"Mój własny Jezu! (...) Czuję w
duszy po prostu ten straszliwy ból z powodu utraty - Boga, który mnie nie chce
- Boga, który nie jest Bogiem - Boga, który naprawdę nie istnieje (proszę Jezu,
wybacz moje bluźnierstwa - kazano mi pisać wszystko). Ta ciemność, która otacza
mnie z każdej strony - nie potrafię wznieść swojej duszy do Boga - nie dociera
do niej żadne światło ani natchnienie"... Te wstrząsające słowa napisała w
jednym ze swoich listów matka Teresa z Kalkuty, w 1959 roku. Tajemnicę jej
udręczonej duszy znało tylko kilka osób. Dziś, kiedy czytamy listy
błogosławionej misjonarki miłości - jesteśmy poruszeni do głębi...
Tak jak byliśmy poruszeni wielkim dziełem miłosierdzia, którego ta krucha Albanka dokonywała na oczach całego świata, oddana całkowicie Chrystusowi... Znamy ten promienny uśmiech, który zgasł nagle w 1997 roku. Tę twarz potrafią skojarzyć bardzo szybko miliony ludzi na całym świecie. Ale dopiero od nie dawna znamy namiastkę tego wszystkiego, co kryło się pod tym uśmiechem.
Tak jak byliśmy poruszeni wielkim dziełem miłosierdzia, którego ta krucha Albanka dokonywała na oczach całego świata, oddana całkowicie Chrystusowi... Znamy ten promienny uśmiech, który zgasł nagle w 1997 roku. Tę twarz potrafią skojarzyć bardzo szybko miliony ludzi na całym świecie. Ale dopiero od nie dawna znamy namiastkę tego wszystkiego, co kryło się pod tym uśmiechem.
Kobieta pozornych tylko kontrastów i
nieżyciowej filozofii, dla której zjednała tysiące. Kierując się misją miłości
zdołała zgromadzić tysiące wolontariuszy, gotowych ofiarować swój czas bądź
pieniądze na rzecz potrzebujących. Przyszła na świat w 1910 roku w rodzinie albańskiej,
umarła będąc obywatelką Indii, chociaż
honorowe obywatelstwo przyznały jej
liczne miasta i największe mocarstwo współczesnego świata Stany Zjednoczone. W
wieku 38 lat wychodząc sama na ulice Kalkuty, w niespełna czterdzieści lat
dotarła do 127 krajów z misją pomocy potrzebującym. Pragnęła pomagać
najuboższym a opieką swą otoczyła umierających, trędowatych, ociemniałych,
niechciane niemowlęta i dzieci, kaleki, starców, pogrążonych w depresji,
alkoholików, chorych na AIDS i więźniów.
Ślubując ubóstwo, pracą rąk własnych potrafiła obudzić sumienia milionów
i zyskać wsparcie dla tysięcy. Będąc katolicką zakonnicą zjednała sobie
hindusów, muzułmanów, a nawet ateistów dla wspólnego dzieła pomocy ubogim i
odrzuconym. Chociaż nie miała wyższego wykształcenia doktorat honoris causa
ofiarowały jej najznakomitsze uniwersytety m.in. Cambridge, Harvarda , San
Diego, Jagielloński. Pomimo, że nie zabiegała o rozgłos poznał ją cały świat,
doceniając jej wysiłki i przyznając liczne narody w dowód uznania.
Uważała, że jest tylko "ołówkiem w
ręku Boga". Była przekonana, że Bóg używa jej "nicości", by
ukazać swą wielkość. Nie potrafiła ukryć (choć mocno tego pragnęła) swojej
pracy wśród ubogich. Udawało się jej natomiast utrzymywać w ukryciu najgłębsze
tajemnice własnej relacji z Bogiem. Jedynymi, którzy znali jej bolesne
doświadczenia głębokiego życia wewnętrznego, byli nieżyjący już arcybiskup
Kalkuty Ferdinand Perier oraz kilku księży ( w tym jej długoletni kierownik
duchowy - o. Celeste Van Exem). Niosąc najuboższym najprostsze gesty
chrześcijańskiej miłości i miłosierdzia oraz Tego, który nazwał siebie
"Światłością" - musiała zapłacić wysoką cenę, żyjąc w
"straszliwych ciemnościach" swojego ducha.
W liście do jednego ze swoich
kierowników duchowych pisała: "Ojcze - od roku 49 albo 50 to straszliwe
poczucie pustki - ta niewypowiedziana ciemność - ta samotność - ta nieustanna
tęsknota za Bogiem - która przyprawia mnie o ten ból w głębi serca. Ciemność
jest taka, że naprawdę nic nie widzę - ani umysłem, ani rozumem. Miejsce Boga w
mojej duszy jest puste. Nie ma we mnie Boga. Kiedy ból tęsknoty jest tak wielki
- po prostu tęsknię i tęsknię za Bogiem - i wtedy jest tak, że czuję - On mnie
chce - nie ma Go tu. Bóg mnie nie chce. Czasem słyszę po prostu, jak moje serce
krzyczy - "Mój Boże", i nic więcej się nie dzieje. To tortury i
cierpienie, których nie potrafię wytłumaczyć"...
Te duchowe doświadczenia
"ciemności" były dla Teresy prawdziwą udręką. Dopiero z czasem, z
pomocą duchowych kierowników, stopniowo uświadamiała sobie, że owe wewnętrzne
cierpienia są istotnym elementem dzieła służenia najuboższym. Był to jej udział
w męce Chrystusa na krzyżu - ze szczególnym naciskiem położonym na pragnienie
Jezusa rozumiane jako tajemnica Jego tęsknoty za miłością i zbawieniem każdego
człowieka. W końcu Teresa uznała, że jej tajemnicze cierpienie jest odciskiem,
jaki w jej duszy zostawiła męka Chrystusa. Świadomie zatem weszła w tajemnicę
Kalwarii. Kalwarii Jezusa i kalwarii ubogich. W 1962 roku, w liście do o.Josepha Neunera pisała: "Jeśli kiedykolwiek będę
Świętą - na pewno będę Świętą od "ciemności". Będę ciągle nieobecna w
Niebie - aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi"...
Matko Tereso... Uboga misjonarko miłości,
ikono tego, co w człowieku najpiękniejsze i najwrażliwsze. Ciągle nieobecna w
niebie orędowniczko wszystkich pogrążonych w ciemnościach... Prowadź nas w
stronę Odwiecznego Światła. Wspieraj tych, którzy przechodzą przez ciemne
doliny, niosąc w sobie wewnętrzne udręczenie... Bądź z tymi, którzy pełni lęku,
nie wiedzą dokąd iść... Pocieszaj walczących z bluźnierstwami - osłabiającymi
ich ducha wiary... Zapalaj nam światło, byśmy w ciemnościach wiary i duchowych
zmagań, pomimo samotności - umieli tak jak TY Tereso - kroczyć ścieżkami ślepej
ufności w miłosierdzie naszego Pana... Matko Tereso... Święta od
"ciemności"... Ora pro nobis...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz