5 października 2012

Rok Wiary

Franciszku, idź i odbuduj mój kościół – usłyszał pewnego dnia bogaty młodzieniec z Asyżu. Myślał, że chodzi o zaniedbaną starą kaplicę. Ale to nie idące w ruinę mury potrzebowały Franciszka, ale cała wspólnota wierzących. Kościół potrzebował jego heroicznej wiary i bezprzykładnej pokory. Jezus potrzebował jego pracowitych rąk i jego dobrego i walecznego serca. I Franciszek Mu ich nie odmówił" - tymi słowami rozpoczął mój Proboszcz ks. Jarosław Staszewski SChr swoje Wprowadzenie w Rok Wiary, skierowane do parafian. Kościół Święty rozpocznie niebawem celebrowanie Roku Wiary, który ogłosił nasz ukochany Ojciec Święty Benedykt XVI. 

Parafia św. Józefa w Stargardzie, prowadzona przez księży chrystusowców, przygotowuje się do dobrego przeżycia wiary już od kilku miesięcy. Najpierw była "burza mózgów" i modlitwa. Zastanawialiśmy się, cóż takiego zaproponować naszym parafianom, by jak najlepiej przeżyli ten Rok, pogłębiając swoją wiarę, osobistą relację z Trójjedynym. Rok Wiary rozpoczyna się 11 października, w 50 rocznicę rozpoczęcie II Soboru Watykańskiego. Zakończy się w uroczystość Chrystusa Króla, 24 listopada 2013 r. Także 11 października odbędzie się diecezjalna inauguracja w Pyrzycach, której przewodniczyć będzie ks. abp. Andrzej Dzięga. W naszej parafii Rok Wiary rozpoczniemy 13 października, w sobotę, na Mszy św. Fatimskiej o godz. 20.00. Będzie to parafialne zawierzenie naszej wiary Matce Bożej i prośba, żeby pomagała nam jej strzec.

Ks. Proboszcz Staszewski zwrócił się z gorącą odezwą do naszych parafian: "Każdą i każdego z wierzących zapraszam i proszę, żeby wyznał wiarę osobiście. Prosi o to Papież i ja bardzo tego pragnę, abyśmy – Siostry i Bracia - w Roku Wiary, stanęli przed ołtarzem i patrząc na Ukrzyżowanego Zbawiciela, trzymając w ręku zapaloną świecę gromniczną, wypowiedzieli słowa, którymi Kościół od wieków wyznaje swoją wiarę, wiary uczy, a kiedy trzeba także broni".

W Roku Wiary, w środy, na wieczornej Mszy św., kobiety będą mogły publicznie wyznać swoją wiarę i wpisać się do „Księgi Wierzących Kobiet”. To samo będą mogli uczynić mężczyźni w piątki, także podczas wieczornej Mszy św. i podobnie wpiszą się do „Księgi Wierzących Mężczyzn”. To publiczne wyznanie wiary, będzie składane przez osoby bierzmowane, ma to być akt przemyślany, wolny i odpowiedzialny. Do złożenia wyznania wiary zaprosiliśmy także osoby żyjące w związkach niesakramentalnych, które nie mogą prowadzić życia eucharystycznego, ale całym sercem tego pragną. Tych natomiast, którzy żyją w konkubinatach i nie mają przeszkód do zawarcia sakramentalnego małżeństwa – wzywamy do nawrócenia. Jako księża i pasterze modlimy się też gorąco, aby nie zabrakło wśród nas wierzących mężczyzn i kobiet, i aby w Roku Wiary nasza wiara rosła, a nasza miłość do Pana Jezusa przynosiła widoczne owoce. To zbieranie wierzących potrwa do końca maja. Następnie księgi, pełne  podpisów, czyli śladów zostawionych przez nawrócone, wierzące i kochające serca, zawieziemy do Rzymu i ofiarujemy Papieżowi, jako owoc Roku Wiary w Stargardzie. 

Rozpoczynamy też prowadzenie katechez niedzielnych, które będą głoszone pięć minut przed każdą Mszą św. Katechezy dla dorosłych będą dodatkowo głoszone podczas niedzielnych Nieszporów. Raz w miesiącu na Nieszporach pojawi się świadek wiary - mniej lub bardziej znane osoby w Polsce, duchowne i świeckie, które dadzą świadectwo swojej wiary. W Roku Wiary będziemy pielgrzymować do Rzymu, dwukrotnie: najpierw młodzież na Święto Młodych w Niedzielę Palmową, potem dorośli – w czerwcu. Będzie także pielgrzymka do Ziemi Świętej w kwietniu. Jako pamiątkę Roku Wiary postawimy krzyż, aby świadczył, że ludzie wierzący, kochający swoją wiarę to nie ginący albo przetrzebiony gatunek. Że ludzie wierzący wciąż pokładają całą swoją nadzieję w dobrym Panu Jezusie, który nam w wierze przewodzi.

