Z porannych mgieł wyłaniało się słoneczko złociste i
promienne. Zapowiadał się piękny, choć wietrzny dzień. Jaskółki czarnymi
zygzakami śmigały po niebie, gołębie wesoło gruchały na gzymsach domów, a
swarliwe wróble wykłócały się o lada okruszek. Martyna zapatrzyła się w ten
wesoły poranek i głęboko westchnęła. Oj, nie wesoło jej było na duszy, nie
wesoło było ludziom tej pomorskiej ziemi. Wokoło szalała długa, posępna wojna
trzydziestoletnia. Ziemie i miasta przechodziły z rąk do rąk, raz były tu
wojska cesarskie, to znów Szwedzi grabili i rabowali, co się dało. Ani jedni,
ani drudzy nie mieli litości dla ludzi. Tak było i w Stargardzie. Głód panował
tu i nędza, wielu mieszczan brało tobołki na plecy i uciekało do Szczecina,
licząc na ocalenie.
Martyna westchnęła ponownie: w domu czekały głodne dzieci i chora matka. Czym nakarmić tę czeladkę? Zaledwie wczoraj szwedzcy żołdacy wpadli do domu i zabrali resztę zapasów. Tak samo było i w innych domach: ludzkim biadaniom i lamentom nie było końca. Martynie było ciężko szczególnie: samotnie musiała się borykać ze złym losem. Męża jej, Janka, wojska cesarskie zabrały, by chodził koło koni, jako że furmanem był i na koniach się znał.
Wreszcie Martyna otrząsnęła się z zamyślenia i
ruszyła do swej kumy, co chatkę za murami miasta miała, by od niej bodaj
garstkę mąki uprosić. Kiedy wychodziła z miejskiej bramy, minął ją galopem
oddział Szwedów i wnet Martyna z przerażeniem ujrzała, jak żołdacy podpalają
stodoły, chałupki i wszelkie zabudowania za murami. Wnet wszystko stanęło w
płomieniach. Zbliżały się do miasta wojska cesarskie i szwedzki dowódca kazał
wszystko, co za murami podpalić, by odsłonić pole obstrzału.
Z krzykiem i lamentem pędziły gromady ludzi z
podgrodzia ku miastu, by w jego murach choć nagie życie uratować. Wnet jednak
stała się rzecz najstraszniejsza: wiatr gnał płomienie wprost na miasto. Wtedy
wybuchła panika: ludzie jak błędni kręcili się w kółko, nie wiedząc, gdzie
uciekać przed pożarem, który w okamgnieniu ogarnął gród. Straszliwie przerażona
Martyna zdążyła jeszcze dobiec do swego domku i zgarnąć dzieci. Starą matkę z
trudem na rękach wyniosła i zobaczyła, że ludzie uciekają w stronę kościoła św.
Jana, którego grube mury zdawały się być schronieniem przed ogniem. Zdyszana
dowlokła się i ona do świątyni. Wtedy zobaczyła, jak chmary białych gołębi
latają nad kościołem. Gnieździły się na wieży i nazywano je gołębiami św. Jana.
Teraz spłoszone ogniem i dymem bezładnie latały wokół kościoła. Stłoczeni we
wnętrzu ludzie z płaczem wielkim błagali Boga o litość, o ocalenie. I
rzeczywiście, Pan wysłuchał wołania biedaków: pożar ominął świątynię i
okoliczne domy, reszta miasta niemal ze szczętem spłonęła.
I poszła w lud legenda: to Pan Bóg wysłał gołębie
św. Jana, by łopotem skrzydeł odpędziły płomienie i ocaliły ludzi, co Panu
zaufali i w Jego świątyni szukali ocalenia.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od
zapomnienia” Szczecin 2003
Ze Stargardem św. Jan Chrzciciel związany jest od XII wieku. Około 1181 roku książę pomorski Bogusław I nadał rycerskiemu zakonowi Joannitów "dom", który wznieśli wraz z kaplicą pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela w ciągu XIII wieku. Mimo tego, iż najstarszym kościołem na terenie naszego miasta była świątynia poświęcona św. Marcinowi (powstała po misji chrystianizacyjnej biskupa Ottona z Bambergu), to właśnie kaplica, a później kościół św. Jana Chrzciciela posiadał prawo patronatu nad farą Mariacką. Stan taki trwał do wieku XVI, tzn. do 1534 r., kiedy prowadzono w Księstwie Pomorskim protestantyzm. Jednak jeszcze w XVII wieku Joannici stargardzcy, już jako świecka organizacja skupiająca najważniejszych kupców i innych członków gildii, spierała się z Collegium Tribunitium i Radą Miejską o patronat nad kościołem Mariackim. W swojej pieczęci, której odcisk zachował się w Aktach Książąt Szczecińskich, przechowywanych w Archiwum Państwowym w Szczecinie, przedstawia głowę św. Jana Chrzciciela na misie.
Najważniejszy moment dziejowy naszego miasta jest również związany ze św. Janem Chrzcicielem, ponieważ 24 czerwca 1243 (lub 1253) roku, tzn. w dniu narodzin tegoż świętego, Stargard z rąk księcia pomorskiego Barnima I otrzymał magdeburskie prawa miejskie. Zatwierdzały one prawnie rozwijający się już ośrodek po północnej stronie obecnego Starego Miasta i dały początek nowemu miastu - pozostała część obecnego Starego Miasta. Od wieków średnich po wiek XIX najważniejszy jarmark miejski odbywał się w dniu św. Jana Chrzciciela. Natomiast najliczniejsze cechy stargardzkie, kowali, krawców, kuśnierzy i rymarzy, za swojego patrona uważały właśnie św. Jana Chrzciciela.
Źródła:
Mistyczny wyraz patronatu nad kościołem św. Jana Chrzciciela mogli doświadczyć z kolei mieszkańcy Stargardu w tragicznym dla miasta dniu 7 października 1635 roku, kiedy spłonęła niemalże cała zabudowa miasta. Jednak "cud" wielokrotnie opisywany w literaturze przedmiotu - "srebrna gołębica", która unosiła się nad kościołem, uratowała świątynię wraz z 19 domami wokół. Powiadają w kronikach, że to Duch Święty i Jan Chrzciciel stargardzką świątynię i tłum w niej schroniony, od śmierci i zagłady raczyli litościwie uratować...
Knoop O.,
Stargarder Sagen. Uberlieferung und Geschichte mit einem Anhang: Die Sage der
Mädue. Stargard,
1924, s. 60.
www.stargard.pl
www.legendy.fstargard.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz