24 stycznia 2013

"Chocholi taniec" Polaków

Blisko 10 mln Polaków jest zagrożonych biedą i wykluczeniem. 70 % młodych Polaków nie ma etatu, 2,5 mln rodaków żyje na poziomie minimum socjalnego ok. 997 zł, a bezrobocie wśród młodych wynosi już 30 %. Nowe setki tysięcy młodych szykuje się do emigracji. A sejm debatuje nad projektami o homoseksualnych związkach partnerskich. To jest chore!!! Czy ktoś się w końcu weźmie za ten "burdel"?....


Naród wciąż buja się w "chocholim tańcu". Jakoś będzie, jak nie będzie, to trudno. Rządy Platformy i PSLu to coś więcej niż Chochoł i jego muzyka. Polaków usypia i pogrąża w swoistym letargu ta dziwna "muzyka". "Ogłupiona" politycznie i ideologicznie polska dusza ma to do siebie, że staje się zakładnikiem swojego marazmu i bezsilności. Oślepiona nie widzi nic, zagłuszona moralnie ciągnie z trudem nogi, którymi mogłaby zawędrować wysoko, "tylko po co?". Totalna bezwolność i niemożność czynu w duszy polskiej przeraża. A potem lament i pretensje do całego świata. Potrafimy, jak żaden inny naród w Europie, po mistrzowsku i z klasą tracić swoją wolność oraz tożsamość w imię "świętego spokoju" i "pełnego brzucha". Wielcy w powstańczych wykrwawieniach, mali w czasach wolności. Opluć Kościół, wyśmiać wiarę, zerwać zakazany owoc z drzewa. Tylko głupiec poczuje ekstazę w swoich lędźwiach, marząc o Polsce "nowoczesnej" (bo wolnej od wiary praojców, a uzależnionej od pachnących siarką ideologii).

Miał rację (niestety) Roman Dmowski pisząc w 1903 roku: "Społeczeństwo zaś popada w bezmyślność w zakresie najżywotniejszych swoich interesów, w dziedzinach zaś oderwanych od życia okazuje skłonność do ekstaz i orgii duchowych. Umie ono przez dłuższy czas zupełnie nie interesować się poważnymi zaburzeniami w głębi państwa, od którego jego losy zależą, ale przychodzi czasem chwila, że z wszystkich kątów kraju zjeżdżają się ludzie w celu wysłuchania jednej opery, lub że wypełniająca salę koncertową wyborowa publiczność urządza sobie zbiorowe łkanie".

Nic się nie zmieniło. Ale zmienić się może. Czy jednak Polacy swój "nieszczęsny dar wolności" będą potrafili po Bożemu i mądrze przerobić na coś więcej, niż tylko krótkotrwały sen i bezduszną tępotę? Modlę się codziennie o duchowy, moralny i narodowy zryw mojego kochanego narodu. O myśl jasną i odwagę dla polskiej duszy. Może ta "siła fatalna" o której pisał Słowacki, w końcu "zjadaczy chleba" w aniołów przerobi. Nie niewinnych i czystych jak łza, ale myślących i służących Bogu, a nie ponętnej światłości Lucyfera. "Chocholi taniec" Polaków czas skończyć. Cierpliwość Boga też ma swoje granice...

11 komentarzy:

  1. PiS wbrew pozorom też robi dużo zamieszania w negatywnym tego słowa znaczeniu. Należy spojrzeć na to obiektywnie, bo nie wszystko złoto, co się świeci. Coś tu nie gra, skoro Partia, która jako jedna z niewielu popiera Kościół, jest tak fałszywa (pozdrawiam pana, panie jarosławie kaczyński! - tak celowo z małej litery, bo szacunku do tego człowieka nie mam za grosz). Obudź się cała Polsko, razem z PiSem, Tuskiem i innym Dziedziczakiem!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielokrotnie w wielu miejscach pisałem,wypowiadałem się, dopóki obecnie rządząca ekipa medialno-polityczna będzie miała taką siłę to sytuacja będzie się pogarszała. Aktualnie mamy obraz zgniłego i zepsutego państwa począwszy od samych szczytów po zwyklych zjadaczy chleba. A ludzie popierający taki stan rzeczy albo sami mają nieczyste sumienia lub po prostu mają "wyprane mózgi", są wyzbyci już z samodzielnego myślenia.

