4 listopada 2010

Nawet trumna miłości nie zakończy...

Wzruszyłem się dzisiaj…  Na pogrzebie. Kiedy skończyłem modlitwę, najbliższa rodzina zmarłej zaczęła podchodzić do trumny, by ostatnim dotykiem dłoni pożegnać się z matką, babcią, prababcią, siostrą, ciocią, przyjaciółką. Na końcu zbliżył się do ukochanej żony małżonek. Starszy pan, z laseczką w dłoni, przygarbiony lekko, z siwizną mijającego bezpowrotnie czasu  we włosach. Zaczął czule gładzić twarz swojej żony. Potem włosy. Trumnę zamknięto. Choć we łzach poczciwego starca, wciąż odbijała się twarz ukochanej małżonki…

Przeżyli ze sobą sześćdziesiąt lat. Wychowali trójkę dzieci. Doczekali się wnuków i prawnuczki. Stali się jeszcze jednym, namacalnym dowodem na to, że co Bóg złączył, człowiek rozdzielać nie może i nie powinien. Widziałem, jak mocne zrobiła wrażenie owa małżeńska  katecheza z pogrzebu, podarowana za darmo zebranym  w kaplicy cmentarnej. Nie opuszczę cię aż do śmierci…. Bo ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską… Nie ślubuję ci nowej pralki, plazmy na pół ściany, wygodnego domku i samochodu, którym dojedziesz do pracy…  Ślubuję ci coś, co nie z nas pochodzi, ale w nas zamieszkało, czyli miłość sięgającą głębiej i dalej… Gdzie wzrok nasz słaby dojrzeć wszystkiego nie zdoła, bo nie potrafi…

W dłoni starszego mężczyzny, gładzącego delikatnie wybrankę życia, można było wyczuć  przedziwną i szokująco (nie)realną siłę, która jest w stanie nawet w przestrzeni trumny, żyć wciąż i na nowo, przebijając się przez bramę śmierci. Staruszek nie dotykał trupa. Jego dłoń nie powędrowała ku kościom policzkowym, pokrytym pomarszczoną, martwą skórą. To wszystko wyglądało jakby leżeli obok siebie, późnym wieczorem i tuż przed snem on gładził ją z miłością, dziękując za jeszcze jedne, wspólnie przeżyte godziny… Dotyk pełen miłości, prawie że erotyczny, a jednak nigdy nie pozbawiony poczucia wstydu, jakiejś intymności, którą Bóg podarował każdemu człowiekowi jako pancerz ochronny przed wyuzdaniem i profanacją tego, co święte… Bo miłość jest święta… Także ta erotyczna i łatwo ją sprofanować, złajdaczyć, zeszmacić…

Tego samego dnia, staruszek dotknął jeszcze jednego Ciała. Przyjął Ciało Chrystusa, szeptając  do Bożego ucha: „Pamiętaj o niej, o mojej ukochanej”… Ten, który ich połączył, przychodzi, by podnieść starca na duchu i przypomnieć mu jeszcze raz: „nie tylko do śmierci… ale i dalej… jesteście ze sobą dalej”…  Bo miłość nigdy się nie kończy. Jest, albo jej nie ma. Żyje, albo jest martwa. Ta Miłość, która kiedyś ich połączyła, scaliła, oplotła delikatną siecią wzajemnych zależności, która zrodziła serię poświęceń i ofiary…. Miłość, która na krzyżu dojrzewała niczym dorodny owoc, na drzewie skąpanym Słońcem… Miłość, która stała się Ciałem i która nigdy Ciałem być nie przestała. Ta Miłość przyszła do zapłakanego starca, powtarzając w rytmie mocno bijącego serca: „Ona żyje… I jest z tobą nadal… Twoja dziewczyna, twoja narzeczona, twoja małżonka… Twoja ukochana, której kiedyś ślubowałeś coś, o czym nie miałeś zielonego pojęcia, a jednak zaryzykowałeś, odważyłeś się, poświęciłeś”…

Kiedy na cmentarzu objąłem kruche ciało staruszka, usłyszałem słowa zmieszane ze łzami: „Dziękuję księdzu, dziękuję”… Padał mocny deszcz. Zrobiłem znak krzyża na czole wdowca, pobłogosławiłem go i ruszyłem w kierunku cmentarnej bramy. I pomyślałem sobie: „Mój Boże, jak szatan musi mocno nienawidzić  świętego małżeństwa”… Skoro tak wielu dzisiaj mężczyzn i kobiet dezerteruje z pola walki  o świętość swojego małżeństwa, zapominając, że jedno ciało, którym się stają, mieści tak naprawdę trzech… Jego, ją i tego, który mówi o sobie: „Jestem, który jestem”…

