Bóg od początku burzy nasze schematy myślenia, zmienia nagle
kierunek naszych oczekiwań. Tak, przyzwyczailiśmy się do papieży
"umierających na papieskim tronie". Byliśmy świadkami konania Jana
Pawła II, Pawła VI, Jana XXIII. A przecież nie jeden Papież rozważał pod koniec
swojego życia możliwość abdykacji. Ktoś powie: tak, rozważali, ale pozostali do
końca. Sam Jan Paweł II złamany cierpieniem powiedział: „Chrystus z krzyża nie
zstąpił, Chrystusa z krzyża zdjęto”. Piękne i głębokie słowa. Ale Ratzinger nie
jest Wojtyłą. Jest Ratzingerem. Tak sobie myślę, był świadkiem okrutnych
męczarni i cierpienia umierającego Papieża Polaka. Zresztą, jak wspominają
najbliżsi współpracownicy Jana Pawła II, kard. Ratzinger był jednym z tych,
którzy opowiadali się za abdykacją Papieża Polaka. Wypływało to ze
specyficznego pojmowania eklezjologii przez ówczesnego Prefekta Kongregacji
Wiary i ze zwyczajnej troski o dobro Kościoła. Zresztą
bardzo mocno jest to wyczuwalne w słowach, które Benedykt XVI skierował do
kardynałów na poniedziałkowym konsystorzu: „Rozważywszy po wielokroć rzecz w
sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły
nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową.
Jestem w pełni świadom, że ta posługa, w jej duchowej istocie powinna być
spełniana nie tylko przez czyny i słowa, ale w nie mniejszym stopniu także
przez cierpienie i modlitwę. Tym niemniej, aby kierować łodzią św. Piotra i
głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie, podlegającym szybkim przemianom i
wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary, niezbędna jest
siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie
na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi
posługi.” Czy są to słowa „tchórza”, który poddaje się bez walki? Nie, są to
raczej odważne słowa pokornego człowieka, który rozeznawszy wolę Boga ustępuje,
nie złożywszy broni. Bo będzie walczył dalej, o duszę świata.
Papież abdykując, poświęcił się dla swego Kościoła, ponieważ
nie chce, by ucierpiał, dlatego że on sam opada z sił. Poświęcił się w sposób,
który dla niego osobiście wydaje się właściwy i jak najlepszy, dla nas
wszystkich. Decyzja ta jest przemyślana i przemodlona. Któż z nas odważyłby się
powiedzieć: to nie mieści się w Bożych planach… Benedykt XVI jest człowiekiem
wielkiej wiary i pokory. Odczytał znaki czasu. To nie jest zejście z krzyża.
Benedykt dalej będzie na krzyżu wisiał. Tyle, że nie w białej sutannie. A jego
decyzja to jeden z największych w historii Kościoła - akt odwagi i pokory człowieka,
który kocha Chrystusa i Kościół miłością żarliwą, miłością, która współweseli
się z prawdą. Wydaje mi się, że tylko człowiek szalenie pyszny i małej wiary, może
mieć problemy z pokornym przyjęciem
decyzji Papieża.
I jeszcze jedno. Zbyt pochopne wartościowanie i zestawienie Benedykta
XVI z postawą Jana Pawła II nie ma sensu i jest szalenie irracjonalne, duchowo
niebezpieczne. Dwóch wielkich świętych mężów Kościoła podjęło dwie różne
decyzje. Ale te dwie decyzje mieszczą się w kanonie prawa kościelnego i w
eklezjologicznej perspektywie. Obydwie decyzje były odważne. To prawda - są
różne, bo podjęte przez dwóch różnych ludzi. Powtórzę to jeszcze raz: Ratzinger
nie jest Wojtyłą a Wojtyła nie był Ratzingerem. Obydwaj wzięli krzyż posługi
Piotrowej, choć niosą go różnie, na swój sposób, ale w tym samym duchu
zawierzenia Bożej Opatrzności. Uszanowaliśmy wolę Jana Pawła II, uszanujmy
wolę Benedykta XVI. Obydwie bowiem mają swoje źródło w Bożej Opatrzności i
obydwie mieszczą się w kanonie tradycji Kościoła.
Jestem i myślę że wszyscy jesteśmy Benedyktowi XVI szczerze
wdzięczni za te blisko osiem lat posługiwania w Kościele. Zdążyliśmy się w nim
bardzo rozkochać. 28 lutego o godz. 20:00, papieski tron rozpocznie swoje
symboliczne oczekiwanie na nowego Następcę św. Piotra. Módlmy się o Ducha
Świętego dla Kościoła i nowego papieża. A sercem, nadal bądźmy blisko przy
kard. Ratzingerze, który przez ponad 7 lat swojego pontyfikatu zło dobrem
zwyciężał, walcząc z demonami
relatywizmu przeróżnej maści. Benedykt
XVI nie zszedł z krzyża. Wisi na nim dalej, samotny i opuszczony przez wielu,
jak Jego Mistrz. Opuszczony (niestety) także przez wielu uczniów, którzy gotowi
byli wszędzie za nim pójść, a dziś nie potrafią z wiarą przyjąć tego, co się
dzieje…
„Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje, i do
Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu. Bo myśli moje nie są myślami
waszymi - mówi Pan - ani wasze drogi
moimi drogami. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje - nad waszymi
drogami i myśli moje - nad myślami waszymi." (Iz 55,6-9)
Wiele opinii przeczytałam na ten temat, ale w żadnej nikt nie polemizował z "zejściem z krzyża", które jakiś ksiądz publicznie zarzucił papieżowi. Cieszę się, że Ksiądz się do tego odniósł, i dziękuję. Zgadzam się w całej rozciągłości.
OdpowiedzUsuńMoja polemiczna natura z czymś jednak każe mi się nie zgodzić. Z metaforą mianowicie. Zdumiona przeczytałam o zejściu Benedykta XVI z krzyża - zdumiona, bo skoro tak się określa abdykację, to znaczy, że przedtem było przybicie do krzyża! Tak, było, Ukrzyżowanie; przez najbliższych 40 dni będziemy je przypominać, rozpamiętywać, przeżywać - albo nawet nie, nie wszyscy są w stanie towarzyszyć Męce, do tego potrzeba szczególnej łaski. Słowa Jana Pawła II... Ano, właśnie. Inny człowiek, inna miara, inne wyczucie proporcji. Proporcje i właściwa miara - to chyba te słowa, o które mi chodziło.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis!
OdpowiedzUsuńMyślę, że należy przypominać o tym, że cierpienie nie jest wartością samą w sobie - wartością jest jedynie znoszenie cierpienia w określonym celu: czym innym jest cierpienie uniemożliwiające działanie, a czym innym działanie pomimo cierpienia czy wręcz akceptacja cierpienia jako konsekwencji wyborów etycznych.