie Bogu to tym bardziej nie nadaje sie na pełnienie funkcji kapłana ani tez innych, bo służba w Kościele Chrystusa to pokora, posłuszeństwo a Bóg ustanowił już wczesniej funkcję czy tez role kobiety i ich szczególnego kapłaństwa w Kościele. To jest szczególna funkcja, której mężczyxni też nie będą mogli pełnić.

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)