W dłoni staruszka dotykającej małżonki, która leżała  w trumnie, Pan dał nam łaskę odkrycia śladów Nieskończonego… Może ich śmierć jakoś rozłączyła. Ale nie „skończyła”. Bo, co Bóg złączy, nawet śmierć nie jest w stanie zakończyć… 

17 komentarzy:

  1. Oby znaleźć drugą taka połówkę...

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę, jak pięknie i wzruszająco.
    Ciekawe tylko ile wielebny wziął za pogrzeb, bo średnia cena to 800 zł. i nie ma zmiłuj się.
    Zarobek dla plebana musi być solidny, wszak podzielić on się musi z proboszczem i z kumplami po fachu, którym się pracować uczciwie nie chce.

    OdpowiedzUsuń
  3. ejże inny. popsułeś klimat tego tekstu. na wrażliwy i ciepły tekst odpowiadasz niestosownie, żadnej klasy... szkoda. w sumie apeluję do księdza by opinie nie na temat po prostu usuwać. bądźmy do rzeczy. będzie artykuł o kasie za pochówek, to sobie wtedy poużywasz. ok ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Bóg jest Bogiem żywych nie umarłych ( Jezus ). Odparowanej wody pozostaje tyle samo, czyli to niby banalne powiedzenie, że życie zmienia się ale się nie kończy ma ogromną głębię.
    Czasem wolałbym by duchowni ostrożniej się wypowiadali nt małżeństw i trochę mniej tych ochów i achów :) bo wielu z nas, małżonków, popada w deprechę, że niekoniecznie i nie zawsze jest tak słodko, a bywa i gorzko ... samo życie. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytając dzisiaj ten tekst przypmniałam sobie o moim dziadku i babci są razem 61 lat i ich miłość jest właśnie taka jak tego pana z pogrzebu .Wiem że wielkim darem jest dla mnie podziwiać tą Miłość, która z dwojga czyni jedno.

    W logice Boga 1+1=3
    (jeśli jest dwoje ludzi to zawsze przy nich znajduje się Jezus) :)

    „ Wody nie ugaszą jej,
    Nie da zdławić się przez wiatr.
    Rzeki nie zatopią jej,
    A jej żar to ognia żar.
    Jak śmierć jest miłość, tak potężna jest.
    Jak śmierć jest miłość, potężniejsza jest... ”.

    Zachęcam by posłuchać - coś o miłości

    Wody nie ugasza jej

    http://www.youtube.com/watch?v=up8IBbnjWng

    Będzie to piękne spotkanie - Mocni w Duchu

    http://www.youtube.com/watch?v=Pv8dEXxlrcA )


    Klara

    OdpowiedzUsuń
  6. Prędzej mi Sorkowicz nogi umyje, starannie wytrze i ucałuje, niż napisze cokolwiek o kasie duchownych. Nie wiesz naiwniaku, że jest to temat tabu, którego poruszać nie wolno ?
    W całej Polsce na dzień dzisiejszy średnia cena za pogrzeb to 800 zł.
    Jak człowiek biedny, to kazanie też będzie biedniejsze.

    Moim zdaniem ksiądz, który krzyknie za "imprezę" więcej niż 200 zł. nie jest godzien nazywać siebie sługą bożym, lecz co najwyżej hieną cmentarną. Razem z przygotowaniem rzadko trwa to dłużej niż półtorej godziny.
    Faktem jest, że pogrzeby to dla księży zwykła działalność biznesowa i nie ma się co spierać w tym temacie.

    Zaprawdę powiadam ci, nie moja to wina, że jest jak jest, a napisałem prawdę. Ponoć prawda ma nas wyzwolić, ale duchownych chyba to nie dotyczy. Zwłaszcza tych wyższego szczebla, dla których bogiem stała się mamona.