    Odnośnie pierwszego komentarza pod wpisem... to nic innego jak pomieszanie z poplątaniem. Chyba celowe "pomieszanie z poplataniem",bo zaprezentowany tok rozumowy trudno uznać za logiczny. I radzę nie polemizować..

    pzdr,Sebastian

    OdpowiedzUsuń
  3. Wskaźniki, o których Ksiądz wspomina są oczywiście prawdziwe, ale nie są w żaden sposób związane z sytuacją prawna związków partnerskich - to jest przecież zupełnie inna kwestia, dla jednych etyczna, dla drugich estetyczna czy prawno-ekonomiczna. A "pełny brzuch" jest naprawdę bardzo ważny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ są "związane"... bo zajmują miejsce spraw o wiele pilniejszych i ważniejszych (chodzi oczywiście o sytuację gospodarczą kraju). Gabinet Premiera D. Tuska od dłuższego czasu uprawia mistrzowską grę zastępowania tematów istotnych tzw. "tematami zastępczymi". A "pełny brzuch" i owszem ważny, ale nie najważniejszy :) Pozdrawiam serdecznie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W perspektywie medialnej to z pewnością prawda, z zastrzeżeniem, że "temat zastępczy" to nie jest wynalazek Tuska, ale polityki jako takiej. Z taką samą jednak pewnością twierdzę, że sytuacja gospodarcza nie jest wynikiem "braku czasu" rządzących, lecz związana jest z oczywistą nieudolnością skutkującą brakiem rozwiązań systemowych - a to już pole do naprawdę nieograniczonych dywagacji o mechanizmach wolnorynkowych, interwencjonizmie i modelu państwa opiekuńczego mniej lub bardziej.

      Usuń
    2. Warto przeczytać tekst profesora Andrzeja Zybertowicza
      "Przemysł nagonkowo-przykrywkowy" dostępny jest w internecie (artykuł w "GP"). Tam profesor wyjaśnia mechanizmy, w których uczestniczą media i obecni rzadzący politycy - właśnie z premierem na czele.
      Tam na konretnym przykładzie jest o "trwałych patologiach powodujących policzalne straty gospodarcze" (nie mówiąc o stratach kuturowo-moralnych).

      Profestor konludue smutno "Trzeba przysłonić pogarszanie się sytuacji gospodarczej, zatem nagonek i przykrywkowych operacji będzie przybywało."

      A doskonałym rozwiązaniem systemowym byłoby przegonienie tego "politycznego-medialnego" nierządu jak najdalej jak się da. Więc isnieje rozwiązanie systemowe.

