27 grudnia 2011

Mamo, nie płacz...

III Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego to genialny zapis ludzkiego cierpienia i tęsknoty za wolnością. „Symfonia Pieśni Żałosnych” wwierca się w nasze ciało, jak ból nie do opisania, który rozrywa ludzkiego ducha na strzępy. Górecki skomponował coś, co wyrazić może tylko muzyka. Dramaturgia życia oddychająca w nutach. Słowa są tu bezradne. Symfonia powstała pod wpływem słów, wyrytych na ścianach więziennej celi numer 3, przez Helenę Błażusiak: „Mamo, nie płacz, nie… Niebios Przeczysta Królowo, Ty zawsze wspieraj mnie. Zdrowaś Mario”.

26 grudnia 2011

Jak Go nie przyjmiemy, to nas zjedzą.

Przyszedł do swoich, a oni Go nie przyjęli - napisał Jan ewangelista. Zauważmy: "swoi" go odrzucili. Nie "tamci", nie "oni" tylko "swoi". Czyli my. Ochrzczeni, wybierzmowani, spowiadający się, powołani do świętego małżeństwa, kapłaństwa, życia zakonnego, samotni... Co nas, polskich katolików, łączy z narodem wybranym i betlejemską historią? Prawie wszystko. Przerażające? W jakiś sposób na pewno. Ale też jest promyk światła. Jak zawsze. Światło leży w sianie, jest niewinne i malutkie, ale z czasem stanie się mężczyzną, który zmieni i zmienia wciąż, po dzień dzisiejszy, oblicze ziemi. 

24 grudnia 2011

Adeste Fideles

Pieśni na Boże Narodzenie mają w sobie coś ze świata anielskiego. Jedną z nich jest łaciński średniowieczny hymn - „Adeste Fideles” (łac. „Przybądźcie wierni”), nieznanego autorstwa. „Adeste Fideles” jest jedną z najpopularniejszych i najbardziej znanych kolęd świata. Jedyną pewną informacją o pochodzeniu pieśni jest imię i nazwisko kopisty, który zapisał tekst i melodię popularnej pieśni irlandzkiej. Był to sir John Francis Wade (1711-1786).

23 grudnia 2011

Betlejem: prawdziwe do bólu

Bóg przychodzi na świat nagle i po cichu. Powiemy: zwyczajnie. Wszystko wydaje się w historii betlejemskiej tak bardzo dziwne, niedorzeczne i dramatyczne zarazem. Mamy młodziutką żydówkę, która staje się brzemienną, bez pożycia z ukochanym mężczyzną. Pozostanie dziewicą do końca swoich dni. Mamy cieślę, który choć nie zbliżył się nigdy do swojej ukochanej, jest z nią (i pozostanie na zawsze), wierny małżonce i rodzinie, do granic szaleństwa. 

7 grudnia 2011

Modlitwa obumierającego ziarna

Będę Cię szukał wciąż i na nowo, o zmierzchu i o świcie, w ciemnościach i strumieniach światła. Będziesz się chował, ukrywał, znikał nagle i boleśnie. Niech się stanie. Ból duszy rozkwita jak rajski ogród, nie ucieknę przed nim, będzie bolało, boli i ma boleć. Twoje spojrzenie, zalane Niebem, spoczywa na mnie nieustannie, czuję to, wiem. Gdyby nie ono umarłbym z pychy, pochłonięty ziemią, która wydaje owoce i usycha, daje życie i pochłania zimne ciała. Jestem, bo Ty jesteś, Panie, żyję, bo Ty we mnie żyjesz...

6 grudnia 2011

"Listy do M." czyli do kogo?...


Miało być śmiesznie i romantycznie. Tymczasem z ekranu powiało smutkiem i żenadą. Reklamowana od jakiegoś czasu komedia „Listy do M.” wywołuje mieszane uczucia. Fabuła i plakat go reklamujący pozwalają nazywać obraz polskim odpowiednikiem znakomitego "Love Actually" (To właśnie miłość)", hitu z Hugh Grantem, Emmą Thompson i Keirą Knightley. O ile Anglikom się udało, o tyle polskiej produkcji TVNu już mniej. Wychodziłem z kina zniesmaczony. Może gdybym nie był katolikiem i homo cogitans było by inaczej…

4 grudnia 2011

Adwentowa szamotanina z ciałem

Tym razem nie będzie wielkiej teologii. Choć znając życie (przecież nie może być inaczej) i tak zakończę na Jezusie. w końcu jestem katolickim księdzem i zakonnikiem. No więc mamy Adwent. W Stargardzie, tak jak w całej (prawie) Polsce, otwierane są rano kościoły i tłumy ochrzczonych potomków dziedzictwa narodowego Mieszka I biegną na Roraty. Pragną wpisać się w metafizykę czuwania. Dlaczego to robią? Bo chcą. I wierzą w sens duchowego świętowania. 

1 grudnia 2011

Kara śmierci prowadzi donikąd

Od kilku dni jesteśmy świadkami gorących dyskusji i niekończących się sporów, które tym razem dotyczą poważnej kwestii etycznej. A wszystko przez Prezesa PiS i jego zapowiedź starań o przywrócenie kary śmierci. Trochę się Jarosławowi Kaczyńskiemu dostało. Ciosy nadeszły z lewej i prawej strony sceny politycznej, trochę też dołożyli niektórzy chrześcijańscy publicyści i znawcy katolickiej nauki społecznej. Przyznaję, rozbawiło mnie porządnie oburzenie co niektórych „świętych krów”, tzn. quasi „obrońców godności życia”, którzy mają w zwyczaju traktowanie nauczania Kościoła wyrywkowo i instrumentalnie (bo już aborcja i eutanazja już im nie przeszkadza).