    "Unikamy postępowania ukrywającego sprawy hańbiące, nie uciekamy się do żadnych podstępów ani nie fałszujemy słowa Bożego, lecz okazywaniem prawdy przedstawiamy siebie samych w obliczu Boga osądowi sumienia każdego człowieka" (2 Kor. 4,2)

    OdpowiedzUsuń
  7. nie sądźcie a nie będziecie sądzeni ...
    zajmujesz się źdźbłem w czyimś oku, a co robisz z własną belką ?
    niepotrzebnie generalizujesz
    nie wiem ile dostał Sorkowicz, nie moja sprawa
    ale sądzę, że tego tu nie napisał dla i za kasę.
    księża nie są znikąd, podobnie politycy, nauczyciele, policjanci czy urzędnicy. są z nas, ze społeczeństwa. a poziom społeczeństwa wg niektórych obrazują ... więzienia :(
    - więc spoko, znasz Pismo jak widzę, to chyba i znasz pierwsze akapity z 1 listu św. Jana, psalm 51 i Jr 10.23
    pozdrawiam mister gorączka
    spróbuj dostrzec w tym tekście dobro

    OdpowiedzUsuń
  8. sobie i innym, dedykuję piosenkę kultu pt. piosenka młodych wioślarzy, a zwłaszcza refren,
    sorry za niedokładny cytat :)

    ojjojojojojjojojojojojo j!
    ojojojojojojojojojojjojo j!
    oj,oj!

    OdpowiedzUsuń
  9. To jest niesamowite. Gdy człowiek przeżył z drugą osobą kilkadziesiąt lat - nie sposób nie zrozumieć bólu, gdy teraz właśnie musi ostatni raz spojrzeć na twarz ukochanej osoby, obok której kładł się spać i budził większość życia, z którą razem cieszył się i smucił, walczył z różnymi problemami i po kolei je pokonywał.

    Nie dziwię się, gdy tacy ludzie szybko potem umierają. Sami mówią wprost - jak ja mam sam tutaj żyć, skoro całe życie było z nim/z nią? Gasną, bo nie potrafią nauczyć się żyć samemu.

    OdpowiedzUsuń
  10. ehhhh i znowu pan tomek musiał zepsuć sobie humor niewybrednym komentarzem... coś mi sie zdaje że zazdrości Ci Ojcze Rafale tej Radości bożej, tego Twojego umiłowania nas zwykłych ludzi....
    Piękny tekst o miłości, wręcz zmusił mnie do refleksji nad swoim trudnym małżeństwem.
    Chciałabym tak żyć jak opisywani chciałabym tak życ jak ci opisywani staruszkowie, miec tyle miłości i dostać tyle miłości....Bea

    OdpowiedzUsuń
  11. Cóż, miłości chyba są różne-tak, jak ludzie. Nie każdy trafi na taką osobę,żeby wspólnie móc pielęgnować takie uczucie. Niektórzy nie potrafią docenić tego, co mają. Obserwuję różne małżeństwa i jest różnie. Wszystko zależy od ludzi. Czasami sami zamieniają swoje życie w piekło, chociaż powinno być tak jak w opisanej historii. Wiadomo, że nie zawsze jest różowo, ale dojrzałość polega na kompromisach i akceptacji wad drugiej osoby. A "inny Tomek"? Z niesmakiem odczytałam jego wpisy nt. pieniędzy. Z uporem jakby nie rozumiejąc wymowy tego tekstu, sprowadzał wszystko do spraw trywialnych. A gdzie jest powiedziane, że ksiądz ma pracować charytatywnie? Księża są różni, pochodzą z róznych środowisk i rodzin. Nie są z nieba, tylko z naszego społeczeństwa. Wkładanie wszystkich"do jednego worka", takie uogólnianie jest błędem. Jestem ciekawa, ile szanowny "inny Tomek" zarabia. Tego nie pisze, tylko się zajmuje cudzymi kieszeniami. A granica opłat tego rodzaju jest umowna. Czasami sami parafianie ją zawyżają, nie wiem, po co. Np. raz widziałam, jak pewna pani dała "na tacę" 50 zł, i to tak, aby większość ludzi to widziała, bo wyszła podczas mszy na środek i goniła tego dziadka z koszyczkiem. I po co? Zeby się pokazać, popisać? Na tacę dają ok. 1zł lub 2, jak widziałam. Pewnie ją stać, jej sprawa, widocznie nie zbiednieje.

    OdpowiedzUsuń
  12. Też chciałabym spotkać taką miłość...Taką prawdziwą, czystą, piękną miłość. Piękna historia, wzruszająca- z jednej strony przykra, bo przecież odeszła ukochana osoba, ale jakże głęboka, ukazująca, że jednak w dzisiejszym świecie istnieje jeszcze prawdziwa miłość.
    Klaudia

    OdpowiedzUsuń
  13. ile można stracić zawierając sakrament małżeństwa bez świadomości jego wielkości... ten tylko się dowie, kto Bogu pozwoli szczerze w niego uwierzyć... a więc wierzę ;-) TsJ;-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Amen.

