14 października 2010

Nie chcę "drugiej Holandii"

Chciałbym żyć w kraju na wskroś chrześcijańskim. W kraju gdzie nie układano by krzyży z puszek po Lechu, gdzie nie zabijano by nienarodzonych, w kraju wolnym od iluzji In-vitro, czy fanatycznie liberalnych ideologii. Chciałbym robić zakupy w sklepach i być (współ)twórcą kolejek do kasy, składających się z ludzi żyjących sakramentami, „uprawiającymi” miłość cierpliwą, szanującymi się nawzajem. Przejść się przez miasto w sutannie i nie usłyszeć  tekstów typu: „pedał”, „dzieciorób” etc. Chciałbym. Ale wiem, że tak nigdy nie będzie. Wiem też, że tak być nie może.

Królestwo Boże jest w nas.  Wszędzie pełno światła. Tabernakula wypełnione Bogiem, przestrzeń poprzecinana setkami odmawianych różańców. Wieże kościołów wzbijają się ku niebu. Obok klinika aborcyjna, wdzierająca się w czarne grudy ziemi, fabryka śmierci, zabijająca wszystko i wszystkich, dzieci, matki, lekarzy. W powietrzu, którym oddycham, krzątają się duchy pachnące łagodnością i rajskim ogrodem, tudzież wykrzywione pychą oblicza innych aniołów, z czarnymi skrzydłami, siewcy strachu i niepokoju. Ten kraj nie jest rajem, ziemią obiecaną. A jednak do tego kraju i do tej ziemi poprowadził nas Pan…
Pomyślałem sobie wczoraj, że jak Diabłu uda się zniszczyć tę ziemię, nastąpi koniec świata. Wiem, przesada. Ale tak pomyślałem. Jak się uda Diabłu wyrugować wszystkie krzyże, zamknąć usta chrześcijanom, zapędzić „polskich katoli” do kąta kompleksów i „wiary prywatnej”, to ukażą się znaki na niebie i wielki smok (nie będzie to niestety ten wawelski) zrzuci na ziemię część gwiazd i pożre nas beznamiętnie, jak się pożera kartonik popcornu w Multikinie, na jakimś głupawym seansie jeszcze jednego filmiku w 3D.
Nie chcę, żeby w moim kraju nastąpiła duchowa śmierć. Nie chcę drugiej Irlandii, nie chcę drugiej Holandii. Nie chcę przy ołtarzu biskupów gejów, księży „kochających inaczej” (określenie w ramach „politycznej poprawności”), pamiątek pierwszokomunijnych, z drzwiczkami przez które można wsadzić do środka kawałek Pana Jezusa i powiesić na ścianie w swoim wypasionym domku. Nie marzy mi się odprawianie Eucharystii z asystą dwóch świeckich przy ołtarzu, konsekrujących ze mną chleb i wino. Nie marzą mi się kapłani współbracia, niespowiadający od lat dwudziestu i kościoły w których nie można przystąpić do spowiedzi. Nie chcę żyć w mieście, gdzie zakazane są procesje Bożego Ciała (bo rani to uczucia ateistów), za to kilka razy do roku pozwala się przejść innym „procesjom”, w czasie których zamiast sypania kwiatków sypie się prezerwatywami, miast chorągwi i transparentów niesie się transparenty ze zdjęciami kopulujących facetów. A potem niszczy się figurę Jezusa stojącą przy poczciwym kościółku, w ramach zadośćuczynienia za prześladowania mniejszości seksualnych (zapraszam do Amsterdamu). Nie chcę chodzić do kościołów, przerabianych na salony samochodowe, restauracje, hotele, czy domy towarowe...
Nie chcę, by moja ziemia pokryła się złotymi cielcami, bezrozumnym pogaństwem, flagami w kolorach tęczy, „wolnością” zniewalającą, wolnością dla samej wolności, by ziemia ta przesiąkła krwią aportowanych dzieciaków, a powietrze wypełnione zostało jękiem unicestwionych duchowo dwunogów, potomków Adama i Ewy, którym stwardniały serca i którzy odwrócili się od swojego Stwórcy,  pożerając tony owoców „nie do spożycia”, zgniłych i pełnych robactwa, o smaku słodkiego miodu.
I modlę się. O świętych Franciszków, Benedyktów, święte Jadwigi, o kolejnych Dokowiczów, Terlikowskich, Cejrowskich, o kolejne Najfeldowe , o kolejnych Popiełuszków, o tych, którzy mieli i mają odwagę czekać na Mojżesza, zamiast lepić złote cielce. Czekamy na „drugiego Mojżesza”… Przyjdzie na pewno. Ten, który pokonał śmierć, który przywraca człowiekowi godność, który zejdzie z góry i dokona Sądu. Czekam i sam podejmuję walkę, bo cielców jest coraz więcej. A ziemia, do której poprowadził nas Pan, jest ziemią świętą, ziemią na której słowa „Bóg, honor i ojczyzna” mają jeszcze sens. Czas się przebudzić. Ta ziemia nigdy nie będzie Rajem. Ale przez tą ziemię wiedzie do Raju droga, której jesteśmy stróżami i dzięki której możemy sami i wespół z innymi dojść tam, gdzie nasze miejsce… Tego chcę… I pragnę… I o tą drogę walczyć będę, póki starczy mi sił…

