
Końcówka „Roku Kapłańskiego”, przynajmniej na naszym polskim podwórku, zaowocowała beatyfikacją kapłana męczennika – ks. Jerzego. Dał mi Bóg szansę i łaskę wzięcia udziału w uroczystościach beatyfikacyjnych kapelana Solidarności. Byłem szczeniakiem, kiedy 37-letni ks. Jerzy poniósł śmierć męczeńską. Miałem wtedy sześć lat. W domu się o tym mówiło, choć słabo pamiętam te dyskusje i klimat ówczesnych dni. Co innego ostatnia niedziela. Pojawił się bowiem nowy patron polskich kapłanów. Ksiądz Jerzy, jego człowieczeństwo, wrażliwość i styl kapłaństwa okazują się być prawdziwym darem niebios dla nas kapłanów. Ileż możemy się od niego nauczyć…
Z całym szacunkiem do św. Jana Marii Vianneya. Benedykt XVI już niebawem ogłosi go patronem kapłanów. I dobrze. Francuski proboszcz umierał w opinii świętości. Jego przywiązanie do Chrystusa, pasterska gorliwość, ascetyczne szaleństwo, poświęcenie, umiłowanie ofiary i konfesjonału robią wrażenie. Oblicze dobrotliwego staruszka kapłana, wyniszczone ascezą, towarzyszyło nam przez wiele miesięcy. Nie wspominając już o jego wstawiennictwie, które czułem na każdym kroku. Ale teraz św. Jan Maria ma kompana, przynajmniej w moim osobistym panteonie patronów-kapłanów, i to kompana porządnego, naszego kochanego ks. Jerzego.
Pomyślałem sobie na Placu Piłsudskiego, że walka o prawdę, której tak mocno był wierny ks. Jerzy trwa ciągle i nigdy się przecież tak naprawdę nie skończyła. „Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie – mówił 31 października 1982 roku ks. Popiełuszko – Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień”…
Asceza, modlitwa, ofiara… To wszystko jest ważne. Ale czy mają one sens, kiedy ksiądz siedzi jak trusia, przestraszony i skulony jak pisklę, dając się zwieść wszech panującej „poprawności politycznej”? No bo o pewnych rzeczach mówić nie wypada, pewnych tematów ruszać też nie warto. Jakże smutnym jest fakt, że często, chociażby w rzeczywistości medialnej, wielu świeckich odważnie nazywa rzeczy po imieniu, dając świadectwo wiary, a pasterze?... Gdzie my jesteśmy?... Dlaczego na wielu areopagach brakuje wciąż biskupów i kapłanów, którzy jak ks. Jerzy, czy dziesiątki jego poprzedników (św. Paweł chociażby) mówiliby mocnym głosem, wskazując drogę swoim wiernym, nazywając rzeczy po imieniu?... Gdzie my jesteśmy?...
Żyjemy przecież w świecie mocno zakamuflowanych totalitaryzmów. Bezczelna jest ta „nasza niewola” i zakłamanie. Czegoś się boimy. Może samotności, której tak mocno doświadczał ks. Jerzy. Ale czy prorok z natury swej nie jest samotny? Może paszkwili się boimy, dbając o swoja popularność, dobre imię. Ale czy prorok z natury swojej nie jest „mało popularny”, bo prawdziwy, w tym jak żyje i co mówi? Czy nie po to posyła nas Chrystus, byśmy pokazywali światu jaka jest prawda i że warto nawet za cenę narażenia się pewnym środowiskom i cenę własnego kapłańskiego życia bronić najsłabszych, pocieszać odtrąconych, przywracać godność poniżonym, bronić tego, co święte i prawdziwe, bo przecież „prawda jest niezmienna”! Tak jak niezmienna pozostaje rola kapłana - proroka w narodzie, któremu zaczyna brakować męstwa. A „naród ginie – jak mówił bł. Ksiądz Jerzy – gdy brak mu męstwa, gdy oszukuje siebie, mówiąc, że jest dobrze, gdy jest źle, gdy zadowala się tylko półprawdami”.
Dlatego proszę dziś Boga, za wstawiennictwem ks. Jerzego, by potrząsnął narodem i swoimi kapłanami. Żadnych półprawd, żadnego tchórzostwa, żadnego oszukiwania siebie i innych. Tego nas uczy ks. Jerzy, jego życie i męczeńska śmierć, jego wiara i poświęcenie, jego prorocki głos i męstwo.
Miałem sześć lat, gdy wyciągano ciało ks. Jerzego z wody. Dziś mam lat trzydzieści dwa. I Bóg mi świadkiem, że przy pomocy Jego łaski zrobię wszystko, by być świadkiem prawdy. Nawet jeśli to wszystko będzie mocno bolało. Czas wyruszyć na areopagi kochani współbracia w kapłaństwie. Wisła pomieści nas wszystkich…
"Asceza, modlitwa, ofiara… To wszystko jest ważne. Ale czy mają one sens, kiedy ksiądz siedzi jak trusia, przestraszony i skulony jak pisklę, dając się zwieść wszech panującej „poprawności politycznej”?" Świetna myśl. I ciekawe zestawienie - jakby Vianney vs. Popiełuszko :) (pół żartem, oczywiście :D)
OdpowiedzUsuńMożna powiedzieć - Bóg daje Kościołowi i ludziom świętych na miarę ich czasów. W Ars był syf w takim, a nie innym sensie - to posłał im takiego niepozornego (niedouczonego, podobno, nieco) Vianneya, który cuda tam zdziałał jako asceta, spowiednik. W naszych czasach, jak komuna niszczyła ludzi, sumienia, tłumiła wiarę i Kościół - to posłał w Polskę takiego niepozornego Popiełuszkę, który sporo chorował, orłem nie był. Ale umiał upomnieć się o prawa i wolności, których nikt nie może odebrać. I nie bał się mówić o tym do śmierci.
I to jest właśnie Opatrzność Boża :)