    Pochodzę z ziemi warmińskiej - urodziłam się w Dobrym Mieście. Moja mama wychowała się na kurpiowskiej wsi i przez całe życie harowała jak przysłowiowy wół, a mój tata pochodzi z litewskiej szlachty, był zesłany za młodu na Sybir i przez długie lata męczył się z traumą - od ponad 40 lat choruje na astmę. Oboje rodzice zawarli wcześniejsze związki małżeńskie sakramentalne, które się rozpadły. Z tego związku niesakramentalnego narodziłam się ja i moje dwie siostry. Kocham moją rodzinę, ponieważ Bóg dał mi ogromny głód Jego Miłości. Bez Boga życie jest puste i niespełnione.

    Poznałam księcia z bajki - młodego mężczyznę, którego tata jest anonimowym alkoholikiem, a jego mama została wychowana w niepełnej rodzinie, bo jej własny ojciec zostawił rodzinę dla kochanki.

    Trzy lata temu zawarłam związek małżeński. Mój mąż zostawił mnie dla kochanki. W poniedziałek jest rozprawa rozwodowa. Nie daję już psychicznie rady z całym ogromem cierpienia, któe przyszło mi doświadczyć.

    Kocham mojego męża i proszę Boga o uzdrowienie naszych dwóch rodzin.

    Potrzebuję kierownika duchowego. Czy Ksiądz chiałby nim zostać?

    OdpowiedzUsuń
  15. Felicito, to prawda jesteś w trudnej sytuacji,
    nie zniechęcaj się, bądź dzielna
    obiecuję modlitwę w Twojej intencji
    Enia

    OdpowiedzUsuń
  16. Takie długotrwałe małżeństwo, to piękna sprawa. Ale ja zawsze zastanawiałem się nad regułką „co Bóg złączył, niech się człowiek nie waży rozłączać”. Dlaczego twierdzi się, że dwoje ludzi zostało połączonych przez Boga? Przecież często(znając troszkę historię), Bóg nie maczał w tym swoich palców. Układy, interesy, czasami też i miłość miały wpływ na zawierane małżeństwo. Ale dlaczego Boga mieszać do nieudanych związków. Dlaczego obarczać Go odpowiedzialnością, za nieudane związki? Po co w ogóle to stwierdzenie.
    A tak nawiasem mówiąc, to ja też jestem ciekaw, ile szanowny autor tego wpisu zażyczył sobie za… powiedzmy godzinę pracy, przy pogrzebie

    OdpowiedzUsuń
  17. Piękny opis! ma Ksiądz wielki talent, czasami zdarza nam się uczestniczyć w takich sytuacjach, gdy w czyimś spojrzeniu, geście, reakcji na wyjątkową sytuację możemy dostrzec, odczuć i na chwilę zrozumieć coś tak bardzo wielkiego, przerastającego nasze ziemskie życie, pochodzącego od Pana Boga, tylko tak trudno jest to ogarnąć myślami, a więc tym trudniej opisać słowami;
    @inny Tomek - jest zrozumiałe, że prosisz aby wysokie ceny pochówku zostały wytłumaczone, ale moim zdaniem wybrałeś strasznie źle miejsce, zadaj to pytanie ale koniecznie przy jakimś innym wpisie; bo ten wpis wcale nie jest o pogrzebie! jest o bardzo ważnej sprawie i myślę, że obecnie mnóstwo młodych osób cierpi na brak daru zrozumienia wielkości sakramentu małżenstwa, spojrzenia na małżeństwo jako coś co tak bardzo połączonego z Panem Bogiem, co może nam tak pomóc w spojrzeniu od właściwej strony;
    myślę też, że opisana sytuacja nie jest smutna - wręcz przeciwnie, bo przecież te osoby dożyły razem tak dobrego wieku, można sądzić że przeżyły je bardzo dobrze, mieli dzieci i doczekali prawnuczki; oby Pan Bóg wszystkim nam pozwolił tak szczęśliwie przeżyć :-) ale to Prawdziwe Szczęście przygotowuje nam poza życiem ziemskim :-) myślę, że to jest właśnie najważniejszy dowód na istnienie Pan Boga - każdy człowiek nosi go w sobie - ta tęsknota za Prawdziwym Szczęściem - za czymś co w naszym ziemskim życiu jest nieosiągalne i tak jak i my nie stąd pochodzi

    OdpowiedzUsuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)