27 komentarzy:

  1. zauroczyli mnie szczerzy Chilijczycy, z ich ciepłem i skromnością. Dios es Grande! I zasmuciłem się naszymi smutnymi minami:( Temu co złe powiedzmy ossstro NIE, ale temu co dobre i piękne w innych krajach - TAK! We are family. Nie czekam na Mojżesza, On żyje ( TABOR ). Czekam na powrót Pana, i na duchowych rycerzy Jedi - którzy powiedzą chorym - wstań i chodź! Zapytajmy się siebie - w Stargardzie tylu kapłanów, mógłby choć jeden uzdrawiać... - tego też ludziom trzeba. pokręciłem coś ?

    OdpowiedzUsuń
  2. sorka kliknąłem anonimowy, a raczej jestem animowany :) pozdrawiam Padre, spróbuj jak Cejrowski pisze w "Gringo" hej!

    OdpowiedzUsuń
  3. .. no to Tomku, bierzemy się do roboty :) gdzie dwóch albo... damy radę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja też będę, walczyć, ukazywać swoim postępowaniem,że można żyć inaczej, piękniej, bo nie chcę drugiej Holandii. NIE!
    Męczy mnie ten świat, ja tu nie pasowałam, nie pasuję i nigdy pasować nie będę...

    Uwilebiam czytać Księdza posty ;) Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ze wszystkich sił świadczyć i przemieniać ten świat!

    OdpowiedzUsuń
  6. Marcin znad morza.14 października, 2010

    Módlmy się za młodzież w moim wieku, bo to od Nas zależy czy już niedługo będziemy żyli w tej "drugiej Holandii". Osobiście tego nie chcę i swoim świadectwem Wiary w Najwyższego będę walczył z całych sił, by do tego nie doszło!
    Pozdrawiam kochanego Ojczulka ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. zacznijmy od rynku drugiej ręki przy parafii. właśnie w tej "niedobrej" Holandii widziałem jak to fajnie działa przy którymś z kościołów. W Eindhoven. Ludzie przynoszą swoje stare lampy, książki, cd, torebki, baterie, a czasem straszne badziewie, ale pojawia się rynek dla ludzi niezamożnych. To właśnie przy kościele może takie coś działać. Musi być to płatne z uwagi na to, żeby uzyskać dochód dla 1, 2 lub 3 osób. Powstaje miejsce pracy, niezamożni mają swój rynek, a ludzie uczą się dzielić. MIasto wie, że Kościół jest aktywny i twórczy, że ludzie Kościoła potrafią wspólnie zadziałać, dać pracę i przy okazji stworzyć na rynku nową jakość. Lumpeksy juz są, ale brak miejsc, gdzie można kupić stary fotel, stół, lampę, obrazek na ścianę, używane cd, dvd itp - np. przywiozłem sobie stary, świetny fotel z Holandii, za 25 euro. U nas w sklepie z "meblami zachodnimi" chyba 500 zł!

    OdpowiedzUsuń
  8. taki interes spoleczny, rozmawialem juz z dyr. Caritasu. do tego cafe JAN, taki chrzescijanski empik. to jest mozliwe, realne. Moze urosnie, a moze nie. On wie!

    OdpowiedzUsuń
  9. dopóki sił jednak iść, przecież iść, bede iść
    dopóki sił będę szedł, będę biegł, nie dam się...

    nie chcę drugiej Holandii, Irlandii, UK.Chcę żyć u siebie, zgodnie i godnie z nauką Jezusa...Męczy mnie TV i bezustanne walki
    Tym co chcą żyć z Jezusem stanowcze TAK!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Właściwie to ja chcę tego samego co Ksiądz (i tego samego nie chcę), mam tylko jedno małe "ale". Dlaczego nie chce Ksiądz biskupów gejów i księży „kochających inaczej”? Czy to nie wszystko jedno, jaka jest orientacja seksualna kapłana, jeśli żyje on w celibacie? Przecież sama orientacja homoseksualna nie jest jeszcze grzechem i piętnem. Grzechem może być tylko to, co ktoś z tą swoją orientacją zrobi. A zatem- dlaczego nie? (i zaznaczam, że nie pytam o to z przekory)