29 listopada 2011

Śladami Jana Pawła II

Są młodzi i ambitni. Mają swoje plany na przyszłość, szukają szczęścia, nie boją się trudnych pytań, szukają na nie odpowiedzi. Wierzą... W Boga i Bogu. Choć nie przychodzi im to czasami łatwo. Młodość rządzi się swoimi prawami. O kim piszę?... O cudownych młodych ludziach, z naszego miasta, Stargardu Szczecińskiego i okolic, z którymi byłem ostatnio na II Pielgrzymce Stargardzkiej Młodzieży. Trzy dni w drodze, wspólne rozmowy, modlitwy, wspólne przemierzanie szlaków, śladami bł. Jana Pawła II...

23 listopada 2011

Lubię cię całować...

Może to zabrzmi dziwnie, ale lubię całować... Ołtarz... Kocham ten liturgiczny pocałunek, poprzez który Bóg przypomina, że Ołtarz to coś więcej niż zwykły stół. Że Eucharystia to nie tylko jakieś tam gesty, ruchy, słowa... Wzruszający jest ten gest pocałunku, który czasami tak wiele kosztuje, szczególnie wtedy, gdy świadomie się go wykonuje. Czasami tak mało zauważalny przez wiernych, innym razem tak niechlujnie i bezmyślnie wykonanym przez nas kapłanów. A przecież nie jest on gestem przypadkowym w liturgii Eucharystii. 

20 listopada 2011

Król rozbełtanych czasów

Królewska droga Chrystusa jest największą prowokacją w historii ludzkości. Tylko Bóg, dla którego "nie ma rzeczy niemożliwych" mógł wpaść na coś takiego. Czuł to dobrze Sługa Boży kard. August Hlond, wskazując Polakom tajemnicę Nazarejczyka: "Tylko Chrystus może przewodniczyć nowym czasom". Te słowa Palikotom i innym samozwańczym "mesjaszom" polskiej lewicy nie przejdą z pewnością przez gardło, nie zmienia to jednak faktu, że innej drogi dla Polaków nie ma. W przeciwieństwie do aroganckiej i momentami diabelsko demagogicznych wizji wolnej od chrześcijaństwa Polski, wysuwanych przez wielu przedstawicieli "ideologicznej zarazy", panoszącej się w polskich mediach i na wielu narodowych salonach oraz salonikach, Prymas Hlond zdaje się widzieć narodowe "esse" szerzej i głębiej. Trzeba koniecznie Polakom przypomnieć hlondowskie "przepisy" na nową, nowoczesną i wielką Polskę, w której Chrystus ma święte prawo do dyskretnego bycia, uzdrawiania, tego, co w nas chore i do królowania w polskiej duszy.

17 listopada 2011

"Bezrozumny rozum" ateisty wojującego

Rozmowa z ateistą bywa czasami męcząca. Tak jak z wybitnym fizykiem, który zdobył Nagrodę Nobla i opowiada o swoim odkryciu. Problem w tym, że mówi on specjalistycznym językiem, poruszając się dodatkowo na gruncie swojej zawężonej specjalizacji. Terminy mogą nas wymęczyć maksymalnie, fizyczne arkana, nawet jak najbardziej soczyście wytłumaczone, mogą pozostać (i pozostają) dla nas nadal obce. Z wojującymi ateistami polemizuje się ciężko również z innego powodu. O ile wybitny fizyk ma pojęcie o czym mówi, o tyle "wybitny" wojujący ateista już nie. Bo gdyby wiedział, poczerwieniałby ze wstydu. Mnie osobiście najbardziej fascynuje "ateistyczna mitologia", przy której antyczna twórczość Greków po prostu wysiada.

13 listopada 2011

Młodzi nie potrzebują księdza

Nie w mojej naturze - lamentować i snuć czarne scenariusze na przyszłość. I owszem, od czasu do czasu biadolę sobie po cichu, ale biadolenie szybko mija, szczególnie wtedy, gdy moje spojrzenie przenika się z Jego spojrzeniem. Na Adoracji Najświętszego Sakramentu wzburzone jezioro emocji i lęków szybko zostaje uciszone, Jezus jest Mistrzem pacyfikowania wszelkich burz i nawałnic duchowych. A kiedy już robi się cicho, powietrze staje się przejrzyste, przychodzi moment na trzeźwą ocenę sytuacji. Myślę, że na dzień dzisiejszy warto rozpocząć spokojną i merytoryczną dyskusję na temat przyszłości Kościoła i... szczególnie (co mi mocno na sercu leży) obecności w Kościele naszej ukochanej młodzieży...

11 listopada 2011

Polacy! Podnieście się!...

Jest rok 1939. Kard. Hlond przebywa w Rzymie, jest rozgoryczony i zasmucony sytuacją okupowanej Rzeczypospolitej. Na arenie międzynarodowej i w Stolicy Apostolskiej wciąż zabiera głos w obronie narodu polskiego, w ostrych słowach krytykuje nazistowskie Niemcy oraz bolszewicką Rosję. 

10 listopada 2011

Duchowość chrystusowców (2)

"Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego jest uświęcenie się jego członków przez usilne pielęgnowanie życia nadprzyrodzonego, przez wierne zachowywanie ślubów, przez praktykę cnót zwłaszcza zakonnych oraz przez niepodzielne oddanie się na służbę Bożą w duchu Towarzystwa"- pisał kard. Hlond, założyciel chrystusowców, w pierwszych Ustawach. Zauważmy: najważniejsze jest „uświęcenie”. 

6 listopada 2011

O głupich pannach i nocnych zakupach

"W nocy wierzyć w światło"
Juliane Hechter

Mówią, że człowiek dojrzały jest wyrazisty. Że dobrze się z takim żyje, bo jest przewidywalny. Wiemy, czego się po nim możemy spodziewać. Mądry, albo głupi. Jak te panny z Jezusowej przypowieści. Myślałem długo, nie raz jeden, do której piątki się zaliczam. Na myśleniu się skończyło. Dziś wiem, że nie o identyfikację z którąkolwiek z tych piątek chodzi. Najważniejszy jest Oblubieniec. I lampa, która w każdej chwili gotowa jest świecić. 