Szczególnie pragniemy w Roku Wiary zwrócić się ku młodzieży. Dlatego patronami tego Roku w naszej Parafii zostali: bł. Piotr Jerzy Frassati i bł. Chiara Luce Badano. Pragniemy rozpocząć porządną ewangelizację wśród młodych w Stargardzie. Zaangażowane zostaną w to wszystkie parafialne grupy duszpasterskie. Mamy świadomość, że młodzi są przyszłością nie tylko narodu, ale i Kościoła. Ewangelizować będziemy w szkołach, na ulicach, wszędzie, gdzie się da. Duszpasterstwo Młodych "Wieczernik" przy kościele św. Jana będzie miało w tym roku dużo do zrobienia. Modlitwa, akcja, reakcja. Wiemy, jak bardzo potrzebna jest formacja wiary młodych ludzi. Raz w miesiącu w kościele odbywać się będą Muzyczne Uwielbienia, połączone z Adoracją Najświętszego Sakramentu i modlitwą o uzdrowienie. W tygodniu będziemy karmić się Słowem Bożym (Krąg biblijny :"Diaspora"). Powstaje też młodzieżowy "Żywy Różaniec". Jedną grupę stanowić będą młodzi, drugą ich rodzice. Oprócz tego akcje ewangelizacyjne, wspólne pielgrzymki (najbliższa w październiku na Jasną Górę i do Warszawy) oraz organizowane po raz kolejny w Stargardzie Święto Młodych, w okresie Wielkiego Postu.

"Dzisiaj także Chrystus wysyła nas na drogi świata, abyśmy dawali o Nim świadectwo. Bo skoro ”wiara rośnie i umacnia się przez wiarę” (jak mawiał św. Augustyn), to naszym zadaniem w Roku Wiary ma być troska o naszą wiarę. Nie o cudzą, nie w pierwszym rzędzie, ale właśnie o swoją. Nikt tego, Siostro i Bracie, nie uczyni za Ciebie. My, jako duszpasterze i jako wspólnota ludzi wierzących, pomożemy Ci w tym, ale nie zrobimy tego za Ciebie. I nie zmusimy Cię do niczego. Jezus otwiera drzwi zbawienia, ale przejść trzeba samemu. I pomyśl, czy wolno Ci będzie jeszcze mówić o sobie „jestem wierzący”, kiedy na progu się zatrzymasz. Papież w Roku Wiary mówi do Ciebie, żebyś się nie bał, nie jesteś sam, nie wierzysz samotnie, wierzysz z całym Świętym, Powszechnym i Apostolskim Kościołem" (ks. Jarosław Staszewski SChr). 

Niech Pan błogosławi wszystkim tym dziełom, o co pokornie Go prosimy...


6 komentarzy:

  1. Pytam z czystej ciekawości: skoro (Gal 3,28) Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie, to jaki jest sens osobnych ksiąg dla mężczyzn i kobiet?

    OdpowiedzUsuń
  2. A jaki jest sens oddzielnych toalet męskich i damskich, różnych linii kosmetycznych dla kobiet i mężczyzn, nie wspominając już o odzieży, "skoro nie ma już mężczyzny i kobiety"? :))) no dobra, już na serio: św. Paweł miał na myśli powszechną dostępność do zbawienia, natomiast księgo oddzielne dla kobiet i mężczyzn z przyczyn najzupełniej praktycznych. +Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Osobiście nie widzę sensu dla osobnych toalet dla kobiet i mężczyzn - uzasadnieniem jest tylko i wyłącznie obyczaj (wypływający z tradycji opartej o paradygmat religijny). Linie kosmetyków - abstrahując od kultury i marketingu - to zapewne w jakiejś mierze sfera zdeterminowana biologią. Ubrania to znowu kod kulturowy.
    Zaintrygowały mnie osobne księgi dla kobiet i mężczyzn, bo odczułem to jako pewien dysonans w stosunku właśnie do uniwersalnej konstatacji św. Pawła. Przeniosłem to po prostu na grunt "księgi" - skoro nie ma osobnych wersji Biblii dla kobiet i mężczyzn, to dlaczego mają znaleźć uzasadnienie sprofilowane płciowym biologizmem osobne "Księgi Wierzących". Ockham powiedziałby zapewne, że to mnożenie bytów ponad potrzebę, a ja przyznaję, że nie rozumiem jakiego rodzaju praktycyzm miałby stać za tym podziałem. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piotrze, skoro sensu nie widzisz, korzystaj na przemian z męskiej i damskiej :) (bądź konsekwentny). Wiele rzeczy nie rozumiesz z zakresu eklezjologii i chrześcijańskiej antropologii, gdyż brakuje ci tego, co św. Paweł posiadał i bez czego św. Pawła nie pojmiesz nigdy - czyli "wiary". Co do ksiąg i podziału, tu nie ma co rozumieć, podziału żadnego nie ma, są dwie księgi i tyle, przez co unikniemy "korków" w czasie wpisywania się :))a i w druku będzie łatwiejsze, dwa tomy, a nie jeden, coś pięknego. Już to widzę, jak piękna kobieta niesie księgę i wręcza ją Papieżowi, a za nią przystojny mężczyzna również z księgą i Proboszcz oczywiście, z bananem na twarzy :))) I dzięki za Ockhama, rzeczywiście zbiór twoich myśli to istne "mnożenie bytów ponad potrzebę". +pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę Księdza! :)
    Gdybym naprawdę, ale to naprawdę musiał skorzystać z damskiej toalety to bym to zrobił, jednak liczyłbym się z tym, że moja tam obecność może wprowadzić kogoś w pewne zakłopotanie, bo byłaby niekompatybilna z kulturowym schematem. W takiej sytuacji liczyłbym jedynie po prostu na odrobinę empatii. :)
    Rozumiem już, że za dwoma księgami dla wierzących dwojga płci stoi tylko i wyłącznie estetyka, a nie eklezjologia, chrześcijańska antropologia czy funkcjonalny utylitaryzm - w takim kontekście trochę żal mi brzydkich kobiet i nieprzystojnych mężczyzn... :)

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)