    OdpowiedzUsuń
  11. Alicjo, odpowiedź brzmi: "nie wszystko jedno" :) Wykładnia Nauczycielskiego Urzędu Kościoła, oparta na Objawieniu (Pismo Święte + Tradycja) w tej materii wypowiada się jednoznacznie: osoby o skłonnościach homoseksualnych nie mogą być wyświęcane na kapłanów. W latach 70-tych pod naciskiem logby gejowskiego WHO skreśliła z listy chorób "homoseksualizm", w antropologii chrześcijańskiej i medycynie pastoralnej "homoseksualizm" posiada nadal (i słusznie)znamiona choroby. Kapłaństwo jest naśladowaniem Chrystusa, sprawowaniem urzędu "in persona Christi" i chyba nie trzeba też zbytnio przekonywać, że Jezus nie był homoseksualistą. Ostatnia rzecz: to już na poziomie badań socjologicznych: osoby o skłonnościach homoseksualnych mają o wiele większe trudności w zachowaniu czystości, niż heteroseksualne. Pozdrawiam serdecznie... +ZPB

    OdpowiedzUsuń
  12. Aż dziw, że jeszcze nie pękł...

    OdpowiedzUsuń
  13. ja również nie chcę! i mam, za przeproszeniem cholerną ochotę to wykrzyczeć! dość dla krzyża z puszek po lechu, krzyża Chrystusowego - profanowanego i bezczelnie traktowanego. mam dość opluwania księży, z których 90 parę procent to wspaniali idealiści, wzorowi pasterze pełni wiary, nadzieji i miłości, którzy nie uczynili nikomu nic złego, a dobrego ze wszech miar. dość cholernym stereotypom, że człowiek wierzący to tylko taki który modli się w swoim mieszkaniu, musimy wyjść na ulicę, nauczać jak nauczał Nasz Mistrz. Nauczać nie wprost, bo nawet już nasza najjaśniejsza Rzeczpospolita tego nie zrozumie, ale tak żeby nasze zachowanie świadczyło o wyborze Chrystusa w naszym życiu. O jednym musimy jednak pamiętać, o słowach Chrystusa, determinujących cele i granice: "Królestwo Moje nie jest z tego świata" to zdanie musi nas umacniać i przestrzegać.

    potrzykroć Szczęść Boże z Górnego Śląska!
    Oremus pro invicem!

    mateusz.

    OdpowiedzUsuń
  14. żyć jak nie z tego świata ... to nie znaczy jednak, że muszę godzić się na sztuczne, sztywne ceremonie i teksty. na wymuszane uśmiechy, nieautentyczną przyjaźń. bijmy się raczej w piersi czy przekładamy na co dzień, w relacje, nasze chrześcijaństwo. czy czujemy się w kościołach jak w domu, a jeśli nie, to dlaczego... - czy to wygórowane oczekiwania, czy "poaągowa" mentalność naszej kultury?

    OdpowiedzUsuń
  15. odnośnie pkt 6 DEKALOGU tuż obok. boję się takiej duchowości lęku,

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak powiedział rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls: «ludzie o [homoseksualnych] skłonnościach po prostu nie mogą być wyświęcani»: J. MAJEWSKI, «Kronika religijna», Więź 552 (2002) 132. Rozliczne wypowiedzi dykasterii watykańskich podsumowuje KONGREGACJA DS. WYCHOWANIA KATOLICKIEGO w Instrukcji dotyczącej kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania ich do seminariów i dopuszczania do święceń.
    Mówi ona: «nie można dopuszczać do seminarium, ani do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tzw. ‘kulturę gejowską’» (Instrukcja 2).
    Należy pryz okazji nadmienić, że Kościół nie dyskryminuje kandydatów o skłonnościach, czy aktywnych homoseksualistów, ale jak stwierdza kard. Grocholewski «Kościół ma święte prawo określania, jakie wymagania stawia się kandydatom do kapłaństwa».
    Stolica Apostolska osobom przeżywającym taką trudność proponuje, aby w ciągu trzech lat przed święceniami diakonatu «wyraźnie przezwyciężyć» te tendencje. Papież daje możliwość, ale jednocześnie stawia wymóg.
    Mimo wszystko, o czym mówi KKK, osobom o takich skłonnościach, często przeżywających brak akceptacji takiego stanu rzeczy, należy się szacunek i troska o ich życie duchowe. O czym nie zapominajmy.