29 października 2011

Świętych obcowanie

świętych obcowanie

święty z figury potrafi przeszyć
wzrokiem na wylot
paść się w naszym poszarpanym spojrzeniu beczeć
w wyrzutach sumienia
kąsać mimochodem w czułe
punkty wspomnień uśmiechać się serdecznie
gdy nam wciąż nie do śmiechu

zupełnie inny świat za którym
tęsknimy ukradkiem wyciągając ręce
ku niebieskim ptakom
 __________________________________________
Stargard, 2011, na Wszystkich Świętych... napisane

27 października 2011

Kobieta księdzem?...

Każda kobieta jest "kapłanem". Bynajmniej w momencie stworzenia tak to wygląda w oczach i zamiarach samego Boga. I choć nigdy w Kościele Jezusa Chrystusa żadna kobieta nie wskoczyła w sutannę , albę i ornat - by sprawować Eucharystię, wciąż słychać głosy, że kobiety też trzeba wyświęcać - w imię chociażby tzw. równouprawnienia. Uczestnictwo w "kapłaństwie powszechnym" dla wielu feministek i teolożek - to za mało. Być może dlatego, że wciąż brakuje im wiary w to, że Chrystus był prawdziwym mężczyzną i prawdziwym Bogiem i że w Kościele nie pełni się woli niektórych frakcji wykrzywionych pogańskimi ideologiami, ale wolę Ojca, który jest w niebie. A ten od początku wyświęcał w swoim Kościele - na kapłanów urzędowych tylko mężczyzn.

24 października 2011

Święty z fajką w zębach

Kim był Pier Giorgio Frassati? „Popatrzcie jak wyglądał człowiek ośmiu błogosławieństw, który nosił w sobie na co dzień radość Ewangelii, Dobrej Nowiny, radość zbawienia ofiarowanego nam przez Chrystusa”tak mówił o Frassatim kardynał Karol Wojtyła w Krakowie w 1977 roku. Zresztą sam osobiście był z nim duchowo bardzo mocno związany. Najbliżsi przyjaciele Wojtyły mówią wprost, że styl życia młodego Turyńczyka był inspiracją dla Jana Pawła II w jego duszpasterskich inicjatywach, skierowanych do młodzieży...

22 października 2011

Nada te turbe

Wiemy dobrze, że trudno jest miłować Boga. Nie wystarczy mu codziennie mówić: "Kocham Cię". Słowa mają to do siebie, że czasami są bez pokrycia. Chcesz prawdziwie pokochać Boga?... To pokochaj swoją matkę, ojca, siostry i braci. Pokochaj żonę, męża, swoje dziecko. Pokochaj parafian i tych którzy na twojej drodze stają. Pokochaj nieprzyjaciół, pokochaj tego, który cię zranił. Proste?... Mój Boże, paskudnie trudne...

21 października 2011

Milczenie Boga

To prawda... On czasami milczy. Ale to nie znaczy wcale, że nie jest przy tobie. Że się na ciebie nie patrzy, że nie myśli o Tobie, że Ci nie błogosławi. Wszystko w miłości jest potrzebne. Obecność, rozłąka, tęsknota, namiętność, cisza. Podobnie z Odwiecznym. Potrzebne jest nam czasami to Jego milczenie. Żeby zatęsknić, żeby poczuć się nieswojo i zrozumieć między wierszami tego osobliwego doświadczenia, jak bardzo jest nam dobrze, w Jego ramionach...

19 października 2011

Historia Króla, która poruszyła świat

31 lipca 2011 roku minęła kolejna rocznica śmierci króla Belgii Baudouina I. Szerokim echem w świecie odbiła się abdykacja króla w 1990 roku, gdy zgodnie z zapisem konstytucji uznał się za "niezdolnego do sprawowania władzy", nie mogąc w zgodzie z własnym sumieniem podpisać ustawy zezwalającej na aborcję. W maju 1995 roku papież Jan Paweł II, poruszony życiem belgijskiego króla mówił z przejęciem i wyraźnym wzruszeniem, że "Baudouin I jest przykładem dla całego świata a  jego pośmiertne przesłanie jest uniwersalne"...

17 października 2011

Duchowość chrystusowców (1)

Kocham Polskę... I jestem dumny z tego, że Opatrzność Boża wlała w moje żyły polską krew. Dziękuję też Bogu za ponad tysiącletnią i chrześcijańską historię (momentami niezwykle dramatyczną) naszej Ojczyzny, historię, której cenną częścią jest życie i działalność wielu pokoleń chrystusowców. Czas mija nieubłaganie, w zakonie jestem jedenaście lat. Nie żałuję, ani jednego dnia i ani jednej godziny, w zgromadzeniu odnalazłem pokój serca. Choć nie przestaję ciągle szukać... prawdy i pytać się: chrystusowcy, o.k., ale po co my tak naprawdę jesteśmy i dlaczego Bóg powołał do życia naszą rodzinę zakonną?.. Zastanawiam się też często, co możemy dzisiaj Bogu oraz światu ofiarować, co możemy dać Polsce i Polakom, bo z nimi nas przecież Chrystus związał równie mocno, co ze Sobą...

15 października 2011

Denary "niemych psów"

Ani Cezar, ani państwo nie są w stanie zabić duszy. Choć od czasu do czasu podejmują próbę. Palą miasta, zabijają i gwałcą, wtrącają do więzień. Uchwalają prawa, zabawiając się w Stwórcę potrafią wyskrobać z łona kobiet jeszcze nienarodzonych. Zabić starych, bo nieproduktywni. Akty seksualne (analne) homoseksualistów nazwać czymś normalnym. To prawda, cezarom czasami odbija. Nie wszyscy jednak uginają się i klękają przed władzą tego świata. Pierwszymi, którzy pokazali światu, że nie wszystko może państwo skasować, zabrać, zniszczyć - byli chrześcijanie. Uwierzyli słowom swojego Pana: "Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu, to, co należy do Boga" (por. Mt 22, 15-21). I oddają tak po dzień dzisiejszy. Być może dlatego tak wielu ich nie znosi i nienawidzi.