      pozdrawiam
      Sebastian

      Usuń
  5. w skrócie mówiąc, wszyscy politycy to prostytutki (te najniższej kategorii) i złodzieje, sprzedają się za marne grosze i kradną co popadnie. Czy coś się zmieni, przez najbliższe 20 lat NIE!!!!!dlaczego??PiS to nieudolna partia, z Jarkiem na czele, przegrywa wszystko co możliwe, ale jak słyszę jakie On ma pomysły to krew zalewa, PO wygra znowu, bo nie ma perspektywy, nikt nie zagłosuje na RP - bo to są popaprańce, może w Holandii mieliby większe pole do popisu, SLD - ma krew na rękach, PSL - to TYPOWA prstytutka DWORCÓWKA - sprzeda się za miche paszy!!Powiem szczerze, że żaden polityk nie dotrzymał i nigdy nie dotrzyma słowa, taka nasza natura, że jak dojdziemy do "paszy" to żremy ile wlezie, potem jak się uda, żre rodzina, przyjaciele, koledzy i koleżanki, następnie ten kto da więcej!!Narzekać to my potrafimy, ale na wybory nikt nie chodzi, bo przecież to nic nie zmieni. Księże Rafale na PREMIERA, albo przynajmniej na POSŁA, kampania zapewniona (z tacowego pójdzie :) - żart :p) Cały Chociwel i Stargard zagłosuje. AMEN!!!! pzdr KoZi - baransqad!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wskazuję na oczywiste nieprawdy, lub "wybiegi wróżbiarskie" autora komentarza:
      1.'wszyscy politycy to "prostytutki i złodzieje"' - nieprawda!
      2."nic się zmieni przez najbliższe 20 lat" - a autor sięga do przyszlości??!
      3."PO wygra kolejne wybory, (bo nie ma czego? perspektywy - czego perpektywy?)" - autor juz zna przyszłosć?!
      4."żaden polityk bnie dotrzymał i nigdy nie dotrzymał słowa" - nieprawda! - życzę autorowi większej wiedzy i zejścia na ziemię, do rzeczywistości.
      5.Nikt nie zagłosuje na RP - nieprawda, są swolennicy - co pokazaly ostatnie wybory (niestety).
      6.Nikt nie chodzi na wybory- nieprawda!!

      Wskazuję epitety, okreslenia nie poparte żadnymi argumentami:
      - PiS to partia nieudolna i pomysły J.K. co krew zalewają - jakies konrety??
      - Sld ma krew na rekąch- przyklad by sie przydalo przedstawić,
      - PSL - sprzeda się za michę paszy - przypuszczenia..

      Co do tego "że potrafimy narzekać" - w sensie kto potrafi? Bo ja optymista jestem. Czasami realnie oceniajacym rzeczywistość. Więc na to "my" to sie nie łapię.

      Co do żartu się nie odniosę, żartowac można. A jaki żart, to zalezy juz od jego autora. Ale to inna kwestia.

      Zatem... nie można znaleźć w powyższym komenatarzu jakiegolwiek prawdziwego stwierdzenia..czy realnej oceny rzeczywostości. Przepraszam, ja nie potrafię.

      Sebastian








      Usuń
  6. Panie Sebastianie, Pan uważa tak, ja uważam inaczej. Po to jest wolność słowa, aby każdy mógł się wypowiedzieć. Już nie ma komunizmu. Tak sięgam w przyszłość, to tylko przypuszczenia, mam nadzieję, że będzie inaczej, szczerze powiedziawszy, czekam na "jakiś" zryw społeczeństwa.

    1. Osobiście tak uważam.
    2. Tak to moim zdaniem realne przypuszczenie.
    3. Też przypuszczenie, z powodu braku konkurencji, niestety (mam nadzieję, że będzie inaczej)
    4. Oczywiście wyjątek potwierdza regułę, tylko który z pseudopolityków dotrzymuje słowa?? Nie znam :) jak Pan zna to zazdroszczę.
    5. Tak jak wyżej - NIESTETY.
    6. Zgadza się nieprawda.

    PiS - brak komentarza!!!
    SLD - np. wysłanie żołnierzy do Iraku !!!!! walka o ropę jest najważniejsza?? Nie wspominając o daaaawnych czasach.
    PSL - to chorągiewka, kto przy władzy to lecimy z nimi, czy to PiS, czy PO, czy SLD-UP. Kilka stanowisk i już, jak zagrają tak tańczymy.

    To jest MOJA REALNA ocena rzeczywistości.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z szacunku powstrzymam się od dalszej polemiki..

      Na przyszłośc tylko jedna moja wskazówka. Przy wypowiadaniu swojego zdania proszę byc precyzyjnieszym, czyli jeżeli mowimy że będzie "tak" czy tak "nie" będzie, proszę lepiej napisać że "przypuszczam że tak będzie" lub "przypuszczam, że tak nie będzie" (skoro są to przypuszczenia a nie stwierdzenia).

      Sebastian

      Usuń

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)