    OdpowiedzUsuń
  17. Biorąc pod uwagę przytoczone przez oraclusa wypowiedzi, można zauważyć wewnętrzną sprzeczność. Papież daje możliwość święceń osobom ze skłonnościami homoseksualnymi (jeśli 3 lata przed święceniami diakonatu przezwyciężą te tendencje), a rzecznik Watykanu już im takiej możliwości nie daje.
    'córka marnotrawna'

    OdpowiedzUsuń
  18. A ja chciałbym żyć w kraju wolnym. W kraju, gdzie nikt mi nie nakazuje co i jak mam robić. W kraju, który nie jest zniewolony przez jedną, niepodważalną doktrynę. W kraju, który jest niezależny od innego. Chciałbym aby Polska nie musiała sponsorować innych i aby ci inni nie rządzili się jak szare gęsi.
    A Boga to Ty nie utożsamiaj z katolicyzmem. Bo Bóg, to coś dużo, dużo więcej.

    OdpowiedzUsuń
  19. spróbujmy zrozumieć, co innego skłonności a co innego pójście za nimi. bądźmy szczerzy przed sobą sami, niech każdy się przeglądnie w lustrze, czy nigdy nie miał jeszcze gorszych myśli... JP II mówił coś takiego - "żeby się sobie dobrze napatrzeć". Co z nienawiścią, wrogością, religijnym poczuciem wyższości, faryzejską satysfakcją z czyjegoś upadku, upiornymi i upokarzającymi myślami, co z zawiścią, wyniosłością narodową, plemienną, stanowiskową, urzędową, czy choćby kapłańską itd... - chodzę do kościoła, bo potrzebuję ZBAWIENIA, czyli Jezusa, bo jestem jednym z tych utrudzonych i umęczonych, bo bez Niego nic uczynić nie mogę... - JP II: kto będzie zbawiony ? Kto przyjmie Zbawienie! Oby gej, czy złodziej, morderca, czy każdy inny grzesznik ( nie ma nie-grzeszników ) uznał, że potrzebuje ZBAWIENIA, UWOLNIENIA, UZDROWIENIA - chyba jednak na tę kwestię powinniśmy kłaść nacisk, zamiast na mroku upadłej natury, która wyje z głodu za Miłością... - instrukcje, wytyczne raczej zawsze są sztywne, papierowe.

    OdpowiedzUsuń
  20. Łaska buduje na naturze... Tego nie przeskoczymy. Dokumenty Kościoła są zakorzenione w Objawieniu i antropologii. Żadna sztywność na papierze. Życie. I doświadczenia z dwóch tysięcy lat...

    OdpowiedzUsuń
  21. Co do kraju wolnego: "ku wolności wyswobodził nas Chrystus"... I dlatego nie chce drugiej Holandii.

    OdpowiedzUsuń
  22. Anonimowy, w pelni popieram! Dlaczego wciaz tylko narzekamy na innych? Na innych, ktorych widzimy w telewizji, o ktorych pisza gazety i portale internetowe? Czy nie lepiej zaczac od siebie? Gorszenie sie "zlym, zepsutym swiatem" to tylko marnowanie czasu i energii. Kazdy medal ma dwie strony: w tej samej Holandii, ktora Ksiadz tak krytykuje (to chyba juz jakis stereotyp)odbedzie sie w grudniu spotkanie Taizé...
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  23. Ależ tu nikt się nie gorszy i nie narzeka... na Boga :) Czytajmy teksty ze zrozumieniem. Nagie fakty szokują. A że i w Holandii dzieje się coraz więcej pozytywnego w Kościele (ruchy oddolne, działalność Neokatechumenatu, Focolari etc.) jest nadzieja... Ale o tym innym razem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  24. Tak mi się jakoś skojarzyło z tą Holandią, ze w tym roku u nich spotkanie Taize ma się odbyć... może tam w Holandii chociaż trochę to coś zmieni...

    OdpowiedzUsuń
  25. Po stokroć wolę Holandię niż kraj siejących nienawiść prowokatorów i nikczemników pokroju Jarosława Kaczyńskiego czy Sławoja Flaszki Głodzia.
    Wolę kraj wolny od zdemoralizowanego Kościoła, który bezlitośnie łupi naród, wykorzystując sprzedajnych polityków.
    Wolę kraj normalny, w którym osoba o odmiennej orientacji seksualnej nie jest stawiana w jednym szeregu ze złodziejem i mordercą.

    OdpowiedzUsuń
  26. Czad jest z Księdza bloga:)
    Czytam go zawsze z otwartymi ustami o.O :))
    Pozdrawiam bardzo serdecznie z Wrzącej Wielkiej:)
    Michalina :)

    OdpowiedzUsuń
  27. ja tez wole Holandie od Polski, gdzie panuje ideologia religijna,a kosciol robi wode z mozgu normalnym ludziom.Wole Holandie od Polski chocby ze wzgledu tez na to,ze w Polsce jest wiecej kosciolow niz fabryk dajacych miejsca pracy ludziom.

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)