13 października 2011

Święte wrzenie mistyczne

"W Polsce musi w łonie Kościoła nastąpić święte wrzenie mistyczne. Dusze muszą zakipieć życiem sakramentalnym, zdobywać pełnię życia wewnętrznego, poddać się twórczemu działaniu Ducha Świętego, poróść świętością ewangeliczną. Tej mistycznej głębi potrzebuje Kościół w Polsce najwięcej. Potrzeba jej przede wszystkim nam, kapłanom. Od niej (mistycznej głębi) rozpocząć  należy naprawę Polski i jej ducha"

10 października 2011

Pokuta, ból, zmartwychwstanie...

Jest taki ból, który boli przez całe życie. Ból jedyny w swoim rodzaju. Przypomina rosę, która choć delikatna, potrafi zmoczyć, jak porządny deszcz. Pamiętam jedną noc, pod gołym niebem, na pielgrzymce. Zachciało nam się przespać pod chmurką, wieczór był wyjątkowo ciepły. O świcie, gdy otworzyłem oczy, poczułem "siłę" rosy. Śpiwór, dres, włosy... Wszystko mokre... No więc taki jest ten ból. Ból mijającego czasu. Boli bardzo... gdy wszystko zaczyna powoli układać się w jedną całość, gdy teraźniejszość Odwieczny zalewa światłem. A ty nie możesz zrobić nic, nie cofniesz czasu. To boli... Przeszłość może boleć mocno...

8 października 2011

Jesteśmy Jego przyjaciółmi

Kiedy odprawiam Eucharystię, czuję się zawstydzony. I niegodny... stania przy Ołtarzu, na który w jednej sekundzie zwala się całe Niebo. Czasami się zastanawiam: dlaczego akurat w taki sposób, a nie inny, Bóg jest z nami. Więcej... Bóg jest w nas, bo przecież karmimy się Chlebem Żywym, który zstąpił z Nieba. Codziennie Odwieczny zaprasza nas na Ucztę. Najwięcej zaproszonych "ucztuje" w Niedzielę, Dzień Pański. "Oto przygotowałem moją ucztę: wszystko jest gotowe. Przyjdźcie"... Przychodzimy. Ale czy mamy świadomość tego, co rozgrywa się na naszych oczach i tysiącach ołtarzy na całym świecie?...

4 października 2011

Słów parę o brzytwach Tomasza Lisa, którymi się sam pociął

 

Przyznaję, nie oglądam telewizji za często, bo szkoda czasu i nerwów. Ale z racji na zbliżające się wybory parlamentarne (w poczuciu patriotycznego obowiązku, rzecz jasna i czystej "ludzkiej ciekawości") telewizor włączyłem, by obejrzeć "Tomasza Lisa. Na żywo", który zaprosił do studia Prezesa PiSu Jarosława Kaczyńskiego, największy postrach Rzeczpospolitej, którym partia rządząca straszy Polaków od lat kilku. No więc zasiadłem wygodnie w fotelu, leci czołówka programu, rozluźniam mięśnie... no i się zaczyna. Patrzę, oglądam, słucham i.... nici z rozluźnienia mięśni. I nie Kaczyński mnie zirytował (choć byłem na to gotów) tylko pan Lis, jego dziennikarski szczękościsk, grobowa mina, brak przygotowania do merytorycznej dyskusji, wreszcie... PeOwska stronniczość. Lis poległ całkowicie. A Kaczyński?... Jak Kaczyński. Nihil novi.

3 października 2011

Trzeba mieć nadzieję

Chciałbym żyć w kraju na wskroś chrześcijańskim. W kraju gdzie nie układano by krzyży z puszek po Lechu, gdzie nie zabijano by nienarodzonych, w kraju wolnym od iluzji In-vitro, czy fanatycznie liberalnych ideologii. Chciałbym robić zakupy w sklepach i być (współ)twórcą kolejek do kasy, składających się z ludzi żyjących sakramentami, „uprawiającymi” miłość cierpliwą, szanującymi się nawzajem. Przejść się przez miasto w sutannie i nie usłyszeć tekstów typu: „pedał”, „dzieciorób” etc. Chciałbym. Ale wiem, że tak nigdy nie będzie. Wiem też, że tak być nie może...

1 października 2011

Gospodarz o winnicę się upomni...

„Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce". (Mt 21,43). Dał ci Bóg wiele…  Podarował ci swoją winnicę, pole żyzne, gotowe wydać plony stokrotne. Pod słowem „winnica” kryje się wiele:  twoje życie, twoje ciało, twoja psychika, twoja dusza. A może – rodzina, dom, małżeństwo, młodość, kapłaństwo, życie zakonne… To wszystko jest „winnicą”. „Okopał ją i oczyścił z kamieni, i zasadził w niej szlachetną winorośl; w pośrodku niej zbudował wieżę, także i kadź w niej wykuł. I spodziewał się, że wyda winogrona, lecz ona cierpkie wydała jagody”… (por. Iz 5, 1-7)

30 września 2011

...Ogień modlitwy

111 skrzyżowań w samej Łodzi, plac przy pomniku Jana Pawła II w Stargardzie i kilkaset miejsc na całym świecie.  Na skrzyżowaniach miast w środę (28 września) pojawiły się grupy modlitewne z różańcami w dłoniach. Akcja organizowana przez czcicieli Bożego Miłosierdzia organizowana jest od czterech lat. "Koronka na ulicach miast świata" rozpoczęła się w  roku 2008. Pół tysiąca osób z tablicami "Jezu, ufam Tobie" stanęło 30 września na 111 skrzyżowaniach Łodzi i o godz. 15.00 odmówiło Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Kolejne akcje w roku 2009 i 2010 miały już charakter międzynarodowy. 

26 września 2011

Okładkowe "łajdactwo"

Ostatnie tygodnie pokazały nam, jak infantylne, tendencyjne i żenująco śmieszne potrafią być środowiska opiniotwórcze wydające swoje tygodniki z mocno prowokującymi okładkami. Rozumiem prawa rynku, idee walki o czytelnika, próbę podniesienia ilości sprzedawanych czasopism. Niestety, zaczynam też rozumieć (z bólem rzecz jasna), że fakt pojawienia się na rynku trzech tygodników opinii (w tym samym czasie) z antychrześcijańskimi okładkami, to nie przypadek. Więcej, to kolejny dowód na skrajną i mało smaczną tabloidyzację mediów, wpisującą się w pejzaż wojny polsko-polskiej o duszę Rzeczpospolitej…


Ktoś powie: „niech ksiądz nie przesadza, to tylko okładki”. Zgoda. Ale ksiądz próbuje na to wszystko spojrzeć szerzej i głębiej. I na szczęście nie jest w tym spojrzeniu osamotniony. Okładkowe „łajdactwo” kryje w sobie to wszystko, co rozgrywa się na polskich salonach, polskich podwórkach, polskich medialnych areopagach – wreszcie w polskich domach. Wszędzie tam rozgrywa się poważna wojna o duszę człowieka, o jego światopogląd. Nie porywają mnie statystyki, tabelki i cyfry o stanie polskiego Kościoła. Nie rajcuje mnie cyfra, że ponad 90 % Polaków to katolicy. Mógłbym nimi nabić sobie głowę i spać spokojnie. Nie potrafię. Porywają mnie natomiast historie z podwórka, ludzie z którymi się spotykam, których spowiadam, z którymi rozmawiam. Młodzież, zagubiona totalnie i poraniona jak nigdy, która jest pierwszą i najbardziej zmasakrowaną ofiarą medialnej tabloidyzacji. I dlatego, gdy widzę te wszystkie okładki oraz gdy czytam artykuły do których odsyłają , drżę cały i jestem porządnie wkurzony. A potem pojawia się we mnie tęsknota za polską inteligencją… Silną, mądrą i obiektywnie problem ujmującą – polską inteligencją, z której młodzi i my wszyscy moglibyśmy czerpać całymi garściami…

Tymczasem pozostaje nam, na początku każdego tygodnia, gdy przeglądamy prasę – porządnie się zniesmaczyć. Nawet kawa poranna traci smak, gdy się w łapie newsweekowe, wprostowe i przekrojowe „łajdactwo” trzyma. Wszystko traci smak, gdy się czyta te wszystkie wypociny tzw. „inteligencji”, która się „łajdaczy” (przy minimalnym użyciu mózgu) wypuszczając na rynek okładki i teksty z kategorii „infantylizm w zenicie”. Newsweekowa żenada z półnagim Palikotem jako Jezusem, ogłaszającym się mesjaszem lewicy. „Wprost” informujący o pogromcach szatana. Cejrowski, Terlikowski, abp Głódź i Szczypińska (chyba po to by dowalić pisiorom) z groźnymi minami ajatollahów pokazują jak kołtuńska jest Polska (wcześniej porażający fotką Nergala ubranego w papieską sutannę). „Przekrój” z ikoną Świętej Rodziny, przerobioną na obrazek dwóch gejów a w miejscu Jezusa czarna kicia. Dowalić katolom, sprofanować chrześcijańskie świętości, . To już nie profanacja, ale zwykłe „ łajdactwo”. Wesoła kompania T. Lisa (naczelnego „Wprostu”)przegina w każdym calu. Podobnie kompanijki „Newsweeka” i „Przekroju”. Kolejny dowód na to, jak bardzo redakcje wymienionych pism marzą o rewolucjach obyczajowych, które zmiotłyby z przestrzeni publicznej i naszego życia symbole chrześcijańskie i ethos Ewangelii, do której trzeba dorosnąć, by ją w pełni pojąć i w życie wcielić.

Zgadzam się w pełni z redaktorem Tomaszem P. Terlikowskim, że to już otwarta wojna. Duchowa, polsko-polska, wojna o duszę człowieka, o naszą przyszłość. Zgadzam się w pełni z Łukaszem Adamskim, który trafnie zauważa, „że łatwiej jest pokazać parodiującego skandalistę upozowanego na Jezusa, niż zrobić wywiad z liberalnym intelektualistą, który opowie o tym, jak daleko powinna sięgnąć wolność słowa. Łatwiej jest ubrać w szaty wariatów z taniego horroru wszystkich krytyków satanizmu, niż zaprosić do debaty psychiatrę i egzorcystę, którzy porozmawiają o tym, czy istnieje coś takiego jak opętanie”. Łatwiej, prościej, choć też z góry określonym założeniem i celem. Podważyć chrześcijaństwo, osłabić je maksymalnie, ośmieszyć. Nabrać sporą grupę (szczególnie młodych) Polaków i wmówić im, że Kościół jest reliktem przeszłości, wiara praktykowana we wspólnocie wierzących – obciachem i że „z Polski na zachodzie się śmieją” (ulubiony argument p. Magdaleny Środy), bo wciąż Polska za bardzo katolicka.

Na szczęście nie wszyscy dają się nabrać. Na szczęście niesmak ma to do siebie, że mija. Na szczęście wychodzę z plebanii, idę do kościoła, idę do szkoły, idę na miasto… i spotykam ludzi (setki młodych), którzy potrafią myśleć i którzy wierzą. Nie tylko w Boga, ale i Bogu. Którzy odnajdują się w Kościele i którzy walczą o duszę Polski, Europy i świata. W niemieckim Fryburgu Benedykt XVI mówił do młodych, że „Kościołowi nie szkodzą jego wrogowie, ale letni chrześcijanie”. Domyślam się, że okładkowe „łajdactwo” ma za zadanie zabić w Polakach ich gorliwość wiary, zepchnąć do kąta, zamknąć przysłowiowe „gęby”. Gdy będziemy letni i przestraszeni, uda się wreszcie Polskę zrobić bardziej lewicową, gejowską, laicką. Polskę, w której „autorytetami” będą Nergal, Wojewódzki, Lis, Środa, Biedroń i inni piewcy „dzikiej wolności”, dzięki której będzie można spokojnie flagę biało-czerwoną wkładać do psich odchodów (pomysł autorstwa Wojewódzkiego i Figurskiego), genitaliami przystroić krzyż, babci zabrać dowód w czasie wyborów, z puszek po Lechu zrobić krzyże, podrzeć na scenie Pismo Święte i nazwać je „gów……”. Takiej opiniotwórczej „inteligencji” - dziękuję. Przed podobną „inteligencją” młodych trzeba bronić. I spokojnie tłumaczyć, gdzie leży prawda i kto ją łajdaczy, posługując się chamskimi, żenującymi i infantylnymi metodami.

6 września 2011

Staraj się Go dotknąć...

O czym myśli facet, któremu "stuknęły" 33 lata, facet, który w dodatku jest księdzem zakonnym, z woli Opatrzności (Bożej rzecz jasna...)?....  Nie myśli o niczym. Jak każdy normalny mężczyzna. Nie... Myślenie go nie przerasta... Ten mężczyzna, zakładający rano sutannę (inny rodzaj "małej czarnej :), raczej trwa, oddycha powietrzem wieczności, szuka, czasami zapłacze...

Biorę do ręki Ewangelię z dnia dzisiejszego. I widzę siebie w tłumie, który napiera na Jezusa... "Przyszli Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób" (por. Łk 6, 12-19). Widzę w tym tłumie wiele znanych twarzy. Skąd są i dokąd podążają?... Czuję ciężar dłoni, które codziennie dźwigają Jego Ciało. Unoszą się jak skrzydła gołębicy nad polanami ołtarza. Czuję ogień w stopach, gotowych wyruszyć w nieznane, śladami proroków, których los (wcale nie taki ślepy) nigdy raczej nie oszczędzał. Czuję, że muszę wprawić ciało w ruch, podejść bliżej, dotknąć Go... Rabbi zszedł właśnie z góry na której modlił się całą noc...

Wiek Chrystusowy zobowiązuje. To czas jedyny w swoim rodzaju, święty i niepowtarzalny. Potrzebuję Jezusa, potrzebuję Go jak nigdy dotąd. On zaś potrzebuje świętych Apostołów. Głosicieli Dobrej Nowiny, wiernych świadków, szaleńców, gotowych dźwigać krzyż, swój i krzyże innych...

Staraj się Go dotknąć... Po 33 latach życia wiem jedno: tylko Jego moc jest w stanie uzdrowić to, co pogmatwane i chore... we mnie i w tych wszystkich, których codziennie spotykam. W konfesjonale, przy Ołtarzu, w szkole, na ulicy... Dlatego warto codziennie, wciąż i na nowo podejmować  karkołomną próbę zbliżania się do Niego. Modlitwa... I owszem, ale jeszcze coś więcej... Wejść do kościoła, schronić się w sacrum, wejść w ciszę, zamilknąć, nie myśleć tylko trwać... Oddychać... Spoglądać w Jego kierunku. Przebić się swoją wewnętrzną plontaniną uczuć, tęsknot, wiary drobnej jak ziarnko gorczycy, przebić się tym wszystkim przez wrota tabernakulum, by Go dotknąć... A jeśli możesz na Niego spojrzeć, ukrytego w monstrancji, w białym Chlebie, patrz się łapczywie, przez łzy, przez uśmiech, przez lęk swój powszedni...

Może nie uda ci się Go dotknąć... Ale On dotknie ciebie. Pamiętaj, nie tylko ty spoglądasz, On też spogląda na ciebie, więcej: spogląda w ciebie. Jego spojrzenie będzie wwiercało się w twoje wnętrzności, Jego Moc wejdzie głęboko w podziemia twojego zmęczonego ciała, twojej rozdygotanej duszy...

Cóż mogę dać ludziom, młodzieży mojej kochanej... cóż mogę im dać?... Swój czas, swoje talenty, swoją wiedzę, swoje serce?... Nie, to za mało... Mogę im ofiarować Kogoś... Mogę im ofiarować Tego, któremu na Imię "Król wieków"... "Baranek Boży"... Dlatego jestem w tym tłumie (zwanym Kościołem), dlatego pragnę Go dotknąć, z Nim być, dla Niego walczyć, dla Niego i w Nim - umrzeć... W Nim was wszystkich kochać... O niczym innym nie myśląc... Pompatyczna końcówka, haha... wiem... Ale nic mi innego do głowy nie przychodzi. Za waszą modlitwę, słowa serdeczne, za życzenia... za wszystko - dziękuję... + I z serca Wam błogosławię...

13 stycznia 2011

"Spokojnie dziecko. Ty nie rozumiesz"...

Trzymam w ręku książkę "Smutek" C. S. Lewisa. Napisał ją po śmierci ukochanej żony, Joy Gresham. Pierwsze słowa książki brzmią następująco:

"Nikt mi nigdy nie mówił, że smutek wywołuje podobne reakcje jak strach. Nie boję się, ale moje doznania są takie, jakby mnie strach ogarnął. Czuję ściskanie w żołądku, nie mogę sobie znaleźć miejsca, ziewam. I ciągle dławię w sobie łzy.
Kiedy indziej znów czuję się jak po lekkim przepiciu lub wstrząsie. Niewidzialna zasłona odgradza mnie od świata. Z trudem rozumiem, co ktoś do mnie mówi. Lub raczej ciężko mi chcieć to zrozumieć. Takie to nieciekawe. A jednak pragnę mieć wokół siebie ludzi. Boję się chwil, kiedy dom jest pusty. Gdyby tylko chcieli rozmawiać ze sobą, nie ze mną"... (C.S. Lewis)
Pamiętam jak patrzyłem się na mojego ojca, leżącego w trumnie... Jak powtarzałem sobie po cichu: "Ty nie masz prawa tam leżeć"... Potem wracałem do domu... A dom był pusty... Mogło by wejść do niego tysiąc ludzi, a i tak byłby pusty dalej...

Wracam z pogrzebu ojca. Rzucam na wieszak sutannę. Wydaje mi się, że waży tony. Przed snem próbuję się modlić. Próbuję... Wiem, że mi nie wyjdzie. Ktoś zatrzasnął drzwi. Wiem, że On jest za nimi, że wystarczy nacisnąc klamkę... Nie mam sił. Czuję strach, gniew, niemoc. Mam pretensje... "Ty teraz masz mojego ojca przy sobie, a ja"?....

Tego wieczoru zasnę bez pochwalnych hymnów na cześć Stwórcy. Jak się okaże wkrótce, nie będzie miał Najwyższy o to pretensji... Pozostał za drzwiami, a ja wiem dzisiaj, że dobrze zrobił, dobrze, że ich wtedy nie otworzył... Zasypiałem z cholernie prawdziwym do bólu pytaniem na ustach... Pytaniem: "Co dalej"...

Kiedy stawiam Bogu te pytania, nie otrzymuję odpowiedzi. Lecz to dość szczególny brak odpowiedzi. Już nie zamknięte drzwi. Raczej milczące, z pewnością nie pozbawione współczucia spojrzenie. Tak jakby On nie potrząsał głową w odmowie, lecz uchylał pytanie. Jakby mówił: "Spokojnie dziecko. Ty nie rozumiesz"... (C. S. Lewis)
 Nie rozumiem po dzień dzisiejszy.
 Ale też wiem, że nie wszystko trzeba rozumieć...
 Wystarczy przyjąć...
 Wtedy drzwi otwierają się same...

Chrystusowcy....

Zasadniczym celem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej jest uwielbienie Boga i uświęcenie się poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny członkowie Towarzystwa włączają się w apostolstwo na rzecz rodaków przebywających poza granicami państwa polskiego.

Duchowość Towarzystwa Chrystusowego,
wypływająca z życia zakonnego i kapłańskiego jego członków, oparta jest na charyzmacie Założyciela kard. Augusta Hlonda i posłannictwie zgromadzenia. Wypływa także z późniejszych tradycji wypracowanych przez wspólnotę, kierowanej zwłaszcza przez pierwszego przełożonego generalnego, współzałożyciela ks. Ignacego Posadzego.

Działalność Towarzystwa Chrystusowego zdeterminowana jest misją apostolską zleconą przez Kościół. Wypełniana jest poprzez gorliwe życie radami ewangelicznymi, modlitwą i pokutą oraz wszelkiego rodzaju pracami duszpasterskimi podejmowanymi dla dobra Polaków żyjącymi poza granicami kraju.

Kapłani Towarzystwa, jako słudzy Chrystusa niosą dobrą nowinę o zbawieniu wszystkim rodakom. Służą im nie tylko opieką duszpasterską, ale również kulturową i społeczną. Bracia zakonni uczestniczą w posłannictwie Towarzystwa poprzez gorliwe życie zakonne i podejmowane różnorakie prace dla wypełniania misji zgromadzenia.


Świadectwo....

...Z wiarą w Boga jest jak z lataniem. Może i nie jesteśmy ptakami, na rękach w powietrze się nie wzniesiemy, ale sny Dedala i Ikara o tańcu w chmurach drzemią w każdym z nas. Ktoś musiał zatem wymyśleć samoloty, balony, spadochrony. By poczuć trochę wolności i oderwać się od ziemi, wypowiadając wojnę poczciwemu prawu grawitacji.

Wierzyć, znaczy wzbić się - ze swoim niespokojnym sercem - w przestworza nieznane, bez skrzydeł. Myślę o tym, bo wciąż jestem świadkiem rzeczy i wydarzeń, o których jeszcze kiedyś mógłbym pomyśleć: zwykły przypadek, zbieg okoliczności, sztuczka nad sztuczkami. Kto raz spotkał na swojej drodze Boga, żywego i realnego, wszedłszy w zawiłość doświadczenia Jego obecności, ten już nigdy nie pomyśli, nawet na moment, że bez skrzydeł nie da się ulecieć w głąb tajemnicy. Niespokojne serce musi ostatecznie spocząć w Bogu...

To było 10 lat temu. Studiowałem wtedy filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim. Młody chłopak, z małej warmińskiej wioski, z legitymacją studencką w ręku, wylądował w dużym mieście. Zamieszkałem w akademiku. Nowe znajomości, kumple, wykłady, imprezy - życie studenckie. Wtedy w akademikach nie było internetu czy telewizji. Było za to życie towarzyskie, wysiadywanie do późnych godzin nocnych na korytarzach i w klubach studenckich. Mijały tygodnie. Wódka lała się litrami, dym palonej trawki - szwendał się bezwiednie korytarzami studenckiego organizmu. Przyszedł moment, że sięgnąłem przysłowiowego dna. Zawalone wykłady, moralność poniżej zera, pustka wewnętrzna coraz dotkliwiej dawała znać o sobie. Skreślono mnie w końcu z listy studentów. Wrak człowieka, z parszywą wewnętrzną samotnością, zawył któregoś wieczoru głęboko we mnie, ogłaszając całemu wszechświatu, że jestem prawdziwym zerem. Pamiętam ten wieczór. Leżałem w ciemnym pokoju, za oknami padał dołujący mnie jeszcze bardziej deszcz. Zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Myślałem - koniec. Jestem skończony. Co powiem moim rodzicom? Gdzieś, pięćset kilometrów stąd, harowali ciężko, by ich ukochany synek wyszedł na ludzi, ukończył studia i był szczęśliwy. Wierzyli we mnie. Dali mi wszystko, co mogli dać, odbierając sobie bardzo wiele. Szedłem tak długo, z tymi myślami. Deszcz mieszał się z moimi łzami. Pamiętam jak wtedy kląłem , przeklinałem, chciało mi się wrzeszczeć, wyć, krzyczeć, uciec gdzieś - ale dokąd? Aż w końcu stanąłem przed kościołem. Był późny wieczór. Kościół zamknięty. Uklęknąłem przed drzwiami, oparłem o nie swoje czoło i zacząłem wrzeszczeć do Boga. Potrzebowałem Go. Kiedyś słyszałem, jak w kościele mówili, że On przyszedł do chorych a nie do tych, co się dobrze mają. Cisza... Tylko deszcz i szum wiatru. Ale w tej ciszy było coś, co mnie uspokoiło. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do pobliskiej plebanii. Zacząłem na oślep dzwonić do wszystkich księży, tam mieszkających. Musiałem się wyspowiadać. Tak, byłem tego pewny, musiałem się wyspowiadać!!! Potrzebowałem oczyszczenia... Potrzebowałem uzdrowienia... Potrzebowałem Boga, który nie mógł mnie odrzucić. Teraz, albo nigdy! Jeśli istniejesz - wyciągnij mnie z bagna i tego piekła, które rozpętałem na własne życzenie. W domofonie usłyszałem nagle spokojny głos jakiegoś księdza. Wybuchłem płaczem...

Ten wieczór zdawał się nie mieć końca... W spowiedzi wyrzuciłem z siebie wszystko. Nie pamiętam ile trwała. Mówiłem dużo, przez łzy, ksiądz nie przerywał, tylko słuchał. Opowiedziałem historię mojego życia, wszystko, co podpowiadało mi moje niespokojne serce. Mówiłem o tym wszystkim nie księdzu, ale Bogu. Czułem, że mnie słyszy. Pomyślałem: przecież on to wszystko wie... On tak, ale i do mnie musiało to wszystko dotrzeć. Potężna fala wyzwalającej prawdy uniosła mnie i moją rozpacz, poddałem się sile żywiołu, wiedziałem, że nic mi się nie stanie. On był zbyt blisko...

Wracałem do akademika mocno wyczerpany. Wszystko mnie bolało: kości, mięśnie, głowa... Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Po raz pierwszy, od długiego czasu, zasnąłem. Nie mogło być inaczej. Łaska przebaczenia uspokoiła wezbrane wody. Spałem wtulony w mojego Boga... Który mnie ocalił...

W kilka dni póżniej spakowałem się, by powrócić w moje rodzinne strony. Siedziałem w pociągu, skulony jak przerażone pisklę. Teraz czekało mnie coś najtrudniejszego. Spotkanie z rodzicami. Pociąg sunął się mozolnie, po mocno żelaznych szynach, wioząc zalęknionego syna, który zawiódł swoją matkę i ojca. Cały czas się modliłem. Od czasu do czasu w myślach pojawiała się twarz płaczącej mamy i twarz taty, z jego surowym spojrzeniem i krzykiem w tle. Był porywczym i nerwowym człowiekiem.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację Braniewo, czekałem na najgorsze. Wyszedłem z pociągu. W oddali ujrzałem sylwetkę ojca. Zbliżałem się do niego powoli, niepewnie. Gotowy na wszystko. Na pierwsze docinki, marudzenie, może krzyk... Na pierwsze przekleństwa...

Ojciec nagle ruszył w moją stronę. Czułem w powietrzu jego siłę i moc. Spuściłem wzrok, czułem, że pod powiekami za chwilę pojawią się pierwsze łzy. Nie krzyczał... Nic nie powiedział, tylko rzucił się na mnie, oplatając mnie swymi ramionami. Ten uścisk wszedł w fazę nieskończoności. Uścisnął mnie mocno, jak gdyby nie chciał mnie już nigdy ze swoich ojcowskich ramion wypuścić. To nie był sen. To był mój ojciec, jakiego wcześniej nigdy nie znałem... Szeptał mi do ucha: synu, jak ty wyglądasz?... Znoszona kurtka, spodnie, stare buty. Cała kasa szła przecież na zabawę, alkohol, fajki, trawę... Płakałem. A on mnie ciągle ściskał. I wtedy poczułem coś, co mnie z jednej strony przeraziło a z drugiej zalało niedającym się opisać pokojem. Poczułem nie tylko ramiona mojego taty. To nie były tylko jego ramiona. W tym momencie, na peronie, obejmował mnie sam Bóg. Ojciec obejmował syna marnotrawnego... Bóg objął swoje zagubione dziecko. To doświadczenie było tak silne, tak stuprocentowe, że nawet teraz kiedy to piszę, przenika moje ciało dreszcz, zmieszany ze wzruszeniem. Tego dnia uzyskałem, jedyny z możliwych, dowód - na istnienie Boga. Dowód spłodzony w ramionach mojego biologicznego ojca...

I wtedy byłem już pewien swojej przyszłości. W objęciu Boga pojawiło się pragnienie, mocne i nie do zniszczenia. Pragnienie obejmowania ludzi zagubionych. Pragnienie szukania tych, którym brakuje sił do odnalezienia pokoju ducha. Pragnienie, by inni w moich ramionach, słowach, gestach mogli odkryć tajemnicę najpełniejszej i prawdziwej miłości, której na imię - Bóg... Jedna droga umożliwiła mi realizację tego silnego pragnienia. Wstąpiłem do zakonu. Zostałem księdzem i zakonnikiem. By Bóg mógł przeze mnie odnajdywać tych, którzy od Niego odeszli, w dalekie strony, pełne mroku i zwątpienia...

„Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. To słowa św. Augustyna. Moje ulubione, bo pełne tego, co dane mi było doświadczyć... Wiele jest historii niespokojnych serc. I wiele z tych historii rozgrywa się pośród nas, cichych i rzeczywistych do bólu... Bogu te wszystkie historie zawierzam, z nadzieją (może czasami aż nazbyt natrętną), że nie jedno serce (zagubione i niespokojne) otworzy się na łaskę wiary, by spocząć w ramionach ciepłych od prawdziwej miłości.

"Oto czynię wszystko nowe. (...) Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (...) I będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem..."
(Ap 21